Od femme fatale do feminatywów

Maurycy Gottlieb - Taniec Salome
Maurycy Gottlieb - Taniec Salome

Salome uwodzi Heroda niezwykle erotycznym tańcem. Władca  obiecuje spełnić każde jej życzenie. Salome, za namową matki, żąda śmierci Jana Chrzciciela. Femme fatale – uwodzicielska kobieta przynosząca mężczyźnie porażkę i zgubę.

W malarstwie motyw Salome ze ściętą głową Jana Chrzciciela był powtarzany niezliczoną liczbę razy, tak samo jak przeróżne inne wizerunki femme fatale. Malarze co raz podejmowali temat, ukazując kobiety piękne, wdzięczne i zgubne.

„Pojęcie femme fatale powstało pod koniec dziewiętnastego wieku, w czasie zwanym fin de siècle, czyli w okresie dekadencji. Był to moment kryzysu, silnego uprzemysłowienia, odchodzenia i oddalania się od przyrody. Dlatego szukano natury gdzie indziej i znajdowano ją właśnie w postaci kobiecej. Natura daje życie, tak samo jak kobieta. Jednocześnie był to początek ruchu feministycznego” — przypomina Gabriele Schor, przewodnicząca austriackiej firmy kolekcjonującej działa sztuki feministycznej, w filmie dokumentalno-reportażowym „Femme fatale w sztuce. Mit i jego dekonstrukcja” w reżyserii Susanne Brand. „Wystarczy pomyśleć o sufrażystkach, które domagały się współdecydowania w kwestiach politycznych. Dlatego zaczęto demonizować kobiety, bo sytuacja rodzącej się emancypacji przerażała mężczyzn.”

Femme fatale traci popularność

Celem pierwszych feministek była pomoc kobietom na drodze do społecznego usamodzielniania się. Najważniejszym postulatem było uzyskanie dostępu do wykształcenia, ale w XIX wieku kobiety upomniały się o kolejne prawa: do pracy, do własności, do wolności słowa, aż wreszcie – wyborcze.

Tym niemniej akademie sztuki nadal wówczas w zasadzie nie przyjmują kobiet. Ruch emancypacyjny jest jednak na tyle silny na przełomie wieków, że zmienia stosunki między płciami na całym świecie, także w malarstwie. Przybierają na sile feministyczne postawy i działania pań, które nie chcą pozwalać mężczyznom na ograniczenia – ani w życiu codziennym, ani w sztuce. W latach 20. i 30. XX wieku femme fatale traci popularność i przestaje być aktualna. Kobiety uwalniają się od tego wizerunku.

„Ich rola w sztuce bardzo się zmieniła. Kobietom, które dotychczas odgrywały jedynie bierną rolę, przyznano rolę dominującą” — mówi w filmie Margot Brandlhuber z Muzeum Villa Stuck. „Uzyskały niespotykaną dotąd siłę, wzniosły się na nieznany nigdy poziom”.

Emancypację zahamowały wojny i związane z nią wydarzenia, na skutek których panie wróciły do swoich dawnych ról.

Kobieta, Elvis, kobieta

W drugiej połowie XX stulecia feministki dopisały do listy żądania w zakresie wolności indywidualnych. Upomniały się o prawo do edukacji seksualnej, aborcji, do walki z przemocą i molestowaniem. Uświadomiły sobie, że do pełnego równouprawnienia niezbędne jest ujawnienie i zniesienie różnych form dyskryminacji. Walczą jednocześnie ze stereotypowym wizerunkiem kobiety jako towaru i obiektu seksualnego.

W latach 70. do takiego poziomu kobietę zdegradował Allen Jones, brytyjski artysta popartu, który – podobnie jak malarze symboliści pod koniec XIX wieku – używał kobiecego ciała, by prowokować. Jego rzeźba „Wieszak” ma duży, sterczący biust, jest skąpo odziana i w pończochach. Na jej rozłożonych ramionach można powiesić ubranie. „Krzesło” to z kolei kobieta leżąca na plecach z uniesionymi nogami i kolanami przy brodzie tak, że na tylnej stronie jej ud leży poduszka, która wraz z nogami imituje krzesło. Łydki zakrywają skórzane, wysokie buty na obcasie, wiązane z tyłu. Na rękach długie, lateksowe, czarne rękawiczki.

Rzeźby artysty, uchodzącego za jednego z największych seksistów w sztuce nowoczesnej, kupują ponoć Roman Polański i Elton John. Feministki idą na barykady. Aktywiści obrzucają jego wystawę ekskrementami. „Krzesło” zostaje oblane cieczą.

Kolejny ruch wyzwolenia wzrasta i manifestantki znów wychodzą na ulicę z żądaniami całkowitej wolności. Nowa odsłona feminizmu znajduje odzwierciedlenie w sztuce.

„W latach siedemdziesiątych artystki feministyczne wzięły sposób przedstawiania kobiet w sztuce w swoje ręce. Samodzielnie pokazywały, jak widzą swoją seksualność, erotykę. Utorowały innym silnym kobietom drogę do przestawiania i reprezentowania samych siebie, bez wszystkich dotychczasowych stereotypów” — wypowiada w filmie Fabienne Dumont, krytyk sztuki.

W 1969 roku Ulrike Rosenbach tworzy fotomontaż ukazujący Elvisa pomiędzy dwiema paniami. Wszyscy w tych samych pozycjach, ubrani jednakowo w dżinsy i koszule, celują z pistoletów do widza. Artystka tłumaczyła, że przedstawiła kobietę według męskich wzorców, w sposób zupełnie nieodpowiadający wyobrażeniom o niej.

Evelyne Axell, belgijska malarka, łączyła feminizm z popartem, igrając przy tym z własną kobiecością. Malowała np. kobiece stopy w szpilkach i nylonach na pedałach samochodu – to co mogą panowie, mogą też panie.

A wówczas kobiety niewiele jeszcze mogły na pewnych polach sztuki. „Same organizowały sobie wystawy, czasopisma, w zasadzie wszystko. W latach siedemdziesiątych były chyba jeszcze zupełnie niedostrzegalne. Świat sztuki był bardzo zdominowany przez mężczyzn. Kuratorzy, dyrektorzy muzeów, właściciele galerii, wszyscy byli mężczyznami.”

Ruch jest jednak nie do zatrzymania. Artystki pokazują prowokacyjną, radykalną i nieraz ironiczną twarz. W Austrii Brigit Jurgenssen prezentuje uszczypliwe obrazy krytykujące codzienne obowiązki uwięzionych w domach kobiet. Za przykład niech posłuży stereotypowa gospodyni, która sprzątając podłogę, wyciska szmatę-mężczyznę. Ktoś inny rysuje głowę faceta jako sedes i kobietę na nim siedzącą.

Natalia LL w sztuce kobiet

Żeby jednak nie szukać przykładów tylko za granicą, przywołać należy związaną z Wrocławiem, i tu spoczywającą, Natalię LL oraz jej pracę „Sztuka konsumpcyjna”. To cykl fotografii 1972 roku z modelkami uwiecznionymi podczas jedzenia: bananów, kisielu, parówki. Zdjęcia szybko nabrały wymiaru erotycznego, a cykl pozwolił artystce zaistnieć w świecie i otworzył przed nią drzwi do ruchu feministycznego. — Znalazłam się w nurcie sztuki feministycznej, a właściwie sztuki kobiet. Zapraszano mnie za granicę, byłam na różnych sympozjach, byłam pokazywana na wystawach. Jestem szczęśliwa, że zostałam dobrana do tego ruchu. Właściwie to walczyłyśmy, żeby zaistnieć w sztuce, w dobrych galeriach, żeby nasze prace kupowały muzea. Prawa i społeczne rzeczy były już załatwione. Nam chodziło o wejście w dobrą sztukę, żeby kobiety zaistniały w pełni — wspominała Natalia LL.

Nie wiem, czy jakaś jej praca jest w zbiorze Feministyczna Awangarda, który w Wiedniu założyła cytowana wyżej Gabriele Schor. Na pewno jest w nim ponad 700 dzieł 76 artystek, które w latach 70. aktywnie walczyły z mizoginią i uprzedzeniami.

„Kobiety odgrywały wówczas bowiem rolę prawdziwych pionierek. Wtedy po raz pierwszy w historii sztuki stworzyły całkowity nowy obraz postrzegania kobiety w sztukach pięknych. Była to całkowita rewolucja, dlatego często nazywa się tę epokę rewolucją feministyczną.”

Prawdziwych feministek już nie ma?

Dlaczego tyle słów poświęcono tu ruchowi feministycznemu w świecie sztuki? Sprowokowała to książka „Kobieta postfeministyczna. Dyktatura Kobiet”, a bardziej jej autorka – Maria Anna Potocka, która jest dyrektorem MOCAK – Muzeum Sztuki Współczesnej w Krakowie.

Panią dyrektor zapytałem, jak bardzo widoczne są postawy feministyczne w polskiej sztuce współczesnej. — Zdarzały się artystki otwarcie odnoszące się do życia i seksualności kobiet. Stała za tym próba podkreślenia ważności spraw kobiecych. Nie było tych kobiet wiele — odpowiada Maria Anna Potocka. — Sztuka większości współczesnych artystek nie eksponuje ich kobiecości. Natomiast świat sztuki lubi działania wykluczające mężczyzn. Nic dziwnego – artworld to w zdecydowanej większości kobiety. Są wystawy samych kobiet, fundacje wyłącznie na rzecz artystek czy nawet muzea pokazujące wyłącznie kobiety. Uważam, że jest to dla kobiet upokarzające. To jak deklaracja: „Mamy szanse tylko wtedy, jak odsuniemy mężczyzn”.

Dyrektor wprowadza autorski termin kobiety postfeministycznej. Dlaczego? — Chciałam odróżnić współczesne akcje kobiece od szlachetnych i pożytecznych działań feministek. Feministka walczyła na rzecz równości. Postfeministka dąży do przewagi nad mężczyzną — tłumaczy autorka.

O jej książce napisała Anda Rottenbergo na łamach magazynu Vouge: „autorka uważa, że rewolucja feministyczna w wieku XX zmieniła bardzo wiele w sposobie, w jaki kobiety są postrzegane społecznie, lecz nie w tym, jak postrzegają same siebie.”

Przeczytawszy ten fragment, zapytałem, w jaki sposób ruchy feministyczne i ich osiągnięcia wpłynęły na sposób postrzegania kobiet przez społeczeństwo i przez nie same. Maria Anna Potocka: — Przedziwnie. Na początku walczono o równość i ją wywalczono. To był wielki sukces. Ale można powiedzieć, że ten sukces odniesiono za szybko. Procesy społeczne najczęściej są dużo wolniejsze. I od pewnego momentu ten sukces zaczął się degenerować w poczucie wyższości i w odwet. To już postfeminizm.

Skoro zdecydowana podjęta jest próba mówienia o postfeminizmie, czy to oznacza, że prawdziwych feministek już nie ma? — Dzisiaj feminizm w dużym stopniu należy do przeszłości. Kombatantki feminizmu odeszły na zasłużoną emeryturę — twierdzi M. A. Potocka. — Niektóre z nich zajęły się studiami genderowymi i walką o równość grup wykluczanych z powodu odmienności seksualnych. Resztki wysiłków feministycznych można dostrzec w walce o parytety i feminatywy.

Prorektorka i pani prorektor

Jak wiele kobiety osiągnęły w kwestii parytetów, pokazuje blask gwiazdy północnej w osobie socjaldemokratki Sanny Marin, odchodzącej premier Finlandii. Gdy obejmowała urząd w 2019 roku, 12 z 19 stanowisk ministerialnych powierzyła paniom. Przykładem z lokalnego podwórka niech będzie przyjęty pod koniec 2021 roku „Plan Równości dla Politechniki Wrocławskiej na lata 2022-2024”, zakładający zobowiązanie dążenia do równoważenia reprezentacji płci wśród wszystkich grup pracowniczych i osób studiujących na politechnice.

O feminatywach dyskutowano we Wrocławiu całkiem niedawno. W marcu, w Barbarze odbyła się debata pod hasłem:  „Feminatywy: ich się używa!” Hasło prowokacyjne, niemniej o tym, że form żeńskich używało nikogo już chyba nie trzeba przekonywać, bo dyskusja o tym wartka od dawna. Wrocławski autorytet, prof. Jan Miodek, w młodości zwracał się do nauczycielki per pani profesorko. Dla współczesnych feministek i części innych kobiet byłby to miód na uszy. — Chciałabym, aby to co robię, było nazywane zgodnie z moja tożsamością i płcią. Mam poczucie, ze mówić o tym jest moim obowiązkiem jako kobiety, choć czasami jestem traktowana jako wariatka od gender — powiedziała na marcowej debacie prof. Patrycja Matusz, prorektorka Uniwersytetu Wrocławskiego.

Kobiety nie są jednomyślne w tej sprawie. Na Uniwersytecie Ekonomicznym we Wrocławiu usłyszałem od prof. Ewa Stańczyk-Hugiet, że nie chce być nazywana prorektorką, bo brzmi to nieelegancko i nieprofesjonalnie. Jest panią prorektor i basta. Innego zdania jest  prof. Patrycja Matusz, prorektorka Uniwersytetu Wrocławskiego, która na marcowej debacie powiedziała: — Chciałabym, aby to co robię, było nazywane zgodnie z moja tożsamością i płcią. Mam poczucie, ze mówić o tym jest moim obowiązkiem jako kobiety, choć czasami jestem traktowana jako wariatka od gender.

Dodała, że stosowanie derywatów żeńskich przywraca logikę i porządek. — Jeżeli chcemy być równe i mieć równy dostęp do wszystkich stanowisk czy funkcji , jeżeli możemy być kim chcemy, to powinnyśmy mieć możliwość mówienia feminatywami — przekonywała.

Taką możliwość, zapisaną w statucie uczelni, mają kobiety pracujące na Politechnice Wrocławskiej, o czym podczas dyskusji poinformowała prof. Karolina Jaklewicz, pełnomocniczka ds. przeciwdziałania dyskryminacji na PWr. Dla niej feminatywy są dostępnym narzędziem zmiany świadomości. — Język nie zastąpi nam równościowego świata, ale jeżeli chcemy do niego dążyć, to powinien iść z nami — powiedziała wtedy.

Kilka tygodni później zapytałem profesorkę Jaklewicz, o co teraz walczą feministki i czym różnią się od poprzedniczek. — Trudno odwrócić kilka tysięcy lat patriarchatu, kultury uprzedmiatawiającej kobiety, jednak nie warto się poddawać. Sufrażystki wywalczyły prawa, jednak dziś w Polsce i w innych krajach religijni fundamentaliści na powrót ograniczają prawa kobiet, pozbawiając nas podstawowych praw człowieka — odpowiedziała. — Na tym tle feminatywy mogą wydawać się mniej istotne, jednak bycie systematycznie pomijaną w języku, doprowadza do coraz większego ogólnego ignorowania, a w konsekwencji do ograniczania praw — stwierdziła.

Profesorka za niepoważne uważa argumenty o estetyce brzmienia nazw żeńskich. — Najwyraźniej wiele osób wciąż podświadomie pragnie utrwalania niższej roli społecznej kobiet. Feminatywy zaś są jedną z dróg, która przeciwdziała tej nierówności — twierdzi.

Prof. Jaklewicz przewiduje, że w przyszłości formy takie jak dyrektorka, profesorka, strażaczka czy filolożka będą dla wszystkich zwykłymi słowami. — Wydaje mi się, że feministki od zawsze walczyły właśnie o pewną normalność, tak trudną do zrozumienia dla ludzi praktykujących przemocowy patriarchat i właśnie o tę normalność chcemy i walczymy także dziś we Wrocławiu. Bo to nie tylko kwestia kobiet, ale też wielu słabszych grup społecznych czy mniejszości.

Bądź pierwszy, który skomentuje ten wpis

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany.


*