Czy warto czytać? – oto jest pytanie. Elektorat w zasadzie odpowiada na nie przecząco: ponad 50 procent Polaków nie czyta nic, może poza ulotkami reklamowymi albo – w przypadku dzieci i młodzieży do 30 roku życia – wpisy na „fejsie”; kolejne 40 procent od czasu do czasu przeglądnie „Fakt” czy inny „Superekspres” a tylko 10 procent sięgnie przynajmniej raz w roku po książkę czy poważną gazetę typu „Do Rzeczy”, „Newsweek”, „wSieci” (teraz „Sieci Prawdy”), „Polityka” albo inny „Przegląd” albo i „Gazetę Południową”.
Kiedy zaczynałem pracę w małym legnickim Tygodniku „Konkrety”, w połowie lat 70-tych, nakład pisma wynosił 50 tysięcy i sprzedawał się w jeden dzień (więcej nie mogliśmy drukować, bo brakowało papieru). Dzisiaj 50-tysięcznego nakładu nie sprzedają – poza „Polityką i „Newsweekiem” – największe i najbardziej nobliwe ogólnopolskie tygodniki. Dzisiaj półmilionowe nakłady osiąga „Fakt” – czyli gazeta składająca się tylko z wielkich sensacyjnych tytułów i pięciozdaniowych tekstów – a niegdyś tygodniowy Magazyn „Gazety Robotniczej” w samym Wrocławiu kupowało ponad 300 tysięcy ludzi (nakład, też reglamentowany, przekraczał 600 tysięcy). Czasy kontaktu ze słowem pisanym, z książką, gazetą, minęły – nie tylko w Polsce, rzecz jasna – bezpowrotnie. I nie pocieszajmy się, że książki i gazety zostały zastąpione lekturą tekstów na portalach internetowych. Nic podobnego!
Konsekwencje takiego stanu rzeczy bywają przykre, a nieraz i dramatyczne. Bo jak się nie czyta, to się traci umiejętność rozumienia słowa pisanego (i się głupieje, ale to inna sprawa). Jak pokazują badania! – już 40 procent dorosłych nie jest w stanie przeczytać ze zrozumieniem dwustronicowego tekstu. I wydawcy prasy to uwzględniają (pierwszym, który na to wpadł, był niemiecki „Bild”) i zatrudniają fachowców, którzy pilnują, aby w przeznaczonych do druku materiałach nie było słów spoza ciągle aktualizowanej listy 700-800 zarozumiałych przez większość ich czytelników (średnio wykształcony człowiek posługuje się przynajmniej 2 tysiącami). Bo klient – nasz pan.
Z kolei banki na przykład (a także operatorzy sieci komórkowych, dostawcy mediów, ubezpieczyciele itp.) wiedząc doskonale, że ich klienci w większości rozumieją 600-700 słów i nie są w stanie przebrnąć przez tekst dłuższy, niż tysiąc znaków – tworzą umowy liczące 20 stron, 100 tysięcy znaków i słów, których nie znajdzie się na łamach „Super Ekspresu”. Drukują te umowy malutką czcionką i każą podpisać. I większość klientów podpisuje, zadawalając się ustnym zapewnieniem bankowego urzędnika, że wszystko jest OK. I później w jakimś „Fakcie” czytamy trzyzdaniową informację, że emerytka wzięła kredytu tysiąc złotych na rower dla wnuka i właśnie jest eksmitowana z mieszkania, bo rok temu nie zapłaciła czwartej raty.
Oczywiście ta niechęć do czytania nie jest przypadłością tylko prostego ludu. Nasi najwybitniejsi obywatele, nasi wybrańcy – też nie czytają! Inaczej trudno na przykład zrozumieć przyjęcie przez posłów nowelizacji ustawy o spółdzielniach mieszkaniowych. Otóż najpierw posłowie PiS przyjęli wersję przygotowaną przez rząd PiS (po wielomiesięcznych pracach ekspertów, konsultacjach itd.) a następnie ci sami posłowie PiS przyjęli wszystkie poprawki do tej ustawy przegłosowane przez senatorów PiS, zupełnie zmieniające tę ustawę. Przypadek ten dałoby się wyjaśnić sławnym „jestem za a nawet przeciw”, ale po co szukać wyjaśnień trudnych, skoro wiadomo jak jest: poseł ma głosować, jak każą, a nie rezonować, a tym bardziej czytać. Od czytanie są inni.
Tak zresztą było zawsze: kiedy rządził Komitet Obywatelski, AWS, SLD z PSL, PO, chociaż może skala nieczytania była mniejsza a przynajmniej nie tak jawna. Nawiasem mówiąc, nasz kochany Sejm rocznie przyjmuje średnio 180 ustaw (rekord świata) których treść zajmuje około 40 tysięcy stron maszynopisu. Nikt nie jest w stanie tyle przeczytać, nawet gdyby chciał i nawet bez zrozumienia – ani posłowie, ani, niestety, obywatele. A skoro tak, to po co próbować czytać? Wystarczy przeczytać sms-a od prezesa.
Słowem – czytanie jest zbędne, zawsze i wszędzie.
Bądź pierwszy, który skomentuje ten wpis