Gdy zdjęcia z georadaru pokazywały strop tunelu, w którym rzekomo znajdować ma się legendarny wałbrzyski złoty pociąg, szampany chłodziły się w oczekiwaniu na odtrąbienie poszukiwawczego sukcesu. Niestety, korki nie wystrzelą tak prędko, jak chciałoby wielu. 23 sierpnia zakończono rozpoczęte tydzień wcześniej prace poszukiwawcze przy 65 kilometrze trasy Wrocław-Wałbrzych. Bez większych rezultatów.
Trudno nie odnieść wrażenia, że osławiony złoty pociąg, który ma znajdować się w podziemnym tunelu obok trasy kolejowej z Wrocławia do Wałbrzycha, jest w istocie wypełniony ogórkami. Idealnie odpowiada on bowiem sezonowi letniemu w mediach. Gdy żar leje się z nieba, a ludzie i sprawy poruszają się w ślimaczym tempie, na stacje redakcji wjeżdża z prędkością Pendolino legendarny skład, rozpalając umysły poszukiwaczy skarbów. Nie inaczej było i tym razem.
Nadszedł sierpień i znów, jak przed rokiem, głośno zrobiło się o tym, co ma znajdować się w tunelu przy sławnym 65. kilometrze.
Pamiętają Państwo dwóch mężczyzn – Piotra Kopera i Andreasa Richtera? To oni w ubiegłym roku za pośrednictwem kancelarii prawnej złożyli do wałbrzyskiego starostwa powiatowego zawiadomienie o znalezisku w postaci pociągu pancernego z okresu drugiej wojny światowej w pobliżu 65. kilometra trasy kolejowej Wrocław-Wałbrzych. Upublicznienie tych dokumentów rozpoczęło całą gorączkę złotego pociągu. Na początku sierpnia 2016 r. tandem poszukiwaczy przypomniał nam o sobie – tym razem chodziło o długo wyczekiwane konkretne działania, czyli poszukiwanie rzekomego składu. Do przedsięwzięcia obaj panowie przygotowywali się długi czas, zdobywając konieczne zgody od PKP, konserwatora zabytków, Urzędu Miejskiego w Wałbrzychu, prezentując planowany zakres prac itp. W międzyczasie oględzin terenu nasypu dokonywało wojsko, a zimą na miejsce przybyli specjaliści z Akademii Górniczo-Hutniczej, którzy jednak jednoznacznie orzekli, że pociągu pod ziemią nie ma.
Koperowi i Richterowi (funkcjonującymi wspólnie jako firma XYZ) nie można odmówić determinacji w próbach uprawomocnienia swojego odkrycia. Na początku sierpnia teren przy 65. kilometrze został ogrodzony i zaczęły się na nim przygotowania do prac, które miały ostatecznie potwierdzić lub zanegować istnienie ukrytego pociągu. Piotr Koper potwierdzał, że całość robót firma XYZ pokrywa z własnej kieszeni – koszty te to, bagatela, ok. 150 tys. złotych. Co tam koszty, gdy perspektywa potencjalnych zysków była bajeczna. Chociaż chyba nie aż w takim stopniu, skoro – jak założono – część kosztów miała się zwrócić dzięki pobieranym od redakcji opłatom za zdjęcia i filmy z terenu robót.
Maszyny ruszyły 16 sierpnia, mając pierwotnie założenie „przecięcia” nasypu przekopami. Do pracy ruszyło kilkadziesiąt osób, a emocje dodatkowo podgrzało zdjęcie z georadaru zaprezentowane w przeddzień rozpoczęcia robót. Miało ono pokazywać wyraźne anomalie w bryle nasypu przy 65. kilometrze, co niemal z miejsca zostało uznane za dowód istnienia złotego składu.
Ciężki sprzęt drążył powierzchnię nasypu, aż drugiego dnia prac ekipa dotarła do warstw iłu.
Dr Adam Szynkiewicz, geolog obecny na miejscu prac, uznał to za dziwne zjawisko, gdyż czego jak czego, ale iłu w tym miejscu się nie spodziewał. Szybko znalazł jednak odpowiednie wytłumaczenie – stwierdził bowiem, że zazwyczaj nad każdym istniejącym w ziemi obiektem z czasów wojennych znajdował warstwy iłu. Zatem gliniasty ił jeszcze bardziej utwierdził poszukiwaczy o słuszności działań, choć kolejne przekopy wcale nie nastrajały optymizmem. Na konferencjach mówiono o potrzebie cierpliwości, o konieczności wykonania innych prac – czas jednak gonił nieubłaganie, ponieważ pozwolenie przyznane poszukiwaczom na roboty obowiązywało jedynie do końca sierpnia.
Wtedy właśnie, po trzech dniach robót, zdecydowano się na wykorzystanie wiertnicy – odwierty miały dać wszystkim ostateczną odpowiedź na wiadome pytanie. Niestety, błotnista nawierzchnia terenu prac uniemożliwiła dotarcie tam wiertnicy. Mimo, że wizja poszukiwaczy stawała się coraz bardziej zamglona, nie tracili oni nadziei i w sumie wszystkie znaleziska pod powierzchnią nasypu kojarzyły im się z jednym. Nawet pojedyncze drewniane elementy mogły stanowić w ich opinii elementy torowiska kolejowego, na którym stał legendarny skład.
Pod koniec drugiego tygodnia poszukiwań rzecznik firmy XYZ nie krył już, że podczas prac nie natrafiono ani na pociąg, ani na tunel. Czy wydaje się Państwu, że to już koniec tej pięknej historii, wziętej żywcem z dawnych awanturniczych powieści o ukrytych skarbach i dzielnych śmiałkach? Nic bardziej mylnego.
Piotr Koper zapowiedział ciąg dalszy poszukiwań, tym razem z wykorzystaniem nowych technik i nowego sprzętu.
Prace mają ruszyć w okolicach listopada. Podobno w najbardziej prawdopodobnym miejscu ukrycia pociągu w dotarciu przeszkadzają skały i nie można ich ruszyć z uwagi na bliskość wąwozu kolejowego.
Z tego wszystkiego płynie jeden morał – Wałbrzych zawsze czerpie korzyść z tego, co pod ziemią.
Szacuje się, że miasto na taką kampanię promocyjną, którą otrzymało całkiem za darmo za sprawą złotego pociągu, musiałoby wydać nawet 500 mln złotych. Na fenomenie korzystać chce zresztą całe województwo dolnośląskie, które teraz jeszcze bardziej umocniło swoją legendę krainy tajemnic.
Bądź pierwszy, który skomentuje ten wpis