O przełomowym odkryciu doniósł, w dziale „Nauka”, tygodnik „Newsweek Polska” – pismo aspirujące do miana opiniotwórczego, drukowanego dla czytelników inteligentnych i myślących. Otóż uczona polska, dr Grażyna Jasieńska z Uniwersytetu Jagiellońskiego, ustaliła, że kobiety z dużą pupą i wąską talią mają trzykrotnie większą szansę na poczęcie dziecka od kobiet z pupą mniejszą a talią szerszą. Co więcej – kobiety z dużą pupą i wąską talią rodzą dzieci inteligentniejsze od dzieci pozostałych kobiet.
Zadumałem się wielce. Imponujący musiał być to bowiem wysiłek badawczy i jeszcze bardziej imponująca metodologia, sposób przeprowadzenia tych fundamentalnych badań. Bo najpierw zapytajmy, czy przez szanse poczęcia uczona autorka rozumie szansę zbliżenia z samczym osobnikiem (skuszonym znakomitą proporcją bioder do talii, czyli wskaźnikiem WHR) czy sprzyjające, że tak powiem, wewnętrzne warunki do powstania zygoty.
Inaczej mówiąc, czy pani doktor Jasieńska ze sławnego UJ mierzyła i badała częstotliwość łóżkowych zbliżeń (potencjalnych? rzeczywistych?) męsko-damskich u kobiet ze wskaźnikiem WHR bliskim ideałowi, czyli 0,7, i pozostałych kobiet. Czy też badała nie ilość i jakość zbliżeń, lecz owe „wewnętrzne warunki”, czyli łatwość zachodzenia w ciążę? Wtedy wystarczyłoby uczonej porównać ilość skutecznych zapłodnień (stwierdzonych ciąż) na, powiedzmy, sto skutecznych stosunków pań idealnych i mniej idealnych pod względem wskaźnika WHR.
Zwróćmy uwagę na niesłychane trudności badawcze. Jak uczona pozyskiwała dane? Czy uwzględniła jakość czynnika męskiego? W metodologicznie poprawnym badaniu musieliby uczestniczyć panowie dysponujący porównywalnymi parametrami: w przypadku pierwszym równie atrakcyjni, w drugim – z równie przebojowymi plemnikami. Czy mierzyła w ogóle zbliżenia, czy tylko w zbliżenia w związkach mniej czy bardziej stałych. Czy wiek badanych był kryterium branym pod uwagę?
A już druga konkluzja – o wyższej inteligencji dzieci poczętych przez matki z WHR bliskim 0,7 – to już noblowska skala odkrycia! Nie mówiąc już o geniuszu niezbędnym do przeprowadzenia samego badania. Bo o ile mierząc jakościowo i ilościowo zapłodnienia w zależności od ilości podejmowanych prób i obwodu bioder i talii zapładnianych kobiet krakowska uczona działała mniej więcej w czasie rzeczywistym teraźniejszym, o tyle w tym przypadku musiała znaleźć narzędzia badawcze dla przeszłości lub przyszłości.
Musiała otóż dr Jasieńska podzielić jakąś grupę dzieci (przedszkolnych, szkolnych, nie wiadomo) na część poczętą w łonie matek o proporcjach idealnych i na część poczętą w łonach okrytych kształtami mniej atrakcyjnymi. Zwróćmy uwagę na skalę trudności: uczona nie może mierzyć obwodu bioder i talii matek „tu i teraz”, bo chodzi o proporcje matek w chwili poczęcia! Czyli o wskaźnik WHR przed poczęciem, ciążą i porodem, czyli minimum sprzed czterech, pięciu lat, bo inteligencję dziecka młodszego niż trzyletnie doprawdy trudno mierzyć. Może matki pokazywały swoje stare fotografie, może wypełniały ankietę i podawały swoje wymiary i wagę „przed dzieckiem”?
A może dr Jasieńska wytypowała, na przykład, sto chętnych modelek z WHR 0,7 i sto pań z WHR powyżej 0,9 (mniejsza próba wyklucza wyciąganie wniosków statystycznych), uzyskała liczbę – nazwijmy to – prób zapłodnienia dokonywanych w jednej i drugiej grupie, a następnie liczbę skutecznych zapłodnień. I ogólnie znanymi wzorami statystycznymi, uwzględniając odchylenia standardowe, krzywą Gaussa i alfę Cronbacha, stwierdziła, że panie o figurze „klepsydry” zachodzą szybciej od pań z inną figurą.
A potem uczona odczekała lat kilka, pomierzyła inteligencję dzieci, porównała, przeliczyła i ogłosiła swoje odkrycie: te od matek wizualnie atrakcyjnych dla chłopów, nie dość, że łatwiej się poczynają, to jeszcze są inteligentniejsze. A są inteligentniejsze, bo – jak stwierdziła dr Jasieńska – tłuszcz odkładający się w biodrach matek jest zdrowszy od tego odkładającego się w pasie matek!
Nie wiem, jakie proporcje talii do bioder miała mamusia dr Grażyny Jasieńskiej, ale mniemam, że równo 0,7. Bo inteligencja badaczki mnie autentycznie rzuca na kolana, poraża paraliżująco. Takoż musiała intelektualnie obezwładnić również promotorów i recenzentów dysertacji z krakowskiej Wszechnicy. A pamiętajmy, że UJ jest jedyną polską uczelnią notowaną (na 400 miejscu) w rankingu 600 wyższych szkół świata – tak więc nie można lekceważyć takiego naukowego odkrycia.
Tuż obok doniesienia o sukcesie krakowskiej nauki jest w tym samym numerze Newsweeka również informacja o sukcesie naukowym wrocławskich uczonych. Badacze z Uniwersytetu Wrocławskiego zrealizowali otóż wielki projekt badawczy i bezsprzecznie udowodnili, że mężczyznom podobają się kobiety a kobietom mężczyźni o długich nogach. Byle nie za długich. Krótkie nogi, wyjaśnili badacze, sugerują partnerowi czy partnerce wady genetyczne.
Odkrycie to w sposób oczywisty poszerza i pogłębia nasza wiedzę o człowieku i otwiera nowe horyzonty poznania. Dla ludów zamieszkujących stepy południowej Azji, Tybet, górzyste obszary Ameryki Południowej i dla Eskimosów to odkrycie – jak tylko przeczytają o nim w „Nature” – będzie po prostu rewolucyjne. Dowiedzą się, jak bardzo niestosownie, wręcz skandalicznie zachowywali się dotychczas preferując i zapładniając swoje przysadziste, szerokobiodre partnerki.
Już choćby z tego tytułu należy się wrocławskim uczonym jakiś polski Nobel.
Zasada ta doskonale też widoczna jest w miastach, siołach i wsiach Rzeczpospolitej. Wielodzietne rodziny to te, których rodzicielka jest długonogą, szczupłą i elokwentną dziewoją…
Jest tu oczywiście pewien dysonans między ustaleniami wrocławskich badaczy i krakowskiej uczonej. I w Krakowie i w Warszawie pojawia się atrakcyjność, jako katalizator szybszego poczęcia: tu wskaźnik WHR a tu „nogi po szyję”. Dlaczego więc krakowska uczona nie pomyślała, że skoro gęstość, częstość, jakość i skuteczność poczęcia wynika po prostu z fizycznej atrakcyjności kobiety, również inteligencja jej dzieci ma z ta atrakcyjnością związek? Po prostu te długonogie laski o idealnym wskaźniku WHR mogą sobie wybierać najinteligentniejszy materiał genetyczny a paszczury zadawalać się muszą cherlakami na zasiłkach.
Odpowiem. Po pierwsze dlatego, że jest z Krakowa, z najlepszej polskiej uczelni i prostackie ani badania, ani odkrycia jej nie interesują. A po drugie – pewnie ogląda wielodzietne rodziny w programie „Prosto z Polski” i uznała, że w wyjaśnieniu skuteczności poczęć jakość tłuszczu będzie lepsza …
I niech ktoś powie, że polska nauka nie ma sukcesów!
Bądź pierwszy, który skomentuje ten wpis