CZYJE PAŃSTWO?

– Mieszkanie jest prawem człowieka, to znaczy móc mieszkać w godnych warunkach to nie jest jakiś przywilej, to nie może być marzenie i dorobek całego życia – powiedział Donald Tusk. Tak oto zadeklarowany niegdyś liberał dołączył do narracji Adriana Zandberga, z którym wszak nie zamierza się porozumiewać. Absurd? Nie, to polityka. A przy okazji, wreszcie wraca dyskusja o roli państwa.

Są dwie skrajne wizje państwa: państwo „nocny stróż” i państwo opiekuńcze gwarantujące wszystkim obywatelom podstawowe warunki godziwego życia. Obie te skrajne koncepcje są oczywiście odrzucane. Pierwsza, bo nie ma na nią społecznej zgody, a druga, bo nawet najbogatsze państwa nie mają na nią dość pieniędzy, a i o społeczne pełne poparcie też trudno.

Spór o to, czym jest państwo i jakie są jego obowiązki, toczy się w gronie filozofów tak naprawdę od kilku tysięcy lat, chociaż dopiero w epoce Oświecenia pojawiły się konkretne propozycje prawne (Monteskiusz, Hobbes, Locke), ale rzeczywiste rozwiązania prawno-organizacyjne zmierzające do zrównania praw i prawnej oraz socjalnej ochrony wszystkich obywateli pojawiły się po wstrząsach rewolucyjnych (Francja, później Rosja) i doświadczeniach dwóch światowych wojen. Po tej drugiej zaczęła być realizowana w najbogatszych krajach idea państwa dobrobytu, opiekuńczego (welfare state).

I od tej koncepcji czy wizji państwa już chyba nie ma odwrotu. Przynajmniej w krajach cywilizacji (kultury) europejskiej (a więc i w USA, Kanadzie, Australii czy Izraelu). To, że nie ma odwrotu nie znaczy, że nie ma gorącego sporu ideowego między konserwatystami i, nazwijmy ich, progresistami (pojęcia lewicy i prawicy w tym kontekście przestały cokolwiek znaczyć, a pojęcie „środowiska postępowe” jest nieco skompromitowane).

Radykalni i mniej radykalni konserwatyści, zwolennicy państwa „nocnego stróża” już nie negują dzisiaj obowiązków państwa w obszarach podstawowej edukacji, elementarnej opieki zdrowotnej czy równie elementarnej opieki społecznej (zasiłki losowe, pomoc niepełnosprawnym itp.), ale te wszystkie działania i obowiązki uznają za marginalne, gdyż fundamentalną rolą państwa jest – ich zdaniem – zapewnienie bezpieczeństwa wewnętrznego i zewnętrznego (wojsko, policja, służby wszelakie, pożarowe, sanitarne, skarbowe itp.), prawnego porządku, czyli sprawnej prokuratury, sądów, systemu penitencjarnego oraz infrastruktury (drogi, energetyka itp.).

Prawo ma być jednakowe dla wszystkich i państwo ma wszystkim zapewniać równe szanse w urządzaniu sobie i swojej rodzinie życia (każdy kowalem swojego losu).

Nie jest mądre ani tym bardziej sprawiedliwe, aby aktywna, ambitna, pracowita część społeczeństwa sponsorowała nierobów, pasożytów i wzmacniała tym samym ich niechęć do pracy dla wspólnego dobra. Na przykład dawała im mieszkania. Przecież państwo nie ma swoich pieniędzy. Pieniądze są od pracujących.

Poglądy progresistów są fundamentalnie odmienne: tylko nieliczni mogą być „kowalami swojego losu”, to użyteczny propagandowo mit. Żaden pucybut nigdy nie został milionerem, nadal rodzisz się biedny lub bogaty i takim pozostaniesz (chyba, że staniesz się członkiem partii władzy, wtedy możesz z pucybuta przeobrazić się w milionera). Kiedyś rodziłeś się w pałacu magnackim, dworku szlacheckim, kamienicy patrycjusza czy suterenie plebsu lub chłopskiej chacie, a dzisiaj rodzisz się w rodzinie bankiera, korporacyjnego dyrektora, właściciela pakietów akcji i tuzina apartamentów albo w rodzinie górniczej, chłopskiej czy nauczycielskiej.

Zdaniem progresistów różnica między społeczeństwem klasowym a dzisiejszym, nominalnie demokratycznym, jest tylko w ideologicznej narracji. Miejsce w hierarchii bogactwa nie jest już boskim, naturalnym, niezmiennym porządkiem ale jest – w myśl kłamliwej ideologii – możliwym dla każdego indywidualnym osiągnięciem. A w związku z tym, że to kłamstwo i szanse są drastycznie różne, jest państwa absolutnym obowiązkiem biednym pomagać.

Za zabierane bogatym pieniądze państwo ma finansować nie tylko elementarną edukację, podstawową opiekę zdrowotną, ale też budować mieszkania i przez zasiłki i dotacje bezpośrednio wspomagać rodzinne budżety.

Przy czym, powtórzmy, dzisiaj progresistą  może być liberał Tusk, lewicowy Zandberg i prawicowy Kaczyński, bowiem trudno odróżnić ideowy progresizm od populizmu, tej znakomitej metody uwodzenia elektoratu. Dopiero po czynach ich poznacie: czy wybudowali te setki tysięcy obiecanych mieszkań komunalnych, dali dopłaty do leków, zorganizowali stypendia dla biednej młodzieży, czy tylko obiecywali.

Spór o rolę państwa jest sporem dzisiaj zasadniczym. Argumenty obu stron – progresistów i konserwatystów – są ważne i prawdziwe. Albowiem państwo naprawdę nie ma swoich pieniędzy i musi je jednym obywatelom zabierać, żeby drugim dawać. Naprawdę bogaci nie zawsze są bogaci, bo są tacy zdolni i pracowici, a biedni są biednymi, bo są leniwi i głupi. Prawdą jest też, że zabierając ambitnym, zdolnym, pracującym, aby rozdawać niepracującym (a więc również tym leniwym) osłabiamy motywację do kształcenia się i pracy, czyli osłabiamy państwo! A rozważany jest teraz tzw. dochód gwarantowany – każdy ma dostać tyle, ile trzeba na przeżycie. Piękna idea, ale jakie będą konsekwencje społeczne?

W takim kontekście społecznych konsekwencji trzeba rozważać postulat „mieszkanie prawem nie towarem”. Albo najświeższy przykład: dopłaty do węgla, którego cena dla indywidualnych gospodarstw domowych ma być centralnie ustalona. Spółdzielcy, ogrzewani przez elektrociepłownie, sfinansują, jako podatnicy, tę dotację, ale sami zapłacą dostawcy ciepła cenę rynkową. Są więc za tą opiekuńczą inicjatywą państwa?

Państwo to ja – stwierdził Ludwik XIV, który zbudował sobie gigantyczny pałac w Wersalu, gdyż w Luwrze mu był za głośno, a w 45 innych jego pałacach zbyt nudno. Miliony francuskich podatników (chłopów i mieszczan, szlachta była z podatków zwolniona) zapłaciły za godziwe mieszkanie króla bez szemrania. Dzisiejsze państwo to my…

Bądź pierwszy, który skomentuje ten wpis

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany.


*