Znajomy hydraulik, jak nie siedzi w jakiejś pełnej rur piwnicy albo (częściej) nie sączy piwa w Rynku, siedzi i ogląda telewizję. Takie ma osobliwe hobby. I zaczepił mnie ostatnio, kiedym z panią magister wsłuchiwał się w hejnał z naszego Ratusza, aby podzielić się głęboką refleksją na temat sprawiedliwości. A to za sprawą filmu „Trumbo”, który wyemitowała pewna, rzecz jasna nienarodowa, stacja telewizyjna.
Film opowiada o szaleństwie maccartyzmu, jaki w latach 50. ogarnął Amerykę, a przykładem są losy wybitnego scenarzysty Daltona Trumbo (3 Oskary: za „Rzymskie Wakacje”, „Odważnego” i „Spartakusa”), którego przesławna Komisja do spraw Działalności Antyamerykańskiej zaliczyła do komunistów (jak i Charliego Chaplina, tysiąc innych wybitnych twórców i jeszcze 50 tysięcy urzędników, inżynierów, uczonych). Oskarżenie skutkowało pozbawieniem Trumbo pracy i absolutnym zakazem realizowania jego scenariuszy. Na rok wsadzono go też do więzienia, gdyż nie chciał wyjawić komisji nazwisk innych „zdrajców i szpiegów”, co zakwalifikowano jako obrazę Kongresu.
– I wyobraźcie sobie – perorował podniecony hydraulik prowadząc nas siłą do „Literatki” – że ten gość po wyjściu z więzienia nadal pisał scenariusze, a hollywoodzcy bonzowie kupowali je po kilkanaście tysięcy dolarów za sztukę! Cadillac, nadmieniam, kosztował wtedy jakieś 12 tysięcy dolców. Co więcej, z dziesiątką innych scenarzystów i pisarzy, którym też zabroniono pracować, zawiązał tajną spółdzielnię i spółdzielnia ta przez kilka lat dostarczyła kilkaset zrealizowanych scenariuszy! Imponujące, bez dwóch zdań. Tyle tylko, że i on, i jego wolnomyślicielscy koledzy musieli pisać pod pseudonimami, ich nazwisk na afiszach nie było.
– Tak, tak – westchnęła pani magister – okropna historia. Senator Joseph McCarthy szukający ruskich szpiegów i komuchów zrujnował kariery, złamał życie tysięcy niewinnych ludzi. To dla Amerykanów nader wstydliwa historia, ale już kręcą o niej filmy. Żeby znaleźć się wtedy na liście komunistów i wrogów Ameryki wystarczyło pochlebnie wyrazić się o koncepcji bezpłatnej służbie zdrowia czy szkolnictwa albo o prawach pracowniczych. Ciekawe co by wtedy Amerykanie zrobili z politykiem, który chciałby z pieniędzy podatników dawać po 500 dolarów na każde dziecko, choćby tylko białe…. Pewnie zlinczowali. Byłby to już nie tylko lewak, komunista, wróg publiczny, ale po prostu zbrodniarz…
I pani magister, wygłosiwszy tę mocną kwestię spojrzała wymownie na hydraulika. Ale ten, łyknąwszy ciemnego książęcego, mlasnąwszy z ukontentowaniem, pokiwał tylko głową ze współczuciem.
– Kochana pani nie może oderwać się od bieżącej polityki, kochana pani od tego zachoruje – rzekł. – Przecież ja nie o tym mówiłem. To przecież oczywiste, że co kiedyś było postępową fanaberią, skrajnym lewactwem, dzisiaj może być prawicowym populizmem albo cywilizacyjną normą. Mnie zachwyciło w tej historii to, że jest w niej optymistyczny morał. Otóż można wywołać histerię i ciemny lud – w opisanym przypadku amerykański – faktycznie kupi każdą, najbardziej nawet niedorzeczną propagandową opowieść i zgodzi się na wymianę elit. Ale prawdziwych elit nie da się wymienić, bo elit się nie mianuje. Gdyby Hollywood był w całości koncernem państwowym, jak dajmy na to stadnina koni w Janowie albo teatr we Wrocławiu, to owszem – dałoby się zastąpić wybitnych scenarzystów, reżyserów i nawet oświetleniowców partyjnymi nominatami. I nie byłoby już Hollywoodu, jak nie ma stadniny. Ale prywatni właściciele MGM, Paramount i pozostałych fabryk snów chcieli przetrwać. I przetrwali, wyłącznie dzięki elitom. Wbrew politycznym dyspozycjom.
– I kto tu uprawia politykę – zaśmiała się pani magister siorbiąc kawę po irlandzku.
Bądź pierwszy, który skomentuje ten wpis