Po nas choćby potop

Polityka, głosi jedna z definicji, to umiejętność czynienia tego, co możliwe. Co oznacza szukanie politycznych sojuszników w realizacji założonych celów, zawieranie kompromisów (jak wy się zgodzicie na to nasze, to my się zgodzimy na to wasze) i wreszcie oznacza budowę jak najszerszego społecznego poparcia tych określonych celów.

I dopóki te rządy sprawowały elity – czy to były monarchie, oligarchie, wojskowe, religijne – polityka była ich zajęciem, dogadywano się w zazwyczaj niezbyt licznym gronie. Lud przez tysiąclecia historii nie miał nic do gadania, ale i wtedy akceptacja ze strony mas poddanych była pożądana. Żeby się chamstwo nie buntowało i nie sięgało po kosy. Nie bez powodu kościoły, wszystkie od zawsze, twierdziły, że taki jest naturalny boski porządek świata: władza pochodzi od Boga. I to było dobre, działało! Władza robiła to, co zaplanowała (chyba, że jej się nie udało). Jak była mądra, to państwo rosło w siłę, a ludzie żyli dostatniej; jak była zła – to trudno.

Ale nastała demokracja, a z nią chaos. Nie od razu, bo przez jakiś czas jeszcze rządy sprawowały elity, ludzie, którzy wiedzieli, czego chcieli, mieli jakiś program, a nawet idee, i po to szli do władzy, żeby realizować swoje pomysły urządzania swojego kraju, a niektórzy i świata. Chaos nastał, kiedy wykształcone elity straciły u ludu autorytet, straciły „rządy dusz”, bo lud uwierzył w swoją mądrość i w globalnych mediach każdy może powiedzieć wszystko. Ocena zaś, co jest prawdą a co fałszem – to kwestia indywidualnego wyboru. W takim świecie teraz żyjemy. W takim świecie demokracja jest bez sensu.

O tym, nawiasem mówiąc, że demokracja jest bez sensu, pisał już Arystoteles i przez kilkadziesiąt stuleci wszyscy uczeni wybitni myśliciele. Przerażała ich wizja rządów tłumu, czyli ochlokracji, a przecież nie wyobrażali sobie dzisiejszego świata Facebooków, Instagramów, Internetów i praw obywatelskich. Coś takiego do głowy by im nie przyszło. Arystoteles akurat kombinował sprytnie, żeby jakoś połączyć oligarchiczny porządek (czyli wpływ elit) z demokracją (wpływ ludu) i nazwał taki ustrój politeą.

O samej demokracji Filozof miał ponoć powiedzieć, że to rządy hien nad osłami i, jeśli faktycznie tak powiedział – to proroczą miał wizję. Bo faktycznie, kiedy wykształcone elity, świadome celów i konsekwencji swojego działania, straciły wpływ na lud, władza jest w łapach hien. Nazywa się to populizmem. Nie pożąda się władzy, aby realizować jakieś polityczne cele, idee, programy – ale żeby rządzić. A skoro tak, to nie przekonuje się ludu – tych milionów wyborców – co dla tych milionów, dla państwa, dla gospodarki, dla przyszłości jest dobre, nie szuka sojuszników, nie uciera programowych kompromisów. Wyborczym masom mówi się i obiecuje to, co masy chcą usłyszeć. I nie ma takiej ceny, jakiej populiści nie zapłacą za głosy przy urnach.

Dlatego demokracja jest bez sensu, nawet jeśli nic lepszego nie wymyślono. Dlatego  polityka – rozumiana jako praca dla dobra wspólnego – staje się zaprzeczeniem tej definicji. Przykłady mamy przed oczami.

Oto wszystkie badania demograficzne pokazują, że Polska musi otworzyć się na przybyszy,  trzeba nam rąk do pracy (i płacenia składek na ZUS). Rząd to wie i przygotował stosowne przepisy. Ale musiał to zrobić tajnie, bo jednocześnie głosił poglądy scalające w lęku jego elektorat: że przybysze będą gwałcić i roznosić zarazki. I kiedy opozycja ujawniła, że robi coś przeciwnego, niż głosi – zrezygnował z planowania polityki migracyjnej.

Wszyscy potrafiący czytać i myśleć, a więc i rządowi, i opozycyjni eksperci, widzą, że na emerytury powinno przechodzić się później. Ludzie żyją dłużej, generalnie są zdrowsi, mogą pracować, zwiększać swoją przyszłą emeryturę. Ale żeby zdobyć władzę partia rządząca i opozycja zaprzeczają temu, co wiedzą. Bo lud nie chce dłużej pracować.

Mamy wojnę za wschodnią granicą. Władza wsparła więc społeczne działania pomagające ukraińskim uchodźcom, dała Ukraińcom mnóstwo broni i wszelkiej pomocy, bo w żywotnym interesie Polski jest, abyśmy nie graniczyli z Rosją i żebyśmy mieli sojuszników w Europie i Ameryce. I znowu: w kuluarowej dyplomacji władza postępuje racjonalnie, współpraca kwitnie, ale w krajowym przekazie – Niemcy są wrogiem, Unia czyha na naszą suwerenność, sami wrogowie dookoła, bo to daje głosy wyborców.

Byle wygrać, mieć władzę, a po nas choćby potop.

Bądź pierwszy, który skomentuje ten wpis

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany.


*