Rozmowy stolikowo-kawiarniane bywają czasem źródłem zupełnie niespodziewanych inspiracji. Gdyśmy pewnego pięknego letniego popołudnia siedziały z przyjaciółką nad nieco rozwodnioną latte, wyznała nieoczekiwanie (rozmowa nie tego wcale dotyczyła), że słowem, które najbardziej irytuje ją w polszczyźnie, jest słowo „ponoć”. „Bo zauważ”, kontynuowała, „że za jego pomocą da się wypuścić w świat każdą bzdurę, plotkę, pogłoskę i to zupełnie bezkarnie, bez wzięcia najmniejszej nawet odpowiedzialności za to, co zostało powiedziane”.
Zaskoczyła mnie. „Ponoć” – którego używam raczej rzadko – nigdy nie wydawało mi się na tyle interesujące, by poświęcić mu felieton. Ba, krążyło gdzieś na odległych orbitach mojego słownika. Jakże niesłusznie, przyznaję. Jest fascynujące. To nie słowo-klucz, ale słowo-wytrych, które pozwala nam wślizgnąć się do świata opowieści i snuć swoją, bez obaw, że ktokolwiek zweryfikuje jej prawdziwość. Wszak z góry opatrujemy ją kwalifikatorem niepewności – „być może”, „chyba”, „nie jestem pewna, ale…”, „tak mówią” (nie wiadomo, kto mówił, kiedy ani dlaczego, ale to akurat nie ma w tym wypadku żadnego znaczenia).
„Ponoć” wydaje się niegroźne, a przecież bywało w historii przyczyną niejednej awantury i niejednego pogromu. Szeptane, przekazywane z ust do ust, z ucha do ucha, rozrastające się jak plecha, wielkie nieweryfikowalne „ponoć” prowadziło ludzi na stos w czasach, gdy wierzono, że rozstaje dróg i czarny koziołek są atrybutami diabła.
A dzisiaj? Zaciekawiona, zaczęłam tropić „ponoć” w internetowych wyszukiwarkach: „Jak się żyje Polakom? Ponoć już godniej niż Portugalczykom” (next.gazeta.pl), „Wakacje na Krymie. Ponoć rewelacja” (noizz.pl), „Bezrobocie w Rosji ponoć spada, mimo wojny i sankcji” (rp.pl), „Polski Ład. Będzie obniżka składki zdrowotnej z 9 do nawet 3 proc. dla biznesu? Ponoć jest taki plan” (pulsmedycyny.pl), „Najlepszy transporter wojskowy 4×4. Tym jest ponoć najnowszy Alan-2” (chip.pl). Ogrom przykładów (a to zaledwie ułamek ułamka z ostatniego miesiąca), zwłaszcza prasowych, medialnych, czyli tych, które z założenia powinny publikować jedynie sprawdzone, rzetelne i uściślone informacje, zadziwia. Bo „ponoć” nie znika, „ponoć” się rozrasta. Przenika do oficjalnych wiadomości, nie bierze ich w cudzysłów i nie puszcza oczka z komunikatem: „może to wcale nie jest prawda”, przeciwnie, staje się niemal przezroczyste. A więc po to przeszliśmy mozolną drogę od epoki dyliżansów pocztowych do epoki światłowodów, z całą jej informacyjną mocą?
Lubiącym ciekawostki przypomnę, że „ponoć” mamy nawet w naszym hymnie narodowym: „Już tam ociec do swej Basi mówi zapłakany – słuchaj jeno, pono nasi biją w tarabany” (choć to akurat zwrotka, którą nieczęsto się śpiewa). „Pono”, starsza wersja dzisiejszego „ponoć”, to skrót od „podobno”, który pochodzi od „podobny, podobać się”, a te z kolei od „doby” (pora, czas, to, co odpowiednie). W jaki sposób „to, co odpowiednie” stało się – powiedzmy sobie szczerze – plotką, nie umiem odpowiedzieć. Może chodziło o to, by tworzyć wiadomości na czas, szybko i adekwatnie do okoliczności, zatem tworzono je naprędce i bez wiarygodnych źródeł?
Choć Doroszewski już w latach siedemdziesiątych uznał w swoim słowniku słowo „pono” za przestarzałe, nie unikał go choćby Tadeusz Kotarbiński, który w „Abecadle praktyczności” (1972) pisał tak: „Rutynie zawdzięcza się powstawanie i utrzymywanie się przeżytków, czyli takich rzeczy lub praktyk, który miały swój dobry sens, ale trwają lub powtarzają się nadal, mimo że straciły przydatność. To, co raz się zadomowiło, ma dążność do trwania dalej, choć już nadal do niczego nie jest naprawdę potrzebne, np. określony tradycyjny kształt określonych wytworów. Pierwsze wagony kolei żelaznej próbowano pono budować w kształtach karet, pierwsze czcionki drukarskie – w kształtach liter ręcznie pisanych itp, itd.”
To świetna puenta, o ile słowa potraktujemy jak przyrządy codziennego użytku. W sumie – czemu nie mielibyśmy. Są wytworem naszej kreatywności, jak wszystko inne. Ponoć.
Bądź pierwszy, który skomentuje ten wpis