„– Gdzie ja mogę spotkać magister Kuleszę? – Magister ją czy magister jego?”. Choć serial „Czterdziestolatek” jest już grubo po czterdziestce, dialog prowadzony między inżynierem Karwowskim a Kobietą Pracującą Która Żadnej Pracy Się Nie Boi jest wciąż nieodparcie śmieszny i wciąż śmiesznie aktualny. No, może poza tym „magistrem”, bo czasy, gdy na tabliczkach obok nazwiska grawerowano dumnie taki tytuł, bezpowrotnie minęły. Dziś magistrem może być właściwie każdy, więc żaden to zaszczyt. Gdyby komuś wpadło do głowy współcześnie stworzyć podobny serial, nie byłoby w nim już pewnie magistrów, a co najmniej doktorzy habilitowani. Pytanie tylko, czy znaleźliby się scenarzyści na miarę Jerzego Gruzy i Krzysztofa T. Toeplitza, umiejący tak inteligentnie opisać paradoksy naszej rodzimej rzeczywistości oraz wzloty i upadki mierzącej się z prozą życia inteligencji?
Magister Kulesza i magister Kulesza, oboje po socjologii, badali – jak Państwo pamietają, a może nie – „odruchy solidarnościowe” oraz istnienie więzi społecznych pomiędzy mieszkańcami nowoczesnego budownictwa wielkopłytowego. Magister-ona krzyczała w środku nocy na klatce schodowej, magister-on mierzył stoperem czas reakcji współmieszkańców. Wyniki, jak można się spodziewać, nie były imponujące. Ale wcale nie o atrofii więzi społecznych jest ten felieton, a o żeńskich końcówkach (a magistrowie Kuleszowie nadają się do tego idealnie), bo temat powraca jak bumerang. Pojawia się w prasie, na forach internetowych oraz debatach organizowanych przy uniwersytetach, centrach kultury i centrach aktywności lokalnej. I jak to zwykle w Polsce – przybiera formę ostrej dwubiegunówki: bezkompromisowej walki okopanych na swoich pozycjach a przeciwstawnie myślących dwóch formacji. Dla jednych to nowomowa, zamach na powagę funkcji i gwałt na języku, dla innych – powrót do korzeni, rugowanie peerelowskiej urawniłowki i odwoływanie się do przedwojennych wzorców.
Tak, nawiasem mówiąc, jest do czego się odwoływać. W 1901 roku (niedługo po tym, gdy otwarto dla kobiet drzwi uniwersytetów, bardzo zresztą, przyznajmy, niechętnie) redaktorzy krakowskiego „Poradnika Językowego” – popularnego miesięcznika przeznaczonego dla humanistów (i humanistek!) – pisali: „w miarę przypuszczania kobiet do studiów uniwersyteckich może będziemy musieli stworzyć jeszcze magisterkę (farmacji), a może i adwokatkę, i nie cofniemy się przed tym, czego różnica płci wymaga od logiki językowej”. Trzy lata później ten sam „Poradnik” wydrukował zbiorowy protest czytelników „przeciwko gwałceniu języka i łączeniu z nazwiskami żeńskimi tytułu doktor zamiast doktorka”, a w 1911 roku wprost zarzucił kobietom „brak cywilnej odwagi przyznania się do tego, że się jest kobietą, wstyd swojej kobiecości, i podszywanie się pod płaszcz męski”. Nie wszystkie jednak kobiety pod ten męski płaszcz się wówczas podszywały, czego dowodem są ogłoszenia i teksty drukowane w międzywojennej prasie: „Kobieto! Chcesz całkowitego równouprawnienia, głosuj za wyborem posłanki Gabrieli Balickiej, znanej obrończyni kobiecych praw w sejmie, to jest na listę Chrześcijańskiego Związku Jedności Narodowej, na listę nr 8”; „Każdy wyborca i każda wyborczyni muszą w niedzielę, dnia 16 listopada, stawić się osobiście w Obwodowej Komisji Wyborczej”; „Czy świadkini może zeznanie swe zaprzysiąc? Tak”; „Apteka w Modrzejowie koło Sosnowca przyjmie magistra lub magistrę na stałą posadę”.
Gdyby nie PRL, być może te tendencje językowe utrwaliłyby się i stały tak naturalne, że nie budziłyby już żadnych kontrowersji. Komisarze jedynie słusznej partii zdecydowali jednak, że brak podziału na męskie i żeńskie tytuły, zawody czy stanowiska będzie najlepszym dowodem na istnienie równouprawnienia na rynku pracy. A może uznali po prostu, że tytuł Pierwszej Sekretarki KC PZPR brzmiałby za mało dostojnie?
Tak czy siak, choć żadna kobieta nigdy nie pojawiła się na czele Partii, dopięli swego, bo mało kto chce dziś być sekretarką, a sekretarzem i owszem, doktorką – nigdy, ale doktorem – czemu nie, prezeską – w żadnym razie, za to prezesem jak najbardziej. Czy to faktycznie dowód równouprawnienia? Nie wiem jak Państwo, ja raczej watpię.
Bądź pierwszy, który skomentuje ten wpis