Takich tłumów we wrocławskich kinach nie widziano od dawien dawna. Chociaż to środek wakacji, miasta opustoszałe i zazwyczaj w tym czasie ważnych premier się nie robi. Ale dwaj potentaci – Universal i Warner Bros – musieli być pewni swego i zaryzykowali. Nie pomylili się. Obrazy: „Oppenheimer” (reż. Christopher Nolan) i „Barbie” (reż. Greta Gerwig) biją już światowe rekordy.
Pierwszy przez trzy dni w samej Ameryce zarobił ponad 80 milionów dolarów, a przez pierwsze dwa tygodnie wpływy na świecie przekroczyły 300 milionów; „Barbie” po trzech tygodniach zarobiła ponad miliard i – jak twierdzą znawcy – może się znaleźć w dziesiątce najbardziej kasowych produkcji w historii. Otwiera ją „Przeminęło z wiatrem” (3,7 miliarda) i „Titanic” (3,2 miliarda).
„Oppenheimer” to film opowiadający równocześnie dwie ważne historie
I dlatego musi trwać aż trzy godziny, na dodatek trzeba przez te trzy godziny uważnie śledzić akcję, przeplatające się wątki, słuchać i rozumieć. A mimo to tłumy do kin walą, no, no…
Pierwszy wątek filmu to historia budowy bomby atomowej w ramach realizacji programu „Manhattan”. Oto, aby ubiec Niemców, prezydent Roosevelt kazał zbudować na pustyni, w Los Alamos w Górach Skalistych, miasto. Ściągnięto do tego miasta najwybitniejszych fizyków i matematyków (a prawie wszyscy tacy byli wtedy w Ameryce, bo uciekali z Europy przed nazistami). Fascynująca to historia, niesamowite osiągnięcie logistyczne, organizacyjne i, przede wszystkim, naukowe za 3 miliardy ówczesnych dolarów (dobry samochód kosztował wtedy około 800). Udało się.
Druga historia opowiada o rozterkach realizujących ten projekt uczonych: czy wolno im stworzyć broń masowej zagłady. Z jednej strony jest konieczność pokonania Hitlera, z drugiej – zagrożenie dla ludzkości. Jak wiadomo, bombę udało się skonstruować po kapitulacji Hitlera, ale zrzucono dwie – na Hiroszimę i Nagasaki – aby przyspieszyć kapitulację Japonii. Oppenheimer miał wątpliwości, czy było to konieczne (Japonia w sierpniu 1945 roku praktyczne była pokonana) i głośno się tymi wątpliwościami dzielił. No i zrobiono z niego wroga narodu, pozbawiono certyfikatów, zniesławiono, mianowano komunistą. Jak? Powołano komisję mianowicie, która tajnie, posługując się tajnymi kwitami (do których nie miał dostępu ani on, ani jego obrońca) sądziła tego światowej klasy fizyka i amerykańskiego bohatera.
Film „Oppenheimer” z zainteresowaniem powinna obejrzeć i zrozumieć szczególnie polska publiczność. Bo właśnie taką komisję – wzorowaną na komisji senatora McCarthy’ego – mającą mianować rosyjskich szpiegów powołał, za zgodą i poparciem pana prezydenta, polski Sejm. Bez odpowiedzialności za słowa i czyny, posługując się tajnymi kwitami, plotkami i osobistymi przekonaniami jej członkowie mogą przesłuchać i rosyjskim szpiegiem mianować każdego.
Film „Barbie” jest zupełnie czym innym
Jest – finansowaną przez firmę Mattel, producenta świata Barbie – satyrą na świat Barbie, a właściwie na cały współczesny świat social mediów, kapitalizmu, korporacji, mody, bezmyślności. Jest to dzieło w pewnym sensie genialne, bo potwierdzające swoim sukcesem postawioną tezę: firma Mattel inwestuje w film wyśmiewający jej działanie i na tym ta firma zarabia (już są dostępne dane) jakieś nieprzytomne pieniądze (nie tylko na biletach, ale na potężnym wzroście sprzedaży wszystkich pokazanych elementów świata Barbie)!
Ale jednocześnie jest to, w jakimś sensie, traktat filozoficzny, dostępny dla wszystkich grup wiekowych. Oto Barbie i Ken przenoszą się ze swojego świata (a żyją w nim i uczą się świata miliardy dzieci, które przecież dojrzewają) do świata realnego. I nie chodzi tu tylko o to, że Barbie widzi, że świat realny jest inny, a Ken, że istnieje tylko przy Barbie, jest jej uzupełnieniem. Więc Keny (bo Ken, jak Barbie, jest przez twórców z Mattel multiplikowany w niezliczonych wariacjach) się buntują, tworzą świt patriarchalny, co z kolei prowokuje zwycięską kontrrewolucję Barbie.
Zwycięską, bo film jest przecież w zamierzeniu również, a może przede wszystkim, manifestem feministycznym. W świecie zdominowanym przez mężczyzn – pokazany na ekranie zarząd firmy Mattel to bez wyjątku sami panowie w kwiecie wieku – kobiety nieustannie walczą o równouprawnienie, zmagają się z męskim szowinizmem. Jest taka scena, w której prezes Mattela mówi Barbie: „no, wejdź z powrotem do pudełka” i różowa Barbie wchodzi do różowego pudełka, daje sobie założyć plastikowe uchwyty… ale się buntuje, ucieka na wolność.
A kończy się film wielopiętrowo symbolicznie. Otóż Barbie – wchodząc w realny świat – mówi, że przecież nie ma waginy (w końcu jest lalką), ale w ostatniej scenie filmu Barbie udaje się do gabinetu ginekologicznego.
Myślę, że te jakieś 200 milionów widzów, łącznie z chińskimi i indyjskimi, bez względu na płeć i wiek zrozumiało, że oto Barbie stała się prawdziwą kobietą. Myślę też, że w głębszej warstwie przekazu twórcy chcieli zachęcić młode dziewczyny do ewentualnych, w razie potrzeby, kontaktów z tą specjalizacją medyczną, pozbycia się lęków i uprzedzeń (jak wiadomo, dość powszechnych, nawet w europejskiej kulturze) i tak ten przekaz zrozumiało przynajmniej 20 milionów rozgarniętych widzów.
Natomiast Michał Schreiber, minister polskiego rządu, uznał, że Barbie poszła zrobić aborcję. Polskiej prawicowej władzy gabinet ginekologiczny kojarzy się natychmiast i jednoznacznie z aborcją i lewicowym zamachem na boski porządek świata. I w polskiej wersji tego rynkowego superprzeboju do tego gabinetu powinni od razu w ślad za Barbie wkroczyć funkcjonariusze ABW.
Naprawdę warto pójść na ten film.
Bądź pierwszy, który skomentuje ten wpis