Niedawno młodszej o ponad trzy dekady koleżance opowiadałem, jak na początku lat 60., na rogu Kościuszki i Kołłątaja (jeszcze nie stał tam 11-piętrowy gmach) budowaliśmy z kolegami zamki ze śniegu. Z murami na ponad metr wysokimi i komnatami, do których dzieciak mógł wejść. We Wrocławiu, nie na Syberii czy Szpicbergenie. To było tylko jakieś 60 lat temu…
W czasie życia jednego pokolenia nastąpiły zmiany klimatu, na które drzewiej potrzeba było tysięcy lat. Czy to wynik działalności człowieka czy też wyroku natury – w tej sprawie jest różnica poglądów; uczeni wiedzą swoje, a biznes i politycy swoje, ale generalnie nikt przytomny i rozumny zmian tych nie kwestionuje. Czego skutkiem jest, z jednej strony, potężny rozwój ruchów ekologicznych, nauk przyrodniczych i nieznane przedtem zainteresowanie rolą człowieka w całym ekologicznym złożonym systemie. A z drugiej, wzrost zainteresowania apartamentowcami na wydmach Bałtyku, bo w tradycyjnych nadmorskich kurortach Hiszpanii, Włoch czy Grecji już żyć się nie da.
Albo powiem inaczej. Kiedy, będąc dzieckiem, budowałem te zamki ze śniegu, a na miejskiej fosie przez trzy miesiące tysiące dzieci i młodzieży uprawiało sporty łyżwiarskie, otóż wtedy w kronikach filmowych z dumą pokazywano rzędy dymiących kominów (ich obrazki były też na banknotach), z oceanów i mórz wyławiano setki milionów ton ryb, do rzek wylewano miliardy metrów sześciennych nieoczyszczonych ścieków, na potęgę osuszano bagna i odwaniano pola, na które później sypano bez umiaru wszelaką chemię. I naprawdę mało komu, nie tylko w Polsce, przychodziło do głowy, że to zbrodnia. Nikomu to nie przeszkadzało! Nikomu!
Skutki tej działalności okazały się na tyle dramatyczne, że dzisiejsze społeczeństwa ochronę przyrody, klimatu, równowagi ekologicznej uznają za absolutny priorytet. Oczywiście nie wszędzie, nie w takim samym stopniu i z takim samym zaangażowaniem, bo przecież nie da się pogodzić cywilizacji konsumpcji z troską o przyrodę. Ale na pewno w powszechnej świadomości cywilizowanych ludów przestaje być usprawiedliwieniem obowiązujący przez minione tysiąclecia boski nakaz: „Bądźcie płodni i rozmnażajcie się; napełnijcie ziemię i uczyńcie ją sobie poddaną; abyście panowali nad rybami morskimi, nad ptactwem powietrznym i nad wszystkimi zwierzętami pełzającymi po ziemi”.
Napisałem, że uwiecznione przez żydowskich myślicieli słowa, spisane w innym świecie ponad 4 tysiące lat temu, na pewno nie mają już dzisiaj mocy argumentu w kształtowaniu polityki współczesnego państwa. Ale się pomyliłem. Bo oto gdzieś w telewizji usłyszałem, jak Eugeniusz Grzeszczak – wybitny parlamentarzysta PSL, Łowczy Krajowy – mówi na konferencji prasowej głośno i wyraźnie, że niedopuszczalne jest uznawanie człowieka za równoprawną, zwyczajną część świata przyrody. Człowiek to nie zwierzę, człowiek ma prawo i obowiązek nad przyrodą panować i ją kształtować, sprawować niepodzielną władzę nad wszystkim tym, co pełza, biega, lata i pływa. Przemówił więc Eugeniusz Grzeszczak niczym Bóg w Księdze Rodzaju, i to było piękne i słuszne, i spodobało się Eugeniuszowi Grzeszczakowi i wszystkim jego towarzyszom.
Bo może świat się zmienił radykalnie i zmieniły poglądy, oczekiwania, potrzeby społeczeństw, ale w żadnym razie wszystkie te zmiany nie mogą uzasadniać ograniczania dzielnym mężczyznom przyjemności strzelania do wszystkiego, co się rusza w lesie. Bo w istocie temu poświęcone było wystąpienie Eugeniusza Grzeszczaka w Senacie na uroczystej inauguracji Krajowego Forum Zrównoważonego Rozwoju. W imieniu 130 tysięcy polskich myśliwych Łowczy Krajowy nawiązał do myśli Władysława hr. Zamoyskiego: „Chronić, by móc korzystać – i korzystać, by mieć zachętę do lepszej ochrony”. Chodzi o to, aby myśliwi – jak niegdyś nudzący się śmiertelnie arystokraci – mogli rządzić w lasach i w ramach rozrywki walić z naładowanych śrutem dubeltówek do wystraszonego ptactwa, ze sztucerów z lunetami do łosi, wilków, jeleni, o dzikach nie wspominając. I żeby mogli na te orgiastyczne przyjemności zabierać dzieci. I żeby w szkołach promować łowiectwo.
Bo, jak mówili w gmachu Senatu myśliwi, w obliczu rosnących wyzwań, takich jak zmiany klimatyczne oraz postępujący ekologizm, który często w sposób radykalny podważa tradycyjne formy działalności człowieka, konieczna jest ochrona tradycji, a najbardziej łowiectwa.
Tymczasem chłopi z chłopskiej partii chcą tradycyjnie spędzać czas, jak tradycyjnie spędzał go hrabia Zamoyski. Chociaż hrabia bardzo by się zdziwił, bo za jego czasów chłopa polującego w lesie hrabiowska służba obiłaby kijami, że przez rok nie mógłby wyjść z chaty. Ale czasy się zmieniły, ekologizm triumfuje, a więc z Bogiem, na łów, towarzysze chłopi!
Bądź pierwszy, który skomentuje ten wpis