Jak pozbyć się żony

Alice Brown mieszka we Wrocławiu kątem na strychu, u obcych ludzi. Nie zna języka polskiego, nie ma pracy ani środków do życia. Od kilku miesięcy nie widziała swojej córki, którą mąż wywiózł w nieznanym kierunku.

Sprawą Alice zainteresowało się wrocławskie Centrum Praw Kobiet. Zdesperowana kobieta wybrała ten adres spośród kilkunastu innych adresów organizacji pomocowych, jakie otrzymała od swojej ambasady.
–Trafiła do nas kompletnie zagubiona, zupełnie nie wiedziała, co robić – wspominają wolontariuszki z CPK. – Mąż, z którym tu przyjechała na kontrakt, po prostu wyrzucił ją z domu i uniemożliwił kontakt z dzieckiem. Historia, sama w sobie bulwersująca, jest tym trudniejsza, że dotyczy cudzoziemców.

Alice i Steve
są Australijczykami. Do Wrocławia przyjechali w październiku 2007 roku – jako rezydenci. On pracował w międzynarodowym koncernie, ona zajmowała się domem i ich czteroletnią córką, Mary. Nauczycielki z pamiętają jeszcze młodą kobietę, która przychodziła odbierać dziecko – widać było, że matkę i córkę łączyła silna więź.
Nie byli najszczęśliwszym małżeństwem, on dużo pracował i coraz mniej czasu spędzał w domu, ona miewała okresy depresyjne, ale jakoś się układało. Do czasu. W marcu 2008 roku Alice wyjechała na trzy tygodnie do Sydney. „Wtedy Steve poprosił mnie, abym w jego rzeczach odnalazła pamiątkowy zegarek, który otrzymał od dziadka – wspomina Alice. – Zrobiłam to, ale przy okazji znalazłam jego zdjęcie z dziewczyną, na którym oboje mieli ślubne obrączki. Poprosiłam o wyjaśnienie, a wtedy on wściekł się, mówiąc, że nie miałam prawa ruszać jego rzeczy. Od tamtej pory nasze stosunki pogorszyły się znacznie – Steve zaczął wysyłać mi agresywne maile i robił wszystko, by utrudnić mój powrót”.

Błaha z pozoru sprzeczka uruchomiła lawinę. Pomimo starań męża, który kilkakrotnie przebukowywał powrotny bilet żony, Alice udało się zarezerwować lot i wrócić – w połowie czerwca – do Wrocławia. Mąż jednak nie wpuścił jej do domu, ani nie pozwolił nawet zobaczyć córki. Wezwana na miejsce policja nie podjęła interwencji, tłumacząc, że nic nie może zrobić –  okazało się bowiem, że właściciel domu nie dopełnił wobec Alice obowiązku meldunkowego.

 „Pani Brown zamieszkała
na użyczonym jej przez znajomych poddaszu, które obecnie zmuszona jest opuścić z uwagi na brak ogrzewania. Nie ma dokąd się udać, bywa głodna. Mąż pozbawił jej środków do życia, uczynił osobą bezdomną, przemocą uniemożliwił kontakt z dzieckiem. (…) Sprawa wymaga szybkiej reakcji, bowiem mąż naszej klientki planuje wyjazd z Wrocławia i istnieje poważna obawa, że uprowadzi dziecko bez wiedzy i zgody matki”, pisały w zawiadomieniu do prokuratury przedstawicielki CPK. Alice co prawda przesłuchano, ale nic więcej z tego nie wyniknęło.

-W tej sytuacji próbowałyśmy na własną rękę doprowadzić do jakiegoś porozumienia z mężem pani Brown – mówi Katarzyna Miłoszewska z CPK. – Bez skutku. Nie był skłonny do żadnych mediacji. Nasze interwencje wzbudziły tylko jego niechęć, zaczął nawet wysyłać pod naszym adresem pogróżki.
W połowie września Alice w towarzystwie Katarzyny Miłoszewskiej po raz kolejny udała się do domu męża, by spotkać się z córeczką. Gdy stały obok posesji nadjechał samochodem Steve (w środku była córka Mary oraz jego matka), ale – zobaczywszy żonę – szybko odjechał. Wezwany na miejsce zdarzenia policjant sporządził kolejną notatkę o uniemożliwianiu kontaktów z dzieckiem.
Mimo coraz trudniejszej sytuacji materialnej Alice nie chciała słyszeć o powrocie do kraju. Bała się, że jeśli wyjedzie, już więcej nie zobaczy córki. Próbowała znaleźć  jakąś pracę, m.in. jako  nauczycielka języka angielskiego, ale bezowocnie, bo nie posiada żadnych wymaganych szkoleń.

Ponieważ organy ścigania odmówiły wszczęcia jakichkolwiek kroków, Centrum Praw Kobiet i ich klientka postanowiły zwrócić się do sądu. Przygotowano dwa pozwy: o uregulowanie kontaktów z córką oraz o przyczynianie się męża do zaspokajania potrzeb rodziny. Pozwy wpłynęły do sądu już kilka tygodni temu, ale rozprawa jeszcze nie ruszyła, bo sąd ciągle czeka na  tłumaczenia australijskich aktów prawnych.
-Mąż odmawia Alice dostarczenia niezbędnych dokumentów: aktu urodzenia dziecka oraz aktu małżeństwa. Podaje że jakieś sprawy toczą się w Australii, jednak pani Brown nic o tym nie wie. Sama obecnie przygotowuje wniosek o rozwód do sądu australijskiego – mówi Katarzyna Miłoszewska. – Najgorsze jest to, że mąż pani Brown zdążył już wyjechać z Wrocławia. Nie wiemy, gdzie się znajduje ani co dzieje się z dzieckiem. I nie mamy żadnej możliwości żeby to ustalić, bo policja w tej sprawie też rozkłada ręce.

Postscriptum
Tuż przed świętami Bożego Narodzenia Alice Brown zdecydowała się jednak na powrót do Sydney. Nie była w stanie dłużej się w Polsce utrzymać, nie miała gdzie mieszkać, ani za co żyć. Zamierza jednak wrócić do Wrocławia, gdy sąd wyznaczy wreszcie termin rozprawy. O swojej córce nie ma nadal żadnych wiadomości.

Personalia bohaterki zostały zmienione.

Pozostawiona sama sobie

Z Katarzyną Miłoszewską, prezeską wrocławskiego oddziału Centrum Praw Kobiet rozmawia Joanna Kaliszuk.

Czy sprawę Alice można uznać za przypadek szczególny?
-To nie jest odosobniony przypadek, choć przyznam, że to pierwsza taka sprawa, z jaką zetknęłam się we Wrocławiu. Dla mnie jest ona szczególna z jednego zasadniczego powodu: to prosta instrukcja obsługi, jak w niekłopotliwy sposób pozbyć się własnej żony. Wystarczy przyjechać do Polski, wynająć tutaj mieszkanie, nie zameldować jej i któregoś dnia po prostu wyrzucić ją z domu. I już. Jest po sprawie.

-Ironizuje Pani. Rzeczywiście takie kobiety jak Alice nic nie chroni?
-Proszę zauważyć, że nie ma instytucji, która by się czuła za jej los odpowiedzialna. Ambasada australijska zaoferowała 150 dolarów zapomogi i radziła zwrócić się o pomoc do polskich instytucji, te z kolei zasłaniają się tym, że sprawa dotyczy obywateli obcego kraju. W ten sposób odbija się piłeczkę, czas biegnie, a kobieta pozostawiona jest sama sobie. Nie ma żadnej możliwości uzyskania materialnego wsparcia, pomocy, która pozwoliłaby jej stanąć na nogi i doczekać rozprawy. A przecież nie może być tak, by kobieta przyjeżdżająca do Polski jako towarzyszka życia zatrudnionego tu mężczyzny była w całości zdana na jego łaskę i niełaskę.
 

-To wina dziurawego prawa?
-Prawodawcy najwyraźniej nie przewidzieli pewnych sytuacji.  Z polskiego kodeksu cywilnego wynika, że cudzoziemcy przebywający w Polsce podlegają jurysdykcji naszych sądów, ale według prawa kraju z którego pochodzą. Co się z tym wiąże? Konieczność zdobycia przez sąd tłumaczeń aktów prawnych danego kraju, a to – jak łatwo się domyślić – wymaga czasu i trwa czasami bardzo długo. Do tego trzeba doliczyć przeciągające się procedury. Dla kobiet takich jak Alice oznacza to życie w kompletnym zawieszeniu. Gdyby nie pomoc jej znajomych, mogłaby spędzić cały ten czas na dworcu.

-Ale przecież Alice ma pełne prawa rodzicielskie. To dość kuriozalne, że aby spotkać się z córką, musi czekać na wyrok sądowy…
-W tym tkwi cały paradoks tej sprawy. Oczywiście, Alice została pouczona przez policję o swoim prawie do kontaktu z córką, ale jednocześnie poinformowano ją, że bez decyzji sądu nie ma możliwości zmuszenia męża do zmiany postępowania. Tymczasem on jednoznacznie dał do zrozumienia, że nie ma żadnego zamiaru wywiązywać się z obowiązku łożenia na utrzymanie żony, ani umożliwienia jej kontaktu z dzieckiem. Co więcej, jakiś czas temu wyjechał razem z Mary z Wrocławia i na dobrą sprawę nie wiemy, gdzie się teraz znajduje. Takich informacji nie chce udzielić ani on sam, ani jego pracodawca, mimo że Alice ma przecież do niej prawo.
Dramat całej tej sytuacji polega na tym, że chodzi tu o dobro małego dziecka. Dziecka, o którym w tej chwili nie wiadomo nic – ani gdzie jest, ani co się z nim dzieje. Właściwie mogłoby się stać z nim wszystko.

-Prawdopodobnie jest z ojcem…
-Ten ojciec nigdy się dzieckiem specjalnie nie zajmował, rzadko bywał w domu, dużo pracował. To właśnie Alice opiekowała się córką przez wszystkie te lata. Nic więc dziwnego, że Mary była z nią tak mocno związana. Co w tej chwili musi przeżywać, kiedy matka tak nagle zniknęła z jej życia?

-Wiem, że Centrum próbowało zainteresować tą sprawą rzecznika praw dziecka. Są jakieś efekty?
-Żadnych. Zgłosiłyśmy sprawę jeszcze we wrześniu, ale dopiero po sześciu tygodniach od naszej interwencji przyszła odpowiedź – z prośbą o przekazanie szczegółów, co oczywiście zrobiłyśmy. Od tamtej pory, a minęło już przeszło dwa miesiące, nie mamy żadnej odpowiedzi.

-Wyczerpałyście już wszystkie możliwości działania?
– Pozostaje nam czekać na rozpoczęcie sądowych procedur. Niewiele możemy zrobić, skoro instytucje powołane do obrony praw dziecka nie reagują, a policja bezradnie rozkłada ręce. Trudno nam się z tym pogodzić, bo sytuacja wymaga szybkiego reagowania: to dziecko zostało właściwie uprowadzone, bez zgody matki, z pogwałceniem prawa i obowiązującej powszechnie konwencji praw dziecka. I co? I nic. Mąż czuje się bezkarny. Proszę pamiętać, że sprawy sądowe mogą się ciągnąć miesiącami, jeśli nie latami. Zanim dojdzie do rozstrzygnięcia, Mary zdąży zapomnieć, jak jej matka wygląda.

O Joanna Kaliszuk 147 artykułów
Joanna Kaliszuk jest dziennikarką, redaktorką naczelną Gazety Południowej.

Bądź pierwszy, który skomentuje ten wpis

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany.


*