Koreańczycy podają rękę przedsiębiorcom i politykom, uśmiechając się do zdjęcia. To coraz częstszy widok we Wrocławiu i okolicach. Z drugiej strony rysuje się wizerunek społeczności otaczającej się murem z niewielką, często zamykaną na klucz furtką. Relacje biznesowe się zacieśniają, sąsiadów z Korei przybywa, ale wciąż niewiele o nich wiadomo.
W zimowym rozkładzie lotów z wrocławskiego lotniska pojawią się cotygodniowe rejsy do Seulu (a precyzyjniej – do sąsiedniego miasta Incheon). Nowość wprowadzają PLL LOT. Głównie z myślą o mieszkających w naszym mieście Koreańczykach i osobach przylatujących tutaj w interesach. Na uruchomienie bezpośredniego połączenia ze stolicą Korei Południowej duży wpływ ma rosnąca od kilkunastu lat liczba osób latających tam z Wrocławia przez Warszawę.
– Ten wielki, historyczny projekt był możliwy dzięki owocnej współpracy wszystkich zaangażowanych w to podmiotów, takich jak samorząd województwa dolnośląskiego, miasto Wrocław, przedstawiciele PLL LOT i rządu – podkreślił Cezary Pacamaj, prezes Portu Lotniczego Wrocław, który na tym stanowisku zastąpił niedawno Dariusza Kusia.
Biznesowe związki koreańsko-wrocławskie stają się silniejsze. W maju Koreańczycy oficjalnie uruchomili w Sky Tower Industrial Bank of Korea (IBK). Do tej inwestycji przygotowywali się od 2016 roku. Na spotkaniu inauguracyjnym stawił się m.in. ambasador Republiki Korei w Polsce oraz prezes IBK – Kim Seong Tae: – Wrocław jest miejscem inwestycji największych firm koreańskich, ale wraz z nimi inwestują tutaj nasze małe i średnie przedsiębiorstwa, i to jest jeden z najważniejszych powodów, dla których wybraliśmy to miasto.
Najwięcej Koreańczyków mieszka na południowych osiedlach Wrocławia, w tym na Klecinie, oraz w gminie Kobierzyce. W tamtejszych Biskupicach Podgórnych od lat działa firma LG Energy Solution Wrocław (kiedyś pod inną nazwą), będąca największym w Europie producentem baterii litowo-jonowych dla przemysłu motoryzacyjnego, mająca korzenie południowokoreańskie. Wokół jej hal są ulice o nazwach: LG, Koreańska i Seulska. Są tam kantyny i sklepy z zagranicznymi produktami. Taka koreańska wyspa pod stolicą Dolnego Śląska.
Uwielbiają Chopina, lokalną wspólnotę już mniej
W gminie Kobierzyce i na południowych osiedlach Wrocławia ukazuje się Gazeta Sąsiedzka이웃을 위한 신문 – „pierwsza w historii gazeta polsko-koreańska adresowana także do naszych koreańskich sąsiadów”. Jej założycielem i redaktorem naczelnym jest Maciej Wełyczko. Z doświadczenia wie, że nie jest łatwo do nich dotrzeć, a z jego obserwacji wynika, że nie są zainteresowani asymilacją. — Jeżeli robią imprezy integracyjne, to w swoim gronie. Zupełnie nie uczestniczą w życiu lokalnych wspólnot. Dla nas wydają się nieprzeniknieni, trudno zorientować się w ich emocjach. Chociaż są zawsze uprzejmi i mili. Różnica kulturowa pomiędzy Polakami a Koreańczykami jest duża i problemy w komunikacji występują po obu stronach — dodaje.
Aby ułatwić kontakt z koreańskimi sąsiadami w Gazecie Sąsiedzkiej ukazywały się wielokrotnie poradniki napisane przez koreańskich autorów – dotyczyły m.in. kultury stołu, obyczajów rodzinnych, zachowania w różnych sytuacjach towarzyskich.
Koreańczycy jako czytelnicy interesują się głównie tematami z dwóch obszarów: urody i zdrowia oraz kultury wysokiej. — Jest u nas wiele pań, które nie pracują, wychowując dzieci. Posyłają je głównie do prywatnych szkół. Z mężami odwiedzają operę i Narodowe Forum Muzyki. Koreańczycy uwielbiają Chopina — twierdzi Maciej Wełyczko.
Mniej ciekawią ich wiadomości lokalne i dotyczące sportu. — Wolą poczytać o zdrowiu, zwłaszcza w odniesieniu do medycyny wschodniej, która mocno się w naszym mieście rozwija w związku z ich migracją — zauważa redaktor. — Zdarzało nam się promować kamionkę bolesławiecką, która przypadła im do gustu — dodaje.
Maciej Wełyczko założył Sąsiedzką osiem lat temu, przeprowadziwszy się na ulicę Zwycięską i zauważywszy, jak wielu Koreańczyków tam mieszka. Mówi, że można ich podzielić na trzy grupy. Pierwsza to pracownicy korporacji i innych dużych firm, takich jak LG Energy Solution Wrocław i IBK, zasiadający najczęściej na stanowiskach zarządczych i kierowniczych. Im wyższą mają pozycję, tym dłużej zostają, ale zwykle nie więcej niż kilka lat. Ponoć z koreańskiej korporacyjnej kultury pracy wynika, że mają nieformalne zalecenie nieintegrowania się z lokalną ludnością. Druga grupa to osoby, które przyjechały, aby stworzyć wokół nich koreański światek: właściciele sklepów, zakładów fryzjerskich i kosmetycznych, restauracji i tym podobnych biznesów, które otworzyli na południu Wrocławia i pod miastem. Trzecia grupa to byli pracownicy, którzy założyli polsko-koreańskie małżeństwa. Ci ostatni najbardziej angażują się w życie sąsiedzkie.
Koreanka-wrocławianka zakochana w Polsce
Pisząc o społeczności koreańskiej we Wrocławiu nie sposób nie wspomnieć o 31-letniej Mijin Mok, która wychowała się w ponad dwumilionowym mieście Incheon, czyli tam, gdzie lądują samoloty z Warszawy, a niedługo także z Wrocławia.
W Korei Południowej studiowała na wydziale filologii polskiej. Gdy rozpoczynała naukę nic nie wiedziała o Polsce ani o Polakach. Język wydawał się jej niemożliwy do opanowania. Z polską kulturą zapoznała się w zespole tańca ludowego, który działał przy jej uniwersytecie. W 2013 pojechała na roczną wymianę studencką do Poznania. „Zakochałam się! Nie tylko w jedzeniu, tradycji, gościnności i krajobrazie, ale również w Polaku. Poznałam swojego obecnego męża – Bartka” — pisze Mijin Mok we wstępie do książki „7736 km. Pomiędzy Koreą Południową a Polską”, która ukazała się w ubiegłym roku nakładem wydawnictwa Otwarte.
Koreanka mieszka na stałe w Polsce ponad trzy lata. Oprócz pracy na uczelni prowadzi własną szkołę językową oraz kanał na Youtube pod nazwą „Koreanka”, na którym pokazuje różnice i podobieństwa w polskiej i koreańskiej rzeczywistości. We wstępie do książki pisze, że pomimo tysiąca kilometrów dzielących oba kraje, Korea Południowa i Polska mają ze sobą o wiele więcej wspólnego, niżby mogło się wydawać.
Ona z rodakami we Wrocławiu spotyka się rzadko, ponieważ nie pracuje w korporacji, tylko na uczelni. Utrzymują jednak kontakt, głównie za pośrednictwem czatu na stronie internetowej dla Koreańczyków mieszkających w Polsce. Większość książek, z których korzysta w pracy, ma od osób, które wyjechały z miasta po zakończeniu czteroletnich kontraktów.
Autorka książki mówi, że pomiędzy Koreańczykami, których coś łączy – praca, osiedle czy szkoła – tworzy się specyficzne poczucie wspólnoty, określane słowem jeong. To ponoć skomplikowane uczucie, które zaistnieje tylko, gdy pojawia się jakiś element łączący. Może objawić się nawet wśród ludzi, którzy się nie znają, ale spotykają się regularnie w jednym miejscu. Jeong objawia się we wzajemnej pomocy, oddawaniu czegoś za darmo lub sprzedawaniu po niższej cenie, albo jeszcze inaczej.
Zdaniem Mijin Mok wielu Koreańczyków na emigracji tęskni za rodzimą kulturą, stąd te wszystkie sklepy, restauracje i zakłady. Starsi, którzy przyjechali tu z rodzinami, raczej spęczają czas w domach. Młodsi chętniej spotkają się z Polakami, ale im często brakuje czasu, bo lubią dużo pracować po godzinach. To, że jej rodacy budują u nas koreański, w dużej mierze zamknięty świat, uważa za normalne. Dla porównania przypomina, jak zachowują się Polacy w Londynie bądź Chińczycy w Pradze.
Bądź pierwszy, który skomentuje ten wpis