Pyta mnie w liście pewna Czytelniczka – od razu zastrzegając, że pytanie może się wydać trywialne, a nawet głupie – „czemu w języku polskim tak niekonsekwentnie określamy upływający czas? Mówimy przecież, że minął rok, ale w liczbie mnogiej już: minęły lata, nie roki, co wydawałoby się logiczniejsze. Skąd ta sprzeczność?”
Pani Mario, mądrzy ludzie mawiają, że nie ma głupich pytań, z odpowiedziami za to bywa różnie.
Swoją rozpocząć muszę od wycieczki w przeszłość – do staropolszczyzny. Pierwotnie słowo rok nie oznaczało bowiem wcale tego co dzisiaj. Rok (blisko spokrewniony z wyrazem rzec, czyli: wypowiedzieć, przemówić, zakomunikować) był niegdyś terminem ściśle prawniczym, znaczącym tyle co „ustny sądowy pozew”, a potem także „termin sądowy”. Do dziś zresztą ślady tych dawnych znaczeń pozostały w polszczyźnie, choćby w postaci wyroku czy odroczenia.
Posiedzenia sądowe i kadencje sądowe określano terminem roków (tak zwane roki sądowe). „Rok nadworny znaczył pozew ustnie objawiony, czyli ustne zawołanie do sądu. Rok zawity oznaczał termin konieczny, odroczyć się nie mogący. Rok licowy znaczył termin sądzenia przestępcy schwytanego na gorącym uczynku, z okazaniem przedmiotu winy. Roki walne znaczyły to samo, co dawne wiece, na których obyczajem piastowskim zasiadał i sądził monarcha lub zastępujący go wojewoda czy starosta. Po zaprowadzeniu trybunałów roki walne straciły swoje znaczenie” – pisze w swej „Encyklopedii staropolskiej” Zygmunt Gloger.
Z czasem słowo „rok” (czas między posiedzeniami sądu) zaczęto kojarzyć z upływem 12 miesięcy, więc powoli wyparło ono używane dotąd w tym znaczeniu „lato”.
Bo to właśnie lato – prasłowiańskie *lěto, wywodzone przez niektórych od „zelżeć, sfolgować” i „ czas łagodny” – ta najprzyjemniejsza pora roku, a dla ludzi dawnych wieków, uzależnionych przecież całkowicie od kaprysów natury, także najbardziej łaskawa, stała się w polszczyźnie mniej więcej od X w. jednostką miary czasu.
Żyło się od lata do lata. Mówiło się „miłościwe lato” (rok jubileuszowy) i składało się życzenia na Nowe Lato (Nowy Rok), czego dowody znaleźć możemy i w pieśniach Jana Kochanowskiego, i u Wacława Potockiego, i u Jana Andrzeja Morsztyna. Gwarowe „latoś” – przestarzałe co nieco, ale ciągle jeszcze gdzieniegdzie w użyciu – oznaczające „tego roku”, jest taką językową skamieliną, świadectwem dawnych czasów, przypominającą o tym nieistniejącym już znaczeniu.
Taką pozostałością jest też forma liczby mnogiej (lata), która przetrwała po dziś dzień. A że z rokiem, któremu partneruje, niewiele ma wspólnego, budzi zrozumiałą, nie tylko u cudzoziemców, konsternację.
„Pewna nowina, bywszy lato, będzie zima”, mówi stare polskie przysłowie. Innymi słowy: czas ucieka i to niezależnie od tego, jakimi porami roku go odmierzamy.
Cieszmy się zatem latem.
A jeśli dobry los pozwoli – także kolejnymi. Latami.
Bądź pierwszy, który skomentuje ten wpis