Mistrzowie w swoim fachu

fot. Michał Medyński Na zdjęciu Jan Ciuchta, właściciel zakładu ramiarskiego

Kaszkiet kupiłem. Zawsze chciałem mieć takie coś, to po pierwsze, a po drugie – na pamiątkę. Po pani Helenie, która szyła nakrycia głowy i sprzedawała je na Kuźniczej przez ponad 50 lat. Jej dzieci zdecydowały o likwidacji sklepu. To się zgadza z tym, co słyszę w izbie rzemieślniczej: modystka to zawód na wymarciu. Młodzi wolą uczyć się na fryzjerów, cukierników i mechaników.

W Beskidzie Niskim nad Wisłokiem stoi stara drewniana chata. Przy niej głaz. Na nim siedzi po turecku łysy mężczyzna z siwą brodą. Jego oczy są zamknięte. Medytuje. Sztukę zen poznawał, mieszkając w klasztorze w Stanach Zjednoczonych. Tam zetknął się z ceremonią picia herbaty i zaczął uczyć się pracować z gliną. Po powrocie do Polski otworzył własną pracownię z piecem opalanym drewnem. 

Pewnego dnia do chaty Jurka Szczepkowskiego przyjechał Artur Rej: – Gdy zapytałem go, co czuje, gdy otwiera piec z gotowymi przedmiotami, powiedział, że zawsze jest zaskoczony. To było dla mnie inspirujące. Wszystko zaczyna się od kulki, a forma, charakter i przeznaczenie rzeczy może być totalnie dowolne. Ta przygoda nie ma końca.

To były jego pierwsze warsztaty z toczenia gliny na kole. Spróbował i nie przestał do dziś. Spotkałem go w Hali Targowej przy tymczasowym stoisku. Wystawił kubeczki, imbryczki, spodeczki. Wszystkie małe, skromnie zdobione. – Robię ceramikę do parzenia herbaty, inspirowaną Dalekim Wschodem. Mam małą pracownię w parku krajobrazowym Doliny Bobru. Tam mieszkam, tworzę, organizuję warsztaty — powiedział.

Kiedyś żył w Warszawie i zajmował się filmem. Dla rzemiosła porzucił jedno i drugie. – Chciałem realizować swoje potrzeby i żyć bliżej natury — opowiadał. — Gdy odkryłem ceramikę, zorientowałem się, że to forma wyrazu, która daje pewnego rodzaju sprawczość. To mnie urzekło. Sama praca jest niezwykle przyjemna, bo materiał jest naturalny i jest styczność z czterema żywiołami: ziemią, powietrzem, wodą i ogniem. Trzeba je zrozumieć, żeby tworzyć. 

W Hali Targowej

Londyn, Camden Town, prawie 20 lat temu. Przy stoisku paski skórzane sprzedaje Adam Duda. To sprowadzone spod Gorzowa Wielkopolskiego wyroby jego kolegi, u którego dorabiał w czasach studenckich. Pracowali razem w prymitywnym zakładzie szewsko-kaletniczym, gdzie własnoręcznie robili torebki i paski. — Kolega z tego żył, miał zacięcie, cieszył się, że sprzedawał ludziom niespotykane rzeczy. Ja mu pomagałem. Było to dla mnie pierwsze zetknięcie z rymarstwem i kaletnictwem — wspomina.

Adam studiował finanse i bankowość. Po ukończeniu zatrudnił się jako przedstawiciel handlowy. Dwa lata później zorientował się, że się do tego nie nadaje i zaczął szukać alternatywy. Wtedy wyjechał do Londynu, zaczął handlować wyrobami kolegi i sam parać się rzemiosłem. 

Sytuacja rodzinna sprowadziła go z powrotem do Polski. 14 lat temu założył pracownię toreb skórzanych poza Wrocławiem, w którym zatrudnia dwójkę pracowników. W kwietniu otworzył punkt handlowy na antresoli Hali Targowej. Oprócz toreb ma tam portfele, plecaki i oczywiście paski (na wymiar).

„Nie mam teraz czasu. Buciki muszę robić” – usłyszałem w budce obok innego dnia. Niełatwo było porozmawiać z tym szewcem i kaletnikiem. Jak nie buciki, to walizkę kończył. To kobieta oddawała mu szpilki do naprawy, to druga torebkę odbierała… Słowem: zarobiony.

— Klientów mam bardzo dużo, stałych i nowych. Naprawdę nie można narzekać. Czasami się nawet nie wyrabiam, coś przyjmę i nie zdążę zrobić, czasami coś niespodziewanego wyjdzie podczas pracy i już czas goni — powiedział Rafał Fedec.

Zakład usługowy samodzielnie prowadzi od 6 lat, ale jest w nim dłużej. Wcześniej stoisko należało do ojczyma i mamy, która zatrudniała pracownika. Rafał miał się od kogo uczyć, gdy wyszedł z wojska. — 13 lat tu jestem. Przyuczałem się także w innych zakładach, bo takie były wymogi, żeby założyć własny — wspomina. — Lubię, grzebać, odnawiać, mam przyjemność z tego. Poza tym lepiej po prosu lubić swoją pracę.

W Jelczu-Laskowicach

Fach w rodzinie to nie zginie. U Kotwickich stolarstwo przekazuje się z pokolenia na pokolenie. Dziad stolarz, ojciec stolarz, syn stolarz. — Tata i dziadek odnawiali antyki na rynek niemiecki. Dobry pieniądz z tego był — wspomina Paweł. — Wolałem chodzić do ich warsztatów niż do szkoły. Od najmłodszych lat szlifowałem, lakierowałem. Tyle mebli co ja zniszczyłem…

W wieku 27 lat uruchomił zakład w Jelczu-Laskowicach niedaleko Wrocławia. Z dwoma lub trzema pracownikami produkują meble na zamówienie do mieszkań i domów. Nie używa drewna jak jego dziadek i przez pewien czas ojciec, bo czasy i potrzeby klientów się zmieniły. W jego warsztacie robi się z nowoczesnych materiałów drewnopochodnych. 

On też bynajmniej nie narzeka na brak klientów. Ma ich w bród. Zamówienia przyjmuje na grudzień. — Tyle jest zleceń, że nie mam kiedy pojechać z rodziną na urlop. Natłok obowiązków męczy, ale mega lubię swoją robotę — twierdzi. 

Kiedyś, w czyimś zakładzie, obsługiwał bogatszą klientelę. Wyposażali restauracje i biura. Jedna realizacja mocno zapadła mu w pamięć: — Wszystkie meble miały być pomalowane lakierem z palety firmy Porsche. Półki obszywane skórą Porsche. To był taki dom wystawienniczy pod Wrocławiem, na imprezy. Stały w nim cztery auta, porsche można było wjechać do kuchni. Obok był drugi dom, do mieszkania. 

Wokół rynku i na Nadodrzu

Ilu rzemieślników, tyle historii. Przy ulicy Więziennej pracownię kapeluszy od 1976 toku roku prowadzi Lucyna Kolbusz, jej sąsiadem jest introligator Piotr Harasym, w Przejściu Żelaźniczym przyjmuje zegarmistrz Janusz Laudański, przy Rolniczej zakład prowadzi mistrz kowalstwa Ryszard Mazur, a przy Lipowej jest mistrz rusznikarz Stanisław Modelski, który przez kilkanaście lat wyszkolił 88 terminatorów rusznikarstwa i iluś egzaminował. Wszyscy wymienieni to seniorzy.

Prawdopodobnie najwięcej rzemieślników jest na Nadodrzu, zarówno seniorów ze stopniami czeladniczymi albo mistrzowskimi, jak i młodych, utalentowanych, ale niekoniecznie zainteresowanych zdawaniem egzaminów. 

16 zakładów odwiedził w 2022 r. Michał Medyński, by przygotować fotoreportaż „Nadodrzemieślnicy”, którego cząstkę wydrukowaliśmy na okładce. To zdjęcie wykonał w punkcie ramiarskim państwa Ciuchtów przy św. Wincentego. — Nawet jeśli nie macie czego oprawić, to warto odwiedzić to miejsce choćby dla samego klimatu dwupiętrowego warsztatu i pogawędki z państwem Lidią i Janem — zachęca fotograf.

Na placu Solnym

Letnie wydanie „Nowin Rzemieślniczych” – magazynu Dolnośląskiej Izby Rzemieślniczej we Wrocławiu (plac Solny) – zachęca do zgłaszania działalności do internetowej wyszukiwarki o nazwie „Mapa wrocławskich rzemieślników”. „Zależy nam, aby wszyscy mogli bez problemu trafić do lokalnych zakładów. Wiele z nich nigdzie się nie reklamuje, nie posiada stron internetowych ani profili w mediach społecznościowych” — czytamy.

Izba oficjalnie rozpoczęła działalność 6 sierpnia 1945 r., będzie więc w przyszłym roku obchodzić 80-lecie. Jej organizatorem i pierwszym prezesem był mistrz ślusarski Karol Lazar, zaś jego zastępcą – mistrz krawiectwa Franciszek Juszczak. 

Izba nadaje odznaczenia i tytuły honorowe. Przede wszystkim zrzesza cechy i spółdzielnie (12 z Wrocławia), jak również zakłady (5,5 tys. z całego Dolnego Śląska), przeprowadza komisyjnie egzaminy czeladnicze dla nastolatków i mistrzowskie dla dorosłych, składające się z części teoretycznej i praktycznej. W tym roku do czeladniczych przystąpiło 1245 osób, do mistrzowskich – 69. 

Izba ma 50 komisji egzaminujących w różnych zawodach, również w nietypowych, takich jak rusznikarz, organomistrz, golibroda czy fryzjer zwierząt. — Stają przed nimi nawet Polacy z zagranicy, bo tylko my mamy takie komisje — informuje wiceprezes Zygmunt Rzucidło. — Najbardziej oblegane są egzaminy na fryzjera, mechanika i lakiernika samochodowego, cukiernika, do łask powraca kucharz. Na wymarciu są natomiast zawody szewca, krawca, kaletnika, rymarza, modystki i zduna — wymienia wiceprezes.

Przed komisją

Są dwie drogi do uzyskania stopnia czeladnika. Pierwsza prowadzi przez szkołę zawodową i praktyki w warsztacie lub na zakładzie przed Okręgową Komisję Egzaminacyjną. Druga to trzyletnie terminowanie u mistrza na podstawie umowy. Ona kończy się przed komisją powoływaną przez izby. — Różnica jest zasadnicza — podkreśla Zygmunt Rzucidło. — Po egzaminie przed OKE nastolatek uzyskuje świadectwo ukończenia szkoły w danym zawodzie, natomiast jeżeli zda przed komisją izby, nadaje się mu tytuł czeladnika, czyli najniższy tytuł zawodowy, jaki jest. Wtedy dużo łatwiej znaleźć pracę, zwłaszcza za granicą — nadmienia wiceprezes.

Jego zdaniem kolejna przewaga ścieżki wiodącej przez warsztat rzemieślniczy wiąże się z czasem i uwagą poświęconą jednemu uczniowi. — Inna jest efektywność nauki na zajęciach praktycznych przy szkole, gdzie uczniowie bywają w dużych grupach i pracują niczym roboty, a inna, gdy uczą się indywidulanie u mistrzów lub rzemieślników bez tytułu, ale zrzeszonych w izbie lub cechu, co jest wymagane — argumentuje. 

Z kolei tytuł mistrzowski, o który można ubiegać się po 4 latach pracy od uzyskania stopnia czeladnika, to głównie kwestia prestiżu, a także przyzwolenie do nauczania rzemiosła. 

Do egzaminów nie trzeba przystępować, odkąd zmieniło się prawo. Nie ma także obowiązku zrzeszania się. Zawody rzemieślnicze są wolne i każdy może otworzyć zakład.— To spowodowało, że na rynek wchodzą ludzie bez egzaminów, niedouczeni, często są to po prostu partacze — ocenia wiceprezes Rzucidło. — Zrzeszenie natomiast wiąże się z odpowiedzialnością i jest gwarancją jakości produktu lub usługi. Wszystkie izby w Polsce są za przywróceniem poprzednich zasad i za zwiększeniem naszego wpływu na kształcenie młodzieży w systemie oświaty — dodaje. 

Na Kazimierza Wielkiego

Jednym z 12 lokalnych zrzeszonych w izbie jest Cech Rzemiosł Różnych we Wrocławiu (ul. Kazimierza Wielkiego), funkcjonujący pod tą nazwą od 1950 roku. — Rozpoczęliśmy wtedy zrzeszanie rzemieślników, których specyfika nie wpisywała się w żaden cech branżowy — opowiada starsza cechu, Teresa Paprocka. Wymienia przykłady: naprawę wiecznych piór, wytwarzanie szyldów i tablic, zabawkarstwo, parasolnictwo, szczotkarstwo. — Większość tych działalności przestało istnieć w naszej przestrzeni gospodarczej — zauważa.

Dziś cech rzemiosł różnych zrzesza 148 fryzjerów, 6 stolarzy, 3 fotografów i 1 tapicera. Do jego głównych zadań należy umacnianie pozycji rzemiosła na rynku i budowanie jego wizerunku, współpraca ze szkołami branżowymi i generalnie z oświatą, a także nadzór nad przebiegiem przygotowania zawodowego.

Ze słów ceramika Artur Reja (w tej starej drewnianej chacie nad Wisłokiem zakochał się nie tylko w glinie; poznał w niej przyszłą żonę), kaletnika Adama Dudy (różnie u niego z biznesem bywało, nie przelewa się, ale jest zadowolony) i stolarza Pawła (jego mały Filip już biega po warsztacie z wkrętarką) wynika to samo: wszystko się kręci wokół ich rzemiosła. 

Kręci się także kaszkiet na mojej głowie. Za duży wziąłem, bo były ostatnie sztuki. Czas pójść do krawcowej. Obym zdążył, zanim wszystkie wyginą.

Bądź pierwszy, który skomentuje ten wpis

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany.


*