Najwyższa Izba Kontroli alarmuje: gminy nadal nie potrafią skutecznie zapobiegać bezdomności zwierząt. Samorządy interesują się głównie wyłapywaniem bezdomnych psów i kotów i usuwaniem ich ze swego terenu. Odławianie zwierząt stało się biznesem, opłacanym w dodatku z publicznych pieniędzy.
Zasada, że lepiej jest zapobiegać niż leczyć, sprawdza się nie tylko w medycynie. Dlatego w znowelizowanej cztery lata temu ustawie o ochronie zwierząt znalazły się zapisy obligujące gminy do tworzenia corocznych programów „zapewnienia opieki bezdomnym zwierzętom oraz zapobiegania ich bezdomności”. Muszą być w nich ujęte między innymi takie zadania, jak: odławianie bezdomnych zwierząt i zapewnienie im miejsca w schronisku, opieka nad wolno żyjącymi kotami i ich dokarmianie, obligatoryjna sterylizacja zwierząt w schroniskach oraz poszukiwanie właścicieli dla bezdomnych zwierząt. Ustawa sugeruje, by w każdym takim programie znalazł się także, choć nie jest to obowiązkowe, plan znakowania zwierząt w gminie.
Opublikowany tuż przed wakacjami raport NIK nie pozostawia jednak złudzeń: gminy ograniczają się w zasadzie głównie do wyłapywania zwierząt i przekazywania ich do schronisk lub przytulisk.
Choć do kluczowych działań zapobiegających bezdomności zwierząt należy ich znakowanie i rejestrowanie (bo zapewnia ich identyfikację) oraz sterylizacja (bo ogranicza ich nadmierną populację), większość gmin pominęła je w swoich programach. Ponad 90 proc. skontrolowanych gmin nie skorzystało z możliwości wprowadzenia planu znakowania zwierząt, ba, więcej niż jedna trzecia gmin nie zleciła nawet schroniskom czipowania odłowionych zwierząt ani ich obligatoryjnej sterylizacji. A jeśli już – to wcale nie egzekwowała wykonania tego obowiązku. W efekcie w większości kontrolowanych schronisk sterylizacją objęto mniej niż co trzecie przetrzymywane zwierzę.
Co prawda, gminy zobowiązywały schroniska do podejmowania działań na rzecz adopcji, ich skuteczność była jednak różna: średnio nowy dom znalazło tylko co czwarte schroniskowe zwierzę. Najniższy wskaźnik adopcji zaobserwowano w schroniskach dużych, które, jak zauważa NIK, są – ze względu na niskie stawki pobytowe – coraz częściej wybierane przez gminy. Niestety, schroniska utrzymujące się za dzienną stawkę płaconą od każdego zwierzęcia, nie są zainteresowane tym, by się ich szybko pozbyć. I tak koło się zamyka.
Rezultaty da się łatwo przewidzieć:
liczba zwierząt w schroniskach zwiększyła się w ostatnich trzech latach o 20 proc.
Jak to wygląda we Wrocławiu?
– Nie zaobserwowaliśmy takich tendencji, mogę nawet powiedzieć, że sytuacja się poprawia – deklaruje Zofia Białoszewska, dyrektorka wrocławskiego schroniska dla bezdomnych zwierząt. – Ma na to wpływ wiele różnych czynników. Z jednej strony, nowelizacja ustawy o ochronie zwierząt, która zakazała pokątnego ich rozmnażania i sprzedawania na targowiskach i placach. Zjawisko to przeniosło się co prawda do internetu, ale ma już zdecydowanie mniejszy zasięg. Po drugie, wzrastająca świadomość społeczna, bo dla wielu właścicieli sterylizacja zwierzęcia to już standard. Po trzecie wreszcie, to także skutek naszej wieloletniej pracy. Sterylizujemy wszystkie suki, które wychodzą z naszego schroniska, intensyfikujemy działania na rzecz adopcji, co przynosi efekty.
Statystyki to potwierdzają: w 2005 roku do wrocławskiego schroniska przyjęto łącznie 2569 psów, z czego 2052 trafiło do adopcji. Dziesięć lat później, w 2015 roku, przyjęto 1677 psów, a nowe domy znalazło aż 1665 z nich.
– Tak naprawdę wszystko zależy od gminy – twierdzi dyr. Białoszewska. – Jeśli ma spójny plan przeciwdziałania bezdomności zwierząt, szybko zaprocentuje. We Wrocławiu od lat sterylizujemy wolno żyjące koty. Karmicielom tych kotów wydajemy rocznie 2 tysiące talonów. Jeśli nie teraz, to już za chwilę, myślę, odczujemy rezultaty tych działań.
Rzecz jednak w tym, że Wrocław to gmina duża, miejska i stosunkowo bogata. I przez to w pewnym sensie mało reprezentatywna. Otwarte w 2010 roku schronisko przy ulicy Ślazowej należy do najnowocześniejszych w Polsce – na blisko sześciohektarowym terenie mieszczą się duże psiarnie z boksami i wybiegami, osobny dom dla szczeniaków, wygodne pomieszczenia kociarni, budynek kwarantanny, a także nowoczesne zaplecze weterynaryjne z ambulatorium, laboratorium, salą operacyjną i rentgenem. Placówkę wyposażono także we własną wstępną oczyszczalnię ścieków.
Tymczasem mało którą polską gminę stać na taki luksus (tylko 5 proc. gmin posiada własne schroniska, reszta korzysta ze schronisk „cudzych”: prowadzonych przez inne gminy, prywatnych przedsiębiorców, fundacje albo w ogóle nigdzie niezarejestrowanych). Zresztą te małe wcale go nie potrzebują. „Inwestycja w zakład spełniający wymagania weterynaryjne jest kosztowna. Oprócz wielkości nakładów istotna jest także efektywność – zauważają przedstawiciele Fundacji Argos w jednym ze swoich raportów, poświęconych problemowi bezdomnych zwierząt. – Na pewno nie ma sensu budowa takiego zakładu dla 37 bezdomnych psów rocznie, a tyle przypada średnio na jedną polską gminę. Istotną przeszkodą są więc bariery formalno-prawne w zorganizowaniu sensownej opieki na poziomie małej gminy”. Jakie? O tym poniżej.
Z raportu NIK wynika, że niemal połowa gmin powierza opiekę nad bezdomnymi zwierzętami tzw. przytuliskom
czyli podmiotom niemającym statusu schronisk, niespełniającym ustawowych norm ani niepodlegającym niczyjej kontroli. Podmiotom, które de facto nie powinny w ogóle istnieć.
Już w 2011 roku, gdy nowelizowano ustawę o ochronie zwierząt, przedstawiciele organizacji prozwierzęcych apelowali: w obecnym stanie prawnym nie wszystkie wyłapane w gminach zwierzęta trafiają do zalegalizowanych schronisk, wiele z nich po prostu znika lub przekazywana jest do różnych punktów, niekiedy nazywanych eufemistycznie hotelami lub przytuliskami. Kompletny brak kontroli ze strony gmin, a dodatkowo brak kontroli ze strony Inspekcji Weterynaryjnej, usankcjonowany przepisami, prowadzi do masowej eksterminacji zwierząt.
Nowelizacja miała zaradzić sytuacji – w ustawie pojawił się więc zapis, że bezdomne zwierzęta mogą być przekazywane wyłącznie do schronisk, a minister rolnictwa wydał stosowne rozporządzenie w sprawie wymagań, jakim schroniska mają sprostać i włączył je pod nadzór inspekcji weterynaryjnej. Niestety, wyłączył spod tego nadzoru wszystkie inne podmioty, które schroniskami nie są, które nie zostały zgłoszone do oficjalnego rejestru i które, dzięki temu, mogą funkcjonować dalej, kompletnie niewidzialne. (No chyba, że w wyniku szczególnych zaniedbań zrobi się o nich głośno, przyjedzie telewizja, napisze prasa i nie da się już przymykać oczu na ich nieoficjalne istnienie…)
Sięgnijmy raz jeszcze do statystyk. 2 478 polskich gmin ma do dyspozycji 184 legalne schroniska, co – jak zauważa Fundacja Argos – „rażąco ogranicza podaż takich usług i tworzy setki miejsc pokątnego pozbywania się bezdomnych zwierząt przez gminy” (oblicza się, że nielegalnych, czyli istniejących poza kontrolą pseudoschronisk jest dwukrotnie więcej, czyli ponad 360). „Gminy nie czują się związane wymogiem prawnym współpracy z legalnymi schroniskami – podsumowuje Fundacja Argos – skoro ich brakuje. Samo usuwanie zwierząt d o k ą d k o l w i e k uznawane jest za nadrzędną potrzebę”.
Jest i inny prawny paradoks. Inspekcja weterynaryjna – rejestrująca i nadzorująca schroniska, te oficjalne – właściwie nie może nawet skutecznie zlikwidować żadnego z nich. Bo nawet jeśli – z powodu rażących zaniedbań i nietrzymania standardów – zostanie ono skreślone z rejestru, przedsiębiorca może raz jeszcze (przepisy pozwalają mu na to) zgłosić swój zakład powiatowemu lekarzowi weterynarii, a wtedy niejako z automatu uzyskuje nowy wpis do rejestru (zaczyna działać i podpisuje kolejne umowy z wieloma gminami). Niewiarygodne?
Oto przykłady: powiatowy lekarz weterynarii z Mińska Mazowieckiego trzykrotnie rejestrował i wydawał zakaz działania tego samego schroniska w Halinowie (osiem boksów i szopa na działce bez prądu i wody), zgłaszanego w kolejnych latach przez trzy kolejne podmioty trudniące się wyłapywaniem zwierząt! W Białogardzie schronisko TOZ Animals, zamknięte decyzją powiatowego lekarza weterynarii, zostało przez tego samego lekarza wpisane do rejestru podmiotów nadzorowanych od nowa – nim jeszcze decyzja o zamknięciu się uprawomocniła. Sprawa stała się głośna w regionie i oparła się aż o Głównego Lekarza Weterynarii, który tak pisał w oficjalnym liście: „Konstrukcja wskazanych przepisów weterynaryjnych nie wyklucza możliwości ponownego podjęcia działalności polegającej na prowadzeniu schroniska dla zwierząt, pod nowym weterynaryjnym numerem identyfikacyjnym, przez ten sam podmiot, który uprzednio otrzymał decyzję zakazującą prowadzenia tego rodzaju działalności nadzorowanej. Należy zauważyć, że ustawodawca nie przewidział okresu, w którym nie będzie możliwe podjęcie działalności o tym samym charakterze”. Schizofrenia? Nie, takie mamy prawo.
System opieki nad bezdomnymi zwierzętami jest ciągle niedoskonały
konkluduje NIK. To eufemizm. Obowiązujące w tej materii prawo pełne jest luk i nielogiczności – pomaga tworzyć fikcję i tę fikcję, co gorsza, sankcjonuje.
Mimo to, jak wskazuje NIK, są gminy, które potrafią nawet w tej rzeczywistości skutecznie działać. Za dobry przykład stawia się Suchy Las, gminę, która jako jedyna wprowadziła całościowy plan znakowania i rejestrowania wszystkich zwierząt (umieszczono je w międzynarodowej bazie danych Safe Animal, bo ogólnopolskiej bazy danych dotąd nie stworzono) oraz dofinansowała – w pięćdziesięciu procentach – sterylizację zwierząt mających właścicieli. Dzięki temu od 2012 roku wydatki na opiekę nad bezdomnymi zwierzętami zmalały tam aż o 60 procent i ponad trzykrotnie spadła liczba zwierząt przekazanych do schroniska (dzięki możliwości zidentyfikowania dotychczasowych właścicieli).
– Drogą do rzeczywistego rozwiązania problemu bezdomności zwierząt jest nie tworzenie nowych lepszych schronisk, ale zaprogramowanie i finansowanie działań profilaktycznych – stwierdza więc NIK i wnioskuje do parlamentarzystów o wprowadzenie ustawowego obowiązku rejestracji zwierząt w jednolitym krajowym systemie ewidencyjnym, dopuszczenie finansowania ze środków gmin sterylizacji zwierząt gminnych poza schroniskami oraz objęcie nadzorem weterynaryjnym wszystkich miejsc przetrzymywania odłowionych zwierząt, nie tylko schronisk.
Ale najlepsze nawet ustawodawstwo i najlepsze programy ochronne na niewiele się zdadzą, dopóki my, ludzie, nie poczujemy się odpowiedzialni za los naszych zwierząt. Bezdomne zwierzęta nie biorą się znikąd. To my je rozmnażamy, sprzedajemy, kupujemy (na prezent, dla dziecka, pod wpływem impulsu), to my je przygarniamy i my je wyrzucamy: bo przeszkadzają, hałasują, bo urosły i przestały być rozkosznym pluszakiem, bo komplikują życie lub wakacyjne plany.
Antoine de Saint-Exupéry pisał: „stajemy się odpowiedzialni za to, co oswoiliśmy”. Pamiętajmy o tym.
Bądź pierwszy, który skomentuje ten wpis