Jak złapać psa?

źródło: Freepik

Na facebookowej grupie poświęconej zaginionym i znalezionym zwierzętom we Wrocławiu dziennie pojawia się nawet kilkanaście zgłoszeń. Gdyby czworonogi miały czipy, zdecydowanie szybciej wracałyby do swoich domów. Tymczasem złapanie uciekiniera bywa nie lada wyzwaniem, na którym znają się tylko nieliczni. 

W ostatnich dniach grudnia na grupie „Zaginione/znalezione zwierzęta – Wrocław i okolice”  pojawiła się wiadomość, że najbardziej poszukiwany pies w mieście został złapany. Chodziło o Houdinkę, która od lutego wodziła za nos wszystkich zainteresowanych jej losem. „Idealny koniec roku” – napisała na grupie Magdalena Łazarska. To właśnie ona i jej kompan Patryk są najskuteczniejszymi we Wrocławiu „łapaczami” zwierząt, jak sami siebie nazywają. Houdinka była trudną przeciwniczką. Co chwila w internecie pojawiały się doniesienia, że widziano ją w różnych miejscach we Wrocławiu: najpierw na Popowicach i Mikołajowie, potem na Oporowie, na działkach przy Kruczej, aż w końcu na Partynicach. Pojawiała się i znikała. – Nie znamy jej losu sprzed ucieczki, bo nikt się o nią w czasie tych miesięcy nie upomniał – mówi Magdalena Łazarska. – Internauci nagłośnili jej sprawę i nagle okazało się, że mnóstwo ludzi kibicuje, żeby ją odnaleźć.  Niestety zdarzali się i tacy, co utrudniali poszukiwania, bo próbowali ją gonić, a tego absolutnie robić nie można. To podstawowy błąd w czasie prób złapania psa. Nie wolno gonić, nawoływać, krzyczeć. Jedyny sposób, to doprowadzić czworonoga w takie miejsce, z którego już nie będzie miał możliwości ucieczki i zachowywać się tak, jakby się go ignorowało. My śledziliśmy Houdinkę, aż wbiegła w wąską uliczkę w okolicy Parku Południowego, której nie znała. Potem zadziałał splot okoliczności – gdzieś wybiegły dzieci, z posesji wyjechał mężczyzna z rowerem i popadła w dezorientację. Wtedy zdążyłam ją złapać podbierakiem – dodaje.

       Houdinka miała szczęście, bo znalazł się ktoś, komu skradła serce. Po dwutygodniowej kwarantannie trafiła prosto do Ani, która również włożyła sporo wysiłku w namierzenie i oswojenie małej. Psinka ma się dobrze. Śpi w łóżku i nie przepada za psimi chrupkami.

Wolontariusze do zadań specjalnych

     Magda Łazarska, działająca przy Stowarzyszeniu Zwierzomoc, oraz Patryk (w sieci znany jako Pi Kay) to jedyni wolontariusze we Wrocławiu, którzy zajmują się odławianiem zwierząt.  W Warszawie jest od tego Fundacja TROP, a w Krakowie Dog Alert. Magda i Patryk wyłapują zwierzaki hobbistycznie, choć to zajęcie czasochłonne i kosztowne. Większość sprzętów kupują sami albo je konstruują. Mają na wyposażeniu: duży, wędkarski podbierak, mniejszy, do odławiania drobniejszych zwierząt – jak koty, lisy czy jenoty, pętlę Snappy do pacyfikowania szybkich psów i klasyczne klatki-łapki różnych rozmiarów.   

     Oprócz sprzętu mają też podejście do zwierząt. Jak mało kto potrafią odczytać sygnały wysyłane przez czworonogi. Magda sama ma teraz pod swoim dachem aż piętnaście psów – sześć własnych i dziewięć przygarniętych, które z różnych powodów nie poszły do adopcji: Kraksę, która porusza się na wózku czy suczkę po wypadku kolejowym. Nic dziwnego, że Magda doskonale rozumie psią mowę ciała. Tymczasowo rezyduje u niej też kilka kotów.  Nie ma takiego zwierzęcia, którego ratowania by się nie podjęła. Łapała już koguta ozdobnego w centrum Wrocławia, który został porzucony po giełdzie. Innym razem z Patrykiem rozkręcali samochód, bo odratowany nietoperz, którego przewozili, ukrył się pod tapicerką. Kiedyś spędziła dobre pół godziny na drabinie machając pod sufitem podbierakiem, żeby uratować kopciuszka, który wleciał na klatkę schodową apartamentowca. Odławiała też stadko białych, domowych szczurów, wyrzuconych na Kozanowie.

     Żeby złapać zaginionego zwierzaka, najpierw trzeba go skutecznie wyśledzić.  W tym coraz bardziej świadomie pomagają internauci. Facebookowa grupa poświęcona zwierzęcym uciekinierom z naszych okolic ma już prawie 45 tys. użytkowników. – Skuteczność grupy jest spora, bo około 80% zgłoszonych tutaj zwierząt wraca do swoich domów – mówi Anna Goliszek, jedna z administratorek.  – W takich poszukiwaniach liczy się czas, bo im szybciej zaczniemy działać, tym większa jest szansa na sukces. Dlatego od razu po zaginięciu zwierzęcia, warto go zgłosić na grupie zaginione/znalezione i na wszystkich innych lokalnych profilach. Równocześnie rozwiesić papierowe ogłoszenia na obszarze zaginięcia i w okolicach: w lecznicach, na przystankach, na ogrodzeniach. Jeśli pies ma czipa, który jest zarejestrowany w bazie, warto włączyć tzw. alert oraz poinformować schronisko. I nie wyznaczać nagrody za znalezienie pupila, która często przyciąga nieuczciwych ludzi  – radzi administratorka. Na grupę można wrzucić informację o każdym zaginionym, znalezionym czy potrzebującym pomocy zwierzęciu, nie tylko psie czy kocie.      

      Grupa pomaga głównie w rozpowszechnianiu informacji. Dzięki internautom powstają mapki z lokalizacjami, w których zaginione zwierzęta były widywane. Bardzo często jest to kluczowe w dotarciu do nich. Nawet z pozoru niewiele wnosząca wiadomość, że komuś gdzieś mignął rudy czy biały pies, może okazać się tą najważniejszą wskazówką.

Psy na gigancie

     Uciekinierami bardzo często są psy zaraz po adopcji. –  Uciekają, bo jeszcze nie ufają swoim nowym właścicielom i nie mają też powodu, żeby ufać ludziom dookoła, dlatego zazwyczaj bardzo trudno jest je złapać – mówi Magda Łazarska. –  Ogromnie ważne jest, żeby w okresie poadopcyjnym pies był prowadzony na podwójnej smyczy – na szelkach antyucieczkowych i jednocześnie na obroży. Nie wiemy, czego taki pies się boi. Jeśli się wyrwie i ucieknie, będzie praktycznie nie do złapania w najbliższym czasie. Bezwzględnie też psom lękowym i psom po adopcji nie zakładamy automatycznej smyczy flexi. Częstym scenariuszem jest, że ta smycz wypada z ręki właściciela i uderza o ziemię, co potęguje panikę u psa. Od prawie dwóch miesięcy po Wrocławiu i okolicach błąka się suczka Krajka, która uciekła właśnie w ten sposób. Pies na wolności może wejść w tak zwany tryb przetrwania, czyli zaczyna zachowywać się, jakby był dziki i nie do końca poznawał opiekuna.  Kiedy już znajdziemy uciekiniera, najlepiej stanąć i mówić spokojnym głosem. Trzeba dać mu czas, żeby odkrył nasz zapach. To on jest decydujący. Dlatego w miejscu zaginięcia warto pozostawić np. skarpetki właściciela – pies może wrócić po śladzie zapachowym. Trudniej jest u psów świeżo po adopcji, takich jak właśnie Krajka czy Dina, która uciekła, przeskakując przez płot raptem kilka dni po tym, jak trafiła do nowego domu. Nie ma takiego człowieka, który byłby w stanie dogonić psa biegnącego w terenie otwartym. Trzeba poczekać, aż ten wejdzie na teren zamknięty, ogrodzoną posesję czy ograniczoną przestrzeń. Kiedyś śledziłam psa autem,  a ten z ciekawości zajrzał na klatkę schodową. Tam go złapałam. Trzeba wykorzystywać okoliczności i infrastrukturę. Nawet najmilszy pies w czasie takiej akcji może ugryźć, dlatego nie łapiemy go rękami. Mnie, mimo wprawy, ugryzł chihuahua. To był pies z wypadku samochodowego. Jego właściciele wylądowali w szpitalu, a on uciekł do lasu, gdzie spędził cztery dni, zanim go znalazłam.  

     Wiele emocji wzbudza obecnie historia owczarka szwajcarskiego – Bonusa, który zaginął w grudniu podczas spaceru z właścicielami po Lesie Wojnowickim. Poświęcona jego poszukiwaniom grupa na Facebooku przekroczyła już 2 tys. użytkowników.  Pies był systematycznie widywany w terenie, na którym uciekł, jednak szybko się płoszył. – Niestety na chwilę obecną nie mamy pojęcia, gdzie jest pies – mówi Danka Krzywicka, koordynatorka poszukiwań Bonusa. – Pojawia się coraz więcej sugestii, że pies mógł zostać przygarnięty. Możliwe, że wszedł na teren zamknięty, ktoś go dokarmiał i zwabił. Mógł go przygarnąć ktoś, kto nie ma Facebooka i nie wie, że jest poszukiwany. Np. jakaś starsza osoba. Dlatego apelujemy – jeśli ktoś zauważył, że w sąsiedztwie pojawił się duży, biały pies, niech da znać. Bierzemy pod uwagę obszar od Kamieńca Wrocławskiego po Śliwice i w lewo, do osiedla Olimpia Port, czyli wszędzie tam, gdzie do pewnego czasu był widywany.

     Wiele psów jest w stanie przeżyć samodzielnie na wolności.  – Uciekinierom włącza się ich wilczy instynkt – mówi Magda Łazarska. – W mieście bez trudu znajdują jedzenie, bo są tu śmietniki, resztki fast foodów, pożywienie zostawiane kotom czy ptakom. Poza miastem mogą polować na mniejsze zwierzęta. Widziałam też już psy wyspecjalizowane w zbieraniu zwierząt potrąconych na drodze. Pies w trybie przetrwania zachowuje się zupełnie inaczej niż pies w domu i szybko potrafi się przestawić z jednego trybu na drugi. Przykład – Maryla. Ogromna, czarna labradorka, która ponad rok temu uciekła właścicielom w okolicach ul. Grabiszyńskiej i została potrącona przez samochód przy Dworcu Świebodzkim. Potem zapadła się pod ziemię. Przez kilka miesięcy nie było o niej żadnych sygnałów. Po czym okazało się, że ukrywała się na działkach i terenach pokolejowych, a „objawiła się” tak, że zaczęła się stołować u pani dokarmiającej działkowe koty. Musieliśmy ją łapać do specjalnie skonstruowanej klatki opadowej, bo nawet właścicielom nie dała do siebie podejść. Po kilku dniach w domu, Maryla zachowywała się, jakby w życiu nie była na żadnym gigancie. 

Z czipem krótsza droga do domu

    Magda uważa, że mieliby z Patrykiem znacznie mniej pracy, gdyby psy i koty były czipowane. To bezpieczny zabieg, który polega na wprowadzeniu pod skórę zwierzęcia urządzenia wielkości ziarenka ryżu z zakodowanym unikalnym numerem. Numer ten dodaje się do jednej z baz danych, jak:  Safe Animal, Centralna Baz Danych Zwierząt Oznakowanych Elektronicznie lub Identyfikacja.pl. Pozwala to namierzyć właściciela psa. W Polsce nie ma rejonizacji schronisk. Zaginiony na jednym terenie zwierzak, może odnaleźć się w schronisku w całkiem innej części Polski. Bez zarejestrowanego czipa w namierzeniu właściciela może pomóc tylko Internet, choć to znacznie dłuższa droga.

Bądź pierwszy, który skomentuje ten wpis

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany.


*