Dawno, dawno temu, kiedy dzisiejsi germanofile albo
jeszcze się nie narodzili, albo redagowali tzw. „żółte gazetki”, czyli za
późnego PRL, odbyło się plenum KW PZPR poświęcone problemom służby zdrowia.
Kolejni mówcy wywodzący się ze środowiska towarzyszy lekarzy twierdzili, że
miastu potrzebny jest ganz nowy szpital i to z kilku powodów.
Po pierwsze,
poniemieckie kliniki wyglądają jak domy przedpogrzebowe. Po drugie, ich wnętrza
zupełnie nie przystają do potrzeb współczesnej medycyny, gdyż chorzy leżą na
piętnastoosobowych salach, wind nie ma, a nowoczesną aparaturę trzeba
instalować w suterenach lub pomieszczeniach po kartoflach. Wreszcie po trzecie,
w tynkach izb szpitalnych przez dziesięciolecia zagnieździło się tyle różnorodnych
bakterii i jeszcze więcej wyjątkowo paskudnych wirusów, że chorzy po operacji
wyrostka mogą na przykład poderwać cholerę, dżumę lub dyzenterię.
Medycy łatwo przekonali zebranych, bo prawie każdy z nich
miał nieszczęście odwiedzać te Pałace Eskulapa, albo w roli pacjenta, albo
żałobnika i nie mógł zapomnieć wystroju ich wnętrz utrzymanych w stylu
„ostatnie dni Festung Breslau”, lub „przyjazna kotłownia co”. Natychmiast więc
podjęli uchwałę, że nowoczesny szpital powstanie przy ul. Borowskiej, a klinkierowe
domy przedpogrzebowe zostaną wysadzone, bo to jedyny sposób na pozbycie się chorobotwórczego
paskudztwa.
No i zaczęło się. Najpierw kilka lat rodził się projekt,
później do akcji przystąpili urzędnicy od nakazów, zakazów i pozwoleń
inwestycyjnych, a na koniec na plac budowy wkroczyli fachowcy. Niestety, nie
było wśród nich ani Pstrowskich, ani Stachanowców, więc prace przebiegały w
żółwim tempie. Gdzieś tam na świecie ludzie podbijali Księżyc, oddawali do
użytku gigantyczne tamy, wnosili niebotyczne wieżowce, w Polsce zmienił się
ustrój, a we Wrocławiu lekarze i chorzy nadal nie mogli doczekać się oddania do
użytku nowoczesnego szpitala.
Jednak, kiedy budynek był już gotowy, to okazało
się, że kadra naukowa wcale nie spieszy się do jego zasiedlenia. Wynajdowano
wiele powodów, które uniemożliwiają im opuszczenie Pałaców Eskulapa, aż w końcu
udało im się namówić Unię Europejską na wyłożenie kasy na renowację elewacji
kilku tych przeszło stuletnich ruder. Dzięki temu, w pięciu przypadkach, to nie
są już rudery tylko „Perły z klinkierowej cegły”, jak piszą w lokalnej prasie wrocławscy
miłośnicy niemieckich zabytków, i praktycznie są nie do wysadzenia.
– Dobrze byłoby wyremontować także wnętrza tych budynków,
wiele z nich ma piękne klatki schodowe.
Niestety, na to nie ma pieniędzy – informuje wrocławian Jacek Jagielski z
działu technicznego Uniwersytetu Medycznego. Dyskretnie nie wspomina o
wiekowych salach szpitalnych i muzealnych pokojach zabiegowych. Oczywiście
ucieszyły się z tego faktu podtynkowe bakterie i wirusy, które będą sobie żyły
jeszcze długo i szczęśliwie. Ciekawe, że pacjenci nie wykazują żadnego
entuzjazmu z faktu, że będą przywracani do zdrowia za pięknymi klinkierowymi
murami.
W środowisku germanofilów narodził się pomysł, aby
zapraszać żyjących jeszcze breslauerczyków do odbywania terapii w Pałacach Eskulapa,
pod hasłem: „Przeżyjcie to jeszcze raz – pomoc medyczna w oblężonym Breslau” i
kasować od nich po kilkadziesiąt euro za każdy dzień tej szkoły przetrwania i
pamięci.
Zaś ci, którzy przeżyją tę traumę, mają być prowadzeni na ucztę do pizzerii
koło budynku sądu, która została zlokalizowana w zabytkowym szalecie miejskim i
jest również perłą zbudowaną z prawdziwej niemieckiej klinkierowej cegły.
Bądź pierwszy, który skomentuje ten wpis