Koniec sierpnia to w Polsce pora gminnych dożynek niezależnie od tego, czy płody rolne zostały zebrane, czy też nie. Z doniesień medialnych wynika, że wszystkie odbywają się według tego samego scenariusza. Najpierw jest msza, później przemarsz poświęconych wieńców przed samorządowymi notablami, następnie mniej lub bardziej składne wystąpienie wójta, a na koniec „wino, kobiety i śpiew”, czyli część artystyczna w wykonaniu sił lokalnych i przyjezdnych chałturników. O tym, że sierpień był kiedyś miesiącem najkrwawszej rozprawy państwa polskiego z chłopstwem – zapomniano.
Trzy lata temu PSL opracowało projekt uchwały w sprawie uczczenia ofiar Wielkiego Strajku Chłopskiego z 1937 roku. Już na posiedzeniu prezydium marszałek Sejmu nie zgodził się na wprowadzenie do porządku obrad Sejmu tej uchwały. Co więcej, przedstawiciele wszystkich partii, które na co dzień deklarują swoje umiłowanie demokracji, prawdy historycznej i sprawiedliwości społecznej, stanęli murem za marszałkiem. No i w ten sposób jeszcze nienarodzony akt prawny trafił do sejmowego kosza. Wyjmijmy go stamtąd i podajmy do publicznej wiadomości.
Oto on:
„W siedemdziesiątą rocznicę Wielkiego Strajku Chłopskiego w 1937 roku Sejm Rzeczypospolitej Polskiej pragnie uczcić pamięć ofiar tamtych wydarzeń. Sejm RP wyraża najwyższy szacunek dla chłopów i ludowców, którzy 70. lat temu – zdesperowani koszmarem wielkiego kryzysu gospodarczego, szczególnie dotkliwie odczuwanego na wsi, w obliczu łamania podstawowych praw obywatelskich przez ówczesne sanacyjne władze – przeszli od słów do czynów i podjęli bezkompromisową walkę o zmianę na lepsze życia mieszkańców polskiej wsi. W walce tej ponieśli ogromne straty materialne i ludzkie”.
Jeżeli projekt takiej uchwały, który tylko półgębkiem wspomina o „dożynaniu chłopów”, jest bezwzględnie niszczony, to nie należy się dziwić, że prawda o Wielkim Strajku Chłopskim z 1937 roku jest skrzętnie „zamiatana pod dywan”.
Wiejska rzeczywistość
„Wieś odżywia się coraz gorzej – pisał Wincenty Witos, przywódca chłopski, który w obawie o swoje życie uciekł do Czechosłowacji. – Nawet zamożniejsi gospodarze nie używają cukru. Oszczędzają także na soli, która często stanowi jedyną już okrasę. Przecinanie zapałek na kilka części, krzesanie ognia z kamienia, przenoszenie żarzących węgli w garnku z jednego końca wsi na drugi, stało się rzeczą codzienną i naturalną. W nocy wieś tonie w ciemnościach, rzadko w jakim oknie pokaże się słabo migocąca łojówka. Niedostatek i braki powodują coraz liczniejsze choroby. Grasująca w sposób niesłychany gruźlica zabiera niemiłosiernie mnogie ofiary, szczególnie spomiędzy młodszego pokolenia. Ludność chodzi bez obuwia, bez koniecznej bielizny, dodzierając reszty łachmanów, jakie jej z dawnych lepszych pozostały czasów. Szkoły pustoszeją, a nawet kościoły przerzedziły się w sposób widoczny. Czytelnictwo zamiera. Książki nowej nie zobaczy się na wsi, gazeta stała się niesłychaną rzadkością […] Ziemia ubożeje, bo wkładów nikt nie robi i na przyszłość o tym nie myśli. Używanie nawozów sztucznych spadło do minimum. Inwentarz martwy zniszczony. Uprawa ziemi cofa się gwałtownie. Cena ziemi spadła do jednej czwartej niedawnej wartości […] Ziemia przestała być dla chłopa owym upragnionym nabytkiem, stała się natomiast koniecznym ciężarem, dla niektórych ruiną i nieszczęściem […] Poza nędzą i poniewierką pożera ją marazm, zobojętnienie, podejrzliwość, niewiara […]Wszystko stanęło, wszystko zamilkło. Wieś robi wrażenie cmentarzyska, po którym, jak martwe cienie, snują się ludzkie postacie, dziwnie zmienione, zamyślone, milczące. Chłop rzadko otwiera usta, a zanim to uczyni, podejrzliwie rozgląda się na wszystkie strony. Obojętnieje coraz bardziej dla sprawy publicznej. Życzyć by sobie należało, aby zrozumiano, gdzie należy, że nad położeniem ogromnej części narodu nie można przejść do porządku dziennego i że metodami biurokratyczno-administracyjnymi niepodobna rozwiązywać wielkich zagadnień życiowych […]”.
Sanacyjne ZOMO
Na jakiekolwiek chłopski protest rządy sanacji miały tylko jedną receptę – dobrze uzbrojone specjalne oddziały policji, szkolone w Golędzinowie. Kiedy zaś one nie mogły zaprowadzić porządku, z pomocą przychodziło wojsko. Przy czym za każdym razem nie wahano się używać broni, co doprowadziło do zamordowania w latach trzydziestych 107 osób. Pełna lista ofiar jest do wglądu w Zakładzie Historii Ruchu Ludowego. Otwiera ją Franciszek Czernicki ze wsi Lubla w powiecie krośnieńskim, który zginął 15 maja 1932 roku, jednymi z ostatnich na tej liście są natomiast 6-letni Edward Dzieło i Katarzyna Pyszka z Majdanu Sieniawskiego. Oddziały wojska i policji systematycznie pacyfikowały wsie. W tej sytuacji Nadzwyczajny Kongres Stronnictwa Ludowego upoważnił Naczelny Komitet Wykonawczy do zorganizowania strajku rolnego o charakterze politycznym w razie niespełnienia istotnych postulatów ludowców.
Dzień Czynu Chłopskiego
Mimo zakazu władz państwowych, kierownictwo Stronnictwa Ludowego zaleciło zorganizowanie 15 sierpnia wieców dla uczczenia Dnia Czynu Chłopskiego, który kiedyś był na wsi bardziej popularny niż rocznica „Cudu nad Wisłą”. Zaś na wiecu w Jarosławiu proklamowano 10-dniowy powszechny strajk. Chłopi mieli przez 10 dni powstrzymać się od dostarczania produktów rolnych do miasta oraz blokować drogi dojazdowe do miast. Strajk swoim zasięgiem objął 10 województw. Z danych policji wynika, że wzięło w nim udział kilka milionów chłopów narodowości polskiej, białoruskiej i ukraińskiej. Do strajkujących przyłączyli się robotnicy folwarczni z drobnych zakładów przetwórstwa i budowlanych.
Władze państwowe początkowo strajk zlekceważyły. Nie sądziły bowiem, że sami chłopi i Stronnictwo Ludowe byłyby zdolne do obalenia rządu. Poza tym chłopi z Wielkopolski i Kongresówki nie poszli w ślady chłopów z Małopolski, a nawet w województwie lwowskim i krakowskim wsie były podzielone, więc uważały, że strajki nie mają charakteru masowego. Jednak, kiedy w miastach zabrakło żywności, a chłopi zaczęli przecinać druty telefoniczne, uszkadzać mosty, budować na drogach barykady i ostrzeliwać kolumny policyjne, władze ruszyły do kontrataku.
Najpierw do boju rzucono specjalne rezerwy policji, utworzone w 1936 roku do tłumienia wystąpień robotniczych. Kiedy zaś pałki i gazy łzawiące okazały się mało skuteczne w walce z nieźle zorganizowanymi chłopami, policjantom zezwolono na użycie broni palnej. Kto, z funkcji i nazwiska, wydał taki rozkaz – jakoś do dzisiaj nie wiadomo, ale jego skutki okazały się tragiczne. Od kul policji zginęło 44 osoby, w tym kobiety i dzieci. Po stronie policji było 108 rannych i ani jednej ofiary śmiertelnej.
Natychmiast po stłumieniu strajku policja przystąpiła do pacyfikacji wsi. Znakomicie uzbrojone oddziały wkraczały do wsi i pod pozorem szukania broni biły chłopów, demolowały ich gospodarstwa, niszczyły zapasy żywności, zaś ziarno polewano naftą, aby nie nadawało się ani do siewu, ani do spożycia.
Wyjątkowe bestialstwo i brutalność polskiej policji była codziennym tematem ówczesnej prasy europejskiej, ale nie polskiej, gdyż cenzura w II RP była bardzo skuteczna. Szkoda, że obecnie działające partie kontynuują jej tradycję.
Bądź pierwszy, który skomentuje ten wpis