Narzekamy na ten świat, że niby z każdym rokiem mijającym gorszy, straszą nas różni uczeni futuryści klęską ekologiczną, politycy wojną, mędrcy upadkiem obyczajów. Człowiek taki już jest: musi narzekać. I dobrze, bo gdyby człowiek był zadowolony z tego, co ma i co jest dookoła – to do dzisiaj mieszkalibyśmy w jaskiniach.
Od czasu do czasu jednak warto zauważyć, a już szczególnie w noworoczne dni, że świat się zmienia na lepszy. I że będzie coraz lepszy, trzeba w to wierzyć. Czytam „Podróż na okręcie Beagle” Karola Darwina. To, przypomnijmy, wydany w 1839 roku zapis pięcioletniej wyprawy, której owocem było opublikowane 20 lat później dzieło „O powstawaniu gatunków” i rewolucja w nauce. Ale nie o teorii ewolucji jest „Podróż” (chociaż mnóstwo jest tam uwag i obserwacji wróżących naukowy przełom), ale o świecie i ludziach żyjących na antypodach ówczesnego cywilizowanego świata.
Oto, jak Darwin, nadzwyczajnie inteligentny, wykształcony, nowoczesny młody Europejczyk widział krajowców Ziemi Ognistej (krańce Ameryki Południowej): „Nędzne upodlone dzikusy. Biedni ci nieszczęśnicy byli wzrostu skarlałego, mieli twarze pomazane białą farbą, skórę brudną i tłustą, włosy skołtunione; głos ich był niemiły a gestykulacja gwałtowna (…) Musimy przyjąć, że cieszą się zapewne jakimś szczęściem, jakiegokolwiek byłoby ono rodzaju, które sprawia, że życie ma dla nich pewną wartość”. Jako wiarygodne uznaje Darwin doniesienia, że „tubylcy przyciśnięci głodem w zimie zabijają, trzymając nad ogniem, zanim się nie uduszą, i zjadają stare kobiety”.
Przypomnijmy jeszcze raz: to umysł wybitny, humanista (krytyczne wypowiada się o powszechnym jeszcze niewolnictwie), a przecież jego rasowa wyższość nad tubylcami była dla niego oczywista, bezdyskusyjna. W pewnym miejscu zauważa jednak: „Przyroda przystosowała tych tubylców do klimatu i produktów nędznego ich kraju”, więc w tym wybitnym umyśle coś już świtało. Musiało minąć prawie sto lat, zanim pojawili się Claude Lévi-Strauss, Mircea Eliade czy nasz Bronisław Malinowski i dział nauki zwany antropologią zrywający z rasizmem, i jeszcze kolejne prawie sto lat, zanim taki język stał się – przynajmniej w oficjalnym obiegu – absolutnie niedopuszczalny. Tak właśnie na lepsze zmienia się nasz świat.
A oto obserwacja z Argentyny: „Jeden stary byk naprzeciw nas; na próżno starliśmy się go odpędzić, a gdy się nam to nie udało, musieliśmy nadłożyć kawał drogi. Gauchowie postanowili z zemsty wykastrować go”. Po czym Darwin z podziwem opisuje zręczność, z jaką ci wieśniacy – przy pomocy lassa i bulas (dwie kule na lince, które, umiejętnie rzucone, owijają się wokół nóg zwierzęcia) powalają byka i dokonują zemsty. Zachwyca się nieustannie umiejętnościami gauchów, na przykład, kiedy opisuje sprawność, z jaką łowią lassem i zabijają potężne zwierzęta: „zwierzę orze nogami, daremnie usiłując oprzeć się sile (…) matador z największą ostrożnością podcina mu najpierw ścięgna piętowe. Wówczas rozlega się ryk śmiertelny wyrażający straszliwą agonię najbardziej przejmującym głosem, jaki kiedykolwiek słyszałem”.
Czy wyobrażamy sobie taki fascynujący opis umiejętności pracowników rzeźni w dzisiejszej gazecie!? Warto jednak zwrócić uwagę na wyraźny ton współczucia Darwina dla katowanych zwierząt, który nie tylko dla argentyńskich gaucho, ale i dla jego przyjaciół z Oxfordu był niezrozumiały: wszak uczeni dokonywali wówczas wiwisekcji, czyli operacji na żywych, przytomnych zwierzętach, aby poznać pracę ich wewnętrznych organów. Wszak obowiązywała wtedy dosłowna interpretacja boskich słów z Księgi Rodzaju: „Uczyńmy człowieka na Nasz obraz, podobnego Nam. Niech panuje nad rybami morskimi, nad ptactwem powietrznym, nad bydłem, nad ziemią i nad wszystkimi zwierzętami pełzającymi po ziemi!” I stworzywszy mężczyznę i niewiastę rzekł Bóg: „Bądźcie płodni i rozmnażajcie się, abyście zaludnili ziemię i uczynili ją sobie poddaną”.
I pomyślałem sobie, że arcybiskup Jędraszewski, przywołujący 200 lat później w Polsce te biblijne słowa, przestrzegający przed wrednym ekologizmem, jako nowym marksizmem i bolszewizmem, może by i znalazł zrozumienie u współczesnych Darwina. Ale czy znalazłby zrozumienie o tych kilkunastu tysięcy młodych ludzi Taizé, którzy na 42 Europejskich Spotkaniach Młodych przez kilka dni we Wrocławiu radośnie i ekumenicznie chwalili Boga? Bo żadna z tych dziewcząt i żaden chłopiec nie założyłoby już na grzbiet prawdziwego futra, nie rżnęliby radośnie żadnej puszczy, choćby Białowieskiej, i nie modliliby się z kapelanem myśliwych nad zamordowanym dla przyjemności pokotem jeleni, dzików i zajęcy. Świat się zmienił, naprawdę, i dobrze że słowa krakowskiego hierarchy nie dotarły do młodych Europejczyków we Wrocławiu. Oni nie są w tym Kościele, na pewno.
Bądź pierwszy, który skomentuje ten wpis