Fabryki absolwentów

Nie od dziś wiadomo, że mamy na rynku zbyt wielu „speców” od marketingu i zarządzania, brakuje natomiast inżynierów, fizyków czy chemików. Młodzież wybierająca się na studia ciągle jednak preferuje kierunki humanistyczne i społeczne. Zaklina rzeczywistość czy nie ma pojęcia o sytuacji na rynku pracy?

W ubiegłym roku na Uniwersytecie Wrocławskim o przyjęcie na prawo ubiegało się 2827 kandydatów (9 osób na 1 miejsce). Równie wielką popularnością cieszyły się ekonomia, administracja, pedagogika. Oblężenie przeżyło dziennikarstwo i komunikacja społeczna – tu o 1 miejsce rywalizowało ze sobą aż 18 kandydatów. Tłoczno było na historii sztuki, etnologii,  politologii, czy – tradycyjnie już – na filologiach. Na drugim biegunie sytuowały się takie kierunki jak fizyka, gdzie kandydatów było mniej niż miejsc (na ogół nie więcej niż dwudziestu).
To trend ogólnopolski. Nieodmiennie, od kilku już lat, najpopularniejszymi kierunkami studiów (dane Ministerstwa Nauki i Szkolnictwa Wyższego) są zarządzanie, pedagogika, prawo oraz ekonomia. Piąte miejsce zajmuje jedyny kierunek techniczny – budownictwo. Tuż za nim sytuują się: administracja, informatyka oraz psychologia.
O ile informatycy czy lingwiści mogą jeszcze spać spokojnie, o tyle wysoka pozycja zarządzania, psychologii albo socjologii może dziwić, bo z każdym rokiem coraz trudniej o oferty pracy w tym zawodzie.

Jeszcze kilka, kilkanaście lat temu
absolwenci nauk społecznych,
ekonomii czy zarządzania
stosunkowo dobrze radzili sobie na rynku pracy. Polska gospodarka przechodziła przeobrażenie, zmieniała się struktura wytwarzania: spadł udział produkcji rolniczej i przemysłowej, wzrósł usługowej. Edukacja, pośrednictwo finansowe, obsługa nieruchomości i firm i inne podobne dziedziny bujnie się rozwijały i poszukiwały odpowiednio wykwalifikowanych pracowników. W tym samym czasie zatrudnienie w przemyśle i w budownictwie malało. Ostatnie lata przyniosły jednak zmianę, za co odpowiedzialny był szybki wzrost gospodarczy i koniunktura na rynku – w latach 2003- 2007 zatrudnienie w przemyśle zwiększyło się o 479 tys. osób, a w budownictwie – o 254 tys.
Według badań OBOP-u ponad 60 proc. przedsiębiorstw deklaruje dziś brak kadry inżynierskiej, zwłaszcza inżynierów mechaników, budownictwa i inżynierii środowiska oraz inżynierów elektryków. Szacuje się – zakładając oczywiście, że polska gospodarka szybko otrząśnie się  z miazmatów kryzysu – że w 2013 roku w przemyśle może brakować nawet 46,8 tys. inżynierów.

Tymczasem liczba absolwentów
kierunków technicznych
systematycznie maleje

– w roku 1990 stanowili oni niemal 17 proc. wszystkich absolwentów, piętnaście lat później – już tylko niewiele ponad 5 procent. Aby podnieść atrakcyjność kształcenia na kierunkach technicznych, przyrodniczych i matematycznych Ministerstwo Nauki i Szkolnictwa Wyższego wprowadziło więc specjalny system stypendiów motywacyjnych na tzw. „kierunkach zamawianych” (należą do nich m.in. automatyka i robotyka, mechanika i budowa maszyn, matematyka czy biotechnologia). W ubiegłorocznym programie wzięło udział 47 uczelni, w tym Politechnika Wrocławska:
-Z uwagi na to, że był to program pilotażowy, liczba zrekrutowanych wzrosła jedynie o 10 osób, bo takie ograniczenie nałożyło na nas ministerstwo – mówi Ewa Mroczek, rzecznik prasowy Politechniki. – Każdy z tych kierunków cieszył się pewnym zainteresowaniem, jednak ciężko zaobserwować jakiś znaczący jego wzrost. Być może liczba stypendiów (po pięć na każdy kierunek) była niewystarczająca, aby zachęcić większą liczbę osób. W tym roku program ,,Kierunki zamawiane’’ przestał być programem pilotażowym, a co za tym idzie ministerstwo ma zamiar przekazać na jego realizację dużo więcej środków. Liczymy, że stypendia może otrzymać nawet 600 osób. W związku z tym przygotowujemy się na przyjęcie nawet o 10 proc. więcej studentów na powyższe kierunki.

Samo istnienie stypendiów i innych środków motywacyjnych niewiele jednak zmieni. Problem tkwi w słabości wcześniejszych etapów nauczania – zwłaszcza przedmiotów ścisłych. Młodzież słabo je zna i właściwie nie ma szansy dobrze poznać: „Nauczanie w szkołach średnich nakierowane jest na egzamin maturalny, a nie na kształtowanie zainteresowań  – piszą autorzy przygotowanego na zlecenie ministerstwa raportu „Ocena narzędzi motywujących kandydatów do wyboru kierunków ścisłych” – (…) Największy problem stanowi znajomość fizyki. Maturzyści są źle przygotowani, a liczba osób, które zdają fizykę na maturze jest minimalna. (…) Tymczasem zainteresowanie naukami ścisłymi ciągle istnieje, czego dowodem jest duża popularność różnego rodzaju pikników naukowych. Niestety, na organizowane przez uczelnie tego rodzaju imprezy, dzieci są przyprowadzane przez rodziców, a nie przez szkoły, które – choć deklarują współpracę z uczelniami wyższymi – w rzeczywistości nie wykorzystują potencjału, jaka może tkwić w tej kooperacji”.

Nie ma co się dziwić
że trudno o pracę dla magistrów

jeśli w kraju rozwijającym się większość osób to studenci, a polskie uczelnie stały się przynoszącymi zyski fabrykami…  – czytamy na studenckim forum. – To wtedy zaczęto obniżać poziom matur i zrezygnowano z egzaminów na studia. Nie dziwią mnie już oferty pracy dla domokrążców czy dla sprzedawców, gdzie wymaga się tytułu magistra, jeśli o przyjęcia na uczelnie prywatne i studia zaoczne decyduje kolejność zgłoszeń. Mam nadzieję że obowiązkowa matura z matematyki zatrzyma polski boom edukacyjny”.

Trudno nie przyznać autorowi racji, zważywszy że jeszcze 20 lat temu było w Polsce niewiele ponad 400 tys. studentów, a dziś ich liczba zbliża się do 2 milionów. To zwiększenie kształcenia w znikomym tylko stopniu zostało sfinansowane ze środków publicznych. Rozkwitły uczelnie niepaństwowe (dziś jest ich grubo ponad 300), a zabiegi o płatnych studentów doprowadziły do szczególnie intensywnego rozwoju tanich kierunków studiów, niewymagających pracowni, kosztownych zajęć laboratoryjnych itp. To z tego powodu w prywatnych szkołach wyższych 80 proc. słuchaczy studiuje zarządzanie i marketing. Nie tylko zresztą tam – do walki o studenta stanęły przecież także uczelnie państwowe. Jedną z ciekawostek ostatnich lat jest choćby gwałtowny przyrost humanistycznych kierunków studiów na uczelniach technicznych: w 2007 roku na Akademii Górniczo-Hutniczej największą popularnością cieszyła się socjologia, na Politechnice Koszalińskiej – filologia angielska.

Konsekwencją tych działań
jest sygnalizowane wielokrotnie przez analityków

zjawisko „inflacji wykształcenia”. Pracownicy z wyższym wykształceniem zaczynają obsadzać miejsca pracy wymagające de facto niższych kwalifikacji.  Może dlatego w ubiegłym roku we wrocławskim Powiatowym Urzędzie Pracy nie było praktycznie zarejestrowanych absolwentów?
-Ofert pracy mieliśmy bardzo dużo, a pracodawcy praktycznie nie stawiali warunków co do kierunku i rodzaju wykształcenia, liczyło się to, że było ono wyższe –  mówi Iwona Mamczak, kierownik wydziału pośrednictwa pracy. – To były najrozmaitsze oferty: praca biurowa, w administracji, w stowarzyszeniach.
Ubiegłoroczna „eksplozja” ofert pracy dla absolwentów jakoś przestaje dziwić, gdy mamy na uwadze, że wiele z nich to propozycje stażu (w tym wypadku nie pracodawca, ale urząd pracy płaci stażyście – jest to tzw. stypendium stażowe w kwocie 740 zł netto).

Badania wpływu edukacji na rynek pracy są stosunkowo skromne – tak naprawdę dokładnie nie wiemy, jakie zadania wykonuje rzesza absolwentów szkół wyższych. W statystykach rynku pracy zazwyczaj nie rozróżnia się absolwentów studiów licencjackich od magisterskich. Nie wiemy zatem, czy bezrobocie dotyka częściej tych pierwszych, czy drugich. Nie zbiera się również informacji o formie studiów – czy były studiami dziennymi, czy zaocznymi lub wieczorowymi. Nie wiemy, kto skończył szkoły publiczne, a kto prywatne. Statystyki wolnych miejsc pracy też nie są satysfakcjonujące, bo do urzędów pracy tradycyjnie zgłaszane są głównie wakaty przeznaczone dla osób niżej kwalifikowanych –  wszystko to sprawia że obraz nie jest jednoznaczny.

W najbliższych latach uczelnie
czeka prawdziwy sprawdzian

Niż demograficzny, którego szczyt przypaść ma na rok 2010 (liczba dziewiętnastolatków wyniesie wtedy 60 procent liczby z roku 1990) sprawi, że konkurencja na rynku jeszcze bardziej się zaostrzy. Wiele słabszych szkół pewnie upadnie, te które zostaną – przejdą przeobrażenia i zmiany. Czy staną się sprawnie zarządzaną organizacją wypuszczającą na rynek świetnych pracowników, czy też może jeszcze taniej sprzedawać będą swe dyplomy?

O Joanna Kaliszuk 147 artykułów
Joanna Kaliszuk jest dziennikarką, redaktorką naczelną Gazety Południowej.

Bądź pierwszy, który skomentuje ten wpis

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany.


*