Na co komu ortografia?

Na językach
/ autor:jk

Gdy w 1921 roku Bruno Jasieński wespół z Czyżewskim, Młodożeńcem i Sternem zarzucili ulicę swoją czterostronicową jednodniówką futurystyczną – rząd wściekle najeżonych bykami ortograficznymi wyrazów, niczym rząd włóczni, zwiastować miał rychłą rewolucję. Polscy futuryści o nowinkach technologicznych, którymi zachwycał się świat, czytali co prawda głównie w zagranicznej prasie, więc apologetami „miasta, masy, maszyny” stali się niejako na wyrost, niemniej nowe idee twórcze zaszczepiali na nasz siermiężny pszenno-buraczany grunt z zapałem i wiarą. Wiarą w nowoczesność, elektryfikację, siłę prężnie pracujących fabryk, mas napływających do rozwijających się miast. Wieszczyli symboliczną śmierć muzeów i bibliotek, złorzeczyli tradycji i szukali nowych form artystycznego wyrazu. Także na poziomie podstawowej językowej tkanki.

„Wyhodząc z założeńa, że mowa ludzka jest kompleksem pewnej skali dźwiękuw – pisali w „Mańifeście w sprawie ortografji fonetycznej”, – połączonych ze sobą i tworzącyh w ten sposub dźwięki złożone o pewnym umuwionym znaczeńu = słowa, za najważńejsze zadańe pisowńi każdej rozumiemy jak najdoskonalsze oddańe za pomocą znakuw symbolicznych (liter) znakuw orgańicznyh (dźwiękuw). Idealną pisowńą zatem będźe pisowńa z gruntu prosta i ściśle fonetyczna. Wszystko co przesłańa ten cel lub mu bespośredńo ńe służy, jest tem samem ńepotszebne, obćążające i szkodliwe”.

Propozycja rewolucji w ortografii nie przyjęła się, bo i nie mogła się przyjąć. Idę o zakład, że nawet dzisiejszym dyslektykom (ciekawostka, co też powiedzieliby Jasieński ze Sternem na tę współczesną, coraz powszechniejszą przypadłość) pisownia ta wyda się mocno podejrzana. Wbrew deklaracjom nie jest bowiem ani z gruntu prosta, ani komunikatywna. Nie mówiąc już o tym, że pomysł wykreślenia z polskiego alfabetu znaków ó, rz oraz ch jako zbytecznych (a pomysły takie pojawiały się daleko po Jasieńskim i Sternie, choćby tuż przed wejściem Polski do Unii Europejskiej, ale przecież nie tylko) zubożyłby polszczyznę pisaną niesłychanie.

I nie chodzi tylko o to, że zapis graficzny słów, niczym tajemny językowy genotyp, kryje w sobie informacje na temat ich pochodzenia czy ewolucji. Chodzi o przekaz.

Bo zastanówmy się nad takimi parami wyrazów, jak choćby: masaż i masarz, brud i bród, chart i hart, karze i każe, morze i może, dróżka i drużka? Brzmią co prawda tak samo, lecz znaczą zupełnie co innego. Ujednolicenie ich pisowni w myśl zasady „piszemy, jak słychać”, zamieniłoby każdy tekst w prawdziwą łamigłówkę, którą trzeba by było rozszyfrowywać ciągle od nowa i w zależności od określonego kontekstu. Czy faktycznie byłoby prościej?

         O tym, że prościej nie zawsze znaczy jaśniej, przekonała się zresztą sama Rada Języka Polskiego, która w 1997 roku zdecydowała się wprowadzić reformę pisowni „nie” z imiesłowami przymiotnikowymi. Wcześniej pisaliśmy je dwojako, w zależności od tego, jaką funkcję – przymiotnikową czy czasownikową – pełniły one w zdaniu. Istniała więc zasadnicza różnica między człowiekiem „nieżyjącym” (czyli zmarłym), a „nie żyjącym” w konkretnych warunkach (w biedzie, na równiku, w wielkim mieście, w slumsach i tak dalej), podobnie jak między „niepalącym” (czyli takim, który papierosów nie pali w ogóle) a „nie palącym” w określonej tylko chwili palaczem. Dziś na takie subtelności nie ma miejsca, bo zaleca się pisownię łączną. Kontrowersji jednak nie ubyło, jedni piszą tak, drudzy inaczej, a niemal wszyscy widząc w druku słowo „niebędący” – postrzegane przecież ewidentnie jako czasownikowa forma – wzdrygają się odruchowo. Także, jak sądzę, członkowie Rady Języka.

 

 

 

O Joanna Kaliszuk 153 artykuły
Joanna Kaliszuk jest dziennikarką, redaktorką naczelną Gazety Południowej.

Bądź pierwszy, który skomentuje ten wpis

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany.


*