Chodziłem do szkoły podstawowej akurat wtedy, kiedy wbijano nam do głów, że autorami wszystkich wynalazków na świecie są Rosjanie. Kto nie wierzy, niech zaglądnie do podręczników z lat pięćdziesiątych, bo są jeszcze w magazynach bibliotek pedagogicznych. Wtedy też o tych wynalazcach i ich dokonaniach krążyły liczne dowcipy. Dwa z nich pamiętam do dzisiaj. Pierwszy, że spodnie wynaleźli wspólnie towarzysz Sztanow z towarzyszem Briukowem. Drugi, że rower wynalazł krasnoarmiejec Iwan Iwanowicz Iwanow u Niemca w piwnicy.
Anegdoty znalazłem w swojej pamięci po tym, jak w misyjnym radiu magistracki urzędnik ogłosił, że we Wrocławiu został odkryty tramwaj wodny, który będzie kursował po Odrze od mostu Grunwaldzkiego na Biskupin. Pragnę przypomnieć, że za Niemców ten unikalny środek komunikacji pływał codziennie z Różanki na Biskup i z powrotem. Podobnie rzecz się miała po wojnie, kiedy szlak żeglugowy w obrębie miasta był jeszcze sprawny, a nabrzeżne restauracje nie zamieniano na magazyny „Samopomocy Chłopskiej”.
Za sprawą decyzji jakiegoś urzędnika (a może nawet całej egzekutywy) zlikwidowano ten przeżytek cywilizacyjny, tak jak system kolejek wąskotorowych, który miał swój początek na placu Staszica, a koniec w Trzebnicy, Miliczu, czy Prusicach. Szyny wyrwano, zaś dworzec przekazano pobliskiej parafii rzymsko-katolickiej, co wśród wiernych wywołało entuzjazm, a ateistom zasznurowało gęby.
Po odkryciu tramwaju wodnego, czekamy na wynalezienie przez magistrat kolei miejskiej, która z powodzeniem funkcjonowała w Breslau, ale nie zdołała się oprzeć niszczycielskiej sile Polskich Kolei Państwowych w piastowskim Wrocławiu. I jest to już ostatni dzwonek, bo PKP po zamienieniu Dworca Świebodzkiego na targowisko, przymierza się do przekształcenia Dworca Nadodrze w schronisko dla ofiar transformacji ustrojowej, o czym lojalnie zawiadomiła władze województwa. Znając pracowitość ofiar, dworcowe torowisko trafi natychmiast do składnicy złomu, zaś pociąg z Warszawy już na stałe będzie jeździł przez Katowice.
Inny były wysoki urzędnik administracji państwowej, zajął się obroną wrocławskiej zieleni i to akurat na ul. Wyścigowej. Dlaczego wybrał akurat tę ulicę i nasze miasto, a nie zajął się obroną lasów Amazonii czy likwidacją zapór w Holandii, które przeszkadzają śledziom swobodnie pływać po morzach, a ludzi wpędzają w depresję? Ano chyba dlatego, że mieszka pod Sobótką, a stamtąd jest niezły i szybki dojazd samochodem do Wrocławia. Ten nieustraszony miłośnik flory w jej pierwotnym kształcie już zapowiedział, że jego całe stowarzyszenie (dwie kanapy plus narożnik) nie dopuści do modernizacji ul. Wyścigowej, bo wiąże się to z wycinką kilkudziesięciu chorych kasztanowców. Uważa bowiem, że chore drzewa trzeba leczyć, ich zakażone liście zbierać i palić, zaś ustawienie kilku luster załatwi problem bezpieczeństwa przejazdu.
Mieszkańcy ul. Wyścigowej proponują, aby ekolodzy przestali teoretyzować i wreszcie dali konkretny przykład, jak żyć w zgodzie z naturą. Jeżeli chcą być absolutnie wiarygodni, to powinni zamienić swoje rezydencje i mieszkania na ziemianki w Puszczy Zgorzeleckiej, oddać biednym swoje dymiące samochodziki, trzy razy dziennie wcinać korzonki roślin niechronionych, zaś ubrania tkać z opadających liści kasztanowców. Mieszkańcy odgrażają się, że wszyscy protestanci, którzy pojawią się przy tej ulicy bez ważnego zameldowania, zostaną wywiezieni na ekologicznych taczkach poza rogatki miasta. Chcą bowiem wreszcie mieszkać przy ulicy, której nie trzeba się wstydzić.
No i tak niepostrzeżenie Wrocław z miasta spotkań i miłości staje się miejscem, gdzie na co dzień demagogia walczy z rozumem, a wynik tej walki wcale nie jest pewny.
Bądź pierwszy, który skomentuje ten wpis