Tu mieszkał Werner Zorek. Świadczy o tym kamień, o który raczej potknąć się nie sposób, ale który rzuci się w oczy uważnego przechodnia, idącego ulicą Jedności Narodowej.
Był rok 1939, kiedy czternastoletni Werner Zorek wyjechał do Anglii. Choć w świetle żydowskiego prawa i obyczajów był już dorosły – rok wcześniej przeszedł uroczystość bar micwy – transport zorganizowali mu rodzice. Chcieli go ratować, bo w Breslau zrobiło się śmiertelnie niebezpiecznie.
W noc kryształową naziści zniszczyli sklep z ubraniami prowadzony przez rodziców Wernera przy dzisiejszej ul. Jedności Narodowej 95. Tata trafił do obozu koncentracyjnego w Buchenwaldzie, jednak po miesiącu został zwolniony. Niedługo po jego powrocie rodzice pożegnali syna, odsyłając go Kindertransportem w odległe miejsce.
Niezwykła pamiątka
Alfred i Frieda Zorek nie wyróżniali się niczym szczególnym spośród mieszkańców Breslau, ale powodziło im się całkiem dobrze. Mieszkali w kamienicy (budynek nie przetrwał wojny), handlowali ubraniami, chodzili do opery i posyłali dzieci do zwykłych szkół w sąsiedztwie.
Po wielu latach na bruku chodnika, przy adresie, pod którym kiedyś mieszkali, pojawiły się kostki zwieńczone tabliczkami z inskrypcją: „deportowani do Auschwitz, zamordowani w marcu 1943 roku”. Mieli wtedy około 60 lat. Tuż pod tabliczkami ku ich pamięci są informacje o ich dzieciach: Ernie, której odebrano życie w tym samym obozie zagłady, i ocalonym Wernerze, który dożył swoich dni w Nowym Jorku.
Kostki upamiętniające całą rodzinę zostały wmurowane w 2016 roku z oddolnej inicjatywy Michaela Zorka – syna Wernera – który patrzył na tę chwilę w towarzystwie swojej siostry. Były to pierwsze stolpersteine we Wrocławiu upamiętniające całą rodzinę żydowską, o której w powojennym Wrocławiu pamięć zaginęła, a którą przywrócili potomkowie ofiar antysemickiego terroru.
Stolperstein to z niemieckiego „kamień, o który się potykamy”, a po polsku – „kamień pamięci”. Łatwo go przeoczyć, bo jest przecież małą betonową kostką włożoną w chodnik pomiędzy inne. Odróżnia się jedynie ręcznie grawerowaną miedzianą płytką widoczną na wierzchu. Zazwyczaj wyryte są na nim: imię, nazwisko, data urodzenia oraz okoliczności i data śmierci. To wspomnienie osób, które padły ofiarą nazizmu i były prześladowane m.in. ze względu na pochodzenie żydowskie lub romskie, homoseksualizm lub poglądy polityczne czy religijne. Zwykle są montowane w miejscu ich dawnego zamieszkania. We Wrocławiu, który niegdyś był jednym z najważniejszych ośrodków życia żydowskiego w Niemczech, jest ich więcej.
W chodnikach Wrocławia
W dniu, w którym przy Jedności Narodowej ułożono kamienie rodziny Zorek, wmurowano także dwie inne kostki, przy ulicy Świdnickiej 39, przed dawnym domem Anity i Rose Treitel. Anitę w trakcie wojny wywieźli na roboty przymusowe. Popełniła samobójstwo w wieku 21 lat. Rose deportowali do getta w Izbicy rok później, gdzie została zamordowana w 1942 roku.
W lutym 2019 roku sześć kolejnych kamieni pamięci położono przy skrzyżowaniu ulic Zielińskiego i Swobodnej. To efekt trzyletnich starań Anja-Susann Schroeder, która odkrywszy żydowskie korzenie, znalazła w Kanadzie ciotkę urodzoną we Wrocławiu. Ciotka, podobnie jak Werner Zorek, została wywieziona transportem dzieci do Wielkiej Brytanii. Cała jej rodzina została wymordowana. Jej mąż przeszedł przez Dachau i Buchenwald do getta w Kownie, skąd już nie wrócił. Pozostali zginęli w Auschwitz.
Ofiarom tego samego obozu poświęcone są także trzy najnowsze kamienie – zamontowane 5 marca tego roku w miejscu kamienicy zamieszkiwanej przed laty przez połączone małżeństwem rodziny Zernik i Hamburger. Dziś stoi tam gmach Centrum Sztuk Użytkowych wrocławskiej Akademii Sztuk Pięknych. Pamiątki odsłoniła 94-letnia Chava Bondy, prawnuczka nestorów rodziny Zerników – zamożnych wrocławskich kupców. Jej pradziadkowie spoczywają na cmentarzu żydowskim przy ul. Lotniczej.
Wielkie znaczenie kamieni
W Polsce kamienie pamięci są w Białej Podlaskiej, Łomży, Mińsku Mazowieckim, Oświęcimiu, Raczkach, Słubicach i Zamościu. Próbowali położyć je w Krakowie, starają się w Szczecinie, ale nie zawsze się udaje. Na drodze staje biurokracja i brak procedur. Za każdym razem trzeba chodzić od urzędu do urzędu, czasami wysłuchać narzekań i niepochlebnych opinii. „Koncepcję uważamy za wysoce kontrowersyjną i generalnie sprzeczną z przyjętą w Polsce kulturą pamięci. Zwyczajny chodnik służy do celów użytkowych, trudnych do uznania za miejsce szczególnego szacunku. Płyty chodnikowe każdego dnia są deptane i narażone na zanieczyszczenie w różnej postaci. Musi budzić wątpliwości, czy tego rodzaju upamiętnienie będzie jednoznacznym i godnym wyrazem hołdu dla ofiar niemieckiego terroru.” To fragment listu naczelnika z krakowskiego IPN. Na szczęście dla inicjatorów władze miast nie uważają oceny IPN za wiążącą i w końcu wydają pozwolenia. Czasem trwa to bardzo długo, także we Wrocławiu. „Od trzech lat walczyłyśmy, żeby móc wmurować tutaj te kamienie”, mówiła Anja-Susann Schroeder w rozmowie z niemiecką stacją Deutsche Welle.
Twórcą unikatowej idei jest niemiecki artysta Gȕnter Demnig, który od ponad dwóch dekad jeździ po całej Europie i własnoręcznie montuje znaki w chodnikach. Rozpoczął w Kolonii w 1992 roku, z potrzeby serca, jak przyznał. Dziś w Niemczech jest ponad 70 tys. kamieni pamięci. Można się na nie natknąć w 23 krajach Europy. Poza Starym Kontynentem pierwszy stolperstein pojawił w Buenos Aires w Argentynie. Dziś ponad 70-letni Gȕnter Demnig kontynuuje swoje opus magnum. Powołuje się na księgę Talmud, według której osoba zostaje zapomniana tylko wtedy, gdy w niepamięć zapada jej imię. Wybrał trotuary z banalnej przyczyny, jak przyznał. Chodniki należą do wspólnoty, do wszystkich, i wszystkim mogą przypominać o ofiarach Zagłady.
Kamienie mają dla Żydów ważne konotacje i dużą wartość semantyczną. Żydzi popularnym zwyczajem kładą je na macewach, jako wyraz szlachetnego uczynku i prawdziwego umiłowania. Nawet gdy pogrzeb odbył się dawno temu i nie można było w nim uczestniczyć, to zawsze bezinteresownie można dodać swoje małe kamyki do dużego kamienia nagrobnego. Przykazanie położenia macewy wzięło się z interpretacji Tory. Dawniej Żydzi chowali swoich zmarłych płytko, bo ziemia na Bliskim Wschodzie była wysuszona i twarda, po czym usypywali kamienny kurhan po to, aby zwierzęta nie rozwłóczyły ciała. Tradycja przetrwała. Kwiaty kamieni nie zastąpiły, bo Żydzi nie kładą na grobie niczego, co służy żywym.
De facto pierwszy kamień pamięci we Wrocławiu i w Polsce należy do św. Edyty Stein, patronki Europy, która jako młoda Żydówka przeszła na katolicyzm. Została zamordowana w Auschwitz-Birkenau w 1942 roku. Jej dom rodzinny znajduje się przy ul. Nowowiejskiej 38. Rodzice spoczywają na cmentarzu żydowskim na Krzykach.
Przed wojną we Wrocławiu mieszkało ponad 22 tys. Żydów. Był czas, kiedy stanowili większość w radzie miasta. Połowa z nich zginęła w obozach koncentracyjnych. Werner Zorek był szczęśliwcem, któremu udało się przeżyć. Jako dorosły człowiek zajmował się łączeniem żydowskich rodzin żyjących w diasporze. Odwiedził Wrocław w 1989 roku, dokładnie 50 lat po tym, jak rodzice wsadzili go w Kindertransport do Anglii. W zdawkowych listach pisali: „Mamy nadzieję, że kiedy nadejdzie wiosna i poczujesz zapach bzu, będziesz o nas pamiętał”.
W tekście wykorzystano informacje z materiałów archiwalnych opublikowanych w magazynie żydowskim „Chidusz”.
Bądź pierwszy, który skomentuje ten wpis