Belka w oku

Blisko 40 lat temu w tygodniku „Polityka” ukazał się tekst, który przeszedł do historii.  Zaczynał się na pierwszej stronie i ciągnął się szerokimi szpaltami przez chyba 8 stron w środku numeru. Dzisiaj żadna gazeta takich długich tekstów nie drukuje, bo nie ma czytelników, którzy coś takiego byliby w stanie w ogóle przeczytać; tekst na stroniczkę maszynopisu uchodzi za obszerny, bo w  gazetach najwięcej miejsca zajmują tytuły, podtytuły i fotografie.

Tekst zatytułowany był „Fachowiec, ale bezpartyjny” i traktował o polityce kadrowej tego, jak mówi się dzisiaj w rządzie i sejmie, zbrodniczego państwa komunistycznego. W owych mrocznych i przerażających czasach obowiązywała mianowicie na wszystkich szczeblach gospodarki tzw. nomenklatura. Czyli partia decydowała o nominacjach. O posadzie prezesa gminnej spółdzielni – decydował sekretarz komitetu gminnego, w przemyśle  wojewódzkim – choćby w „Elwro” – obowiązywała nomenklatura wojewódzka, a przy obsadzaniu stanowisk najważniejszych – np. zarządu lubińskiego KGHM czy wrocławskiego Pafawagu – czerpano z zasobów nomenklatury centralnej. Czyli o tych najważniejszych awansach decydował któryś z sekretarzy KC PZPR, bywało, że nawet towarzysz Gierek osobiście!

System nomenklatury był istotą socjalistycznego państwa i gospodarki planowej: tak realizowała się w praktyce władza ludu, żeby nie powiedzieć, że dyktatura proletariatu. Bo, jak głosiły hasła: Partia była z Narodem, Naród z Partią, rząd rządził, a Partia kierowała rządem.
I otóż we wspomnianym tekście zakwestionowano absolutną słuszność tego fundamentu, tej istoty, tego dogmatu socjalistycznego państwa. Uzasadniano mianowicie, że dogmatyczne trzymanie się zasady, że tylko sprawdzony i wierny członek partii (w domyśle – kumpel kumpla sekretarza) może kierować państwowym przedsiębiorstwem, jest dla gospodarki niedobre. Decydować o awansach powinny nie przynależność partyjna i polityczne zaufanie towarzyszy, ale kompetencje, doświadczenie, wykształcenie. Niech sobie będzie nomenklatura, pisano w tekście, ale niech w zasobach tej nomenklatury znajdą się też bezpartyjni fachowcy!

Co to się działo, co się działo! Przez wszystkie gazety przetoczyła się fala dyskusji, komentarzy, opinii. Swoje uchwały w tej sprawie podjęły liczne plena licznych komitetów oraz jeszcze liczniejsze zarządy główne licznych stowarzyszeń, o organizacjach partyjnych i senatach wyższych uczelni nie wspominając. Krótko mówiąc – gdyby dzisiaj Pospieszalski postulował awansowanie Palikota na szefa telewizji, bo choć nie PiS-owski, ale fachowiec –nie wywołałoby to takiej sensacji i dyskusji, jak tekst Rakowskiego.

A przypomniała mi się ta historia, kiedy powoływano Marka Belkę na szefa NBP. Co to się działo! Bo oto Komorowski postanowił awansować fachowca, a nie partyjnego kumpla. Robi precedens, wyłom w powszechnie obowiązującym obyczaju, że posady daje się wyłącznie partyjnym janczarom, swojej rodzinie albo swoim zaufanym. Tak nie wolno! – grzmiał prezes Jarosław, który szefem centralnego banku mianował człowieka bez żadnego bankowego doświadczenia, ale bezwzględnie mu wiernego. To skandal – wołał prezes Pawlak, który kieruje partią uznającą pomaganie członkom rodzin za naturalny obowiązek (a jak się da posadę obcemu, to dla szwagra nie będzie). Nawet SLD się ponoć wahał i dumał wielce, bo jak to tak – bez konsultacji pozwolić na taki wyłom w obyczaju?

Bo do czego to może doprowadzić? Strach pomyśleć. Bo jest dzisiaj partyjna nomenklatura istotą i fundamentem politycznego życia. Minęła dyktatura proletariatu, minął komunizm – a nomenklatura się trzyma. Fachowiec, jeśli bezpartyjny, szanse ma nikłe w administracji państwowej, w spółkach skarbu państwa czy instytucjach samorządowych. Różnica taka, że partii więcej, a stanowisk mniej. I tyle.

Bądź pierwszy, który skomentuje ten wpis

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany.


*