Poza prawem

 Pani Maria nie może uwierzyć, że sama sprowadziła na siebie nieszczęście. Kilkanaście lat temu przyjęła pod swój dach człowieka, który dziś robi wszystko, by wyrzucić ją na bruk. I może to uczynić –  w majestacie prawa. Niemożliwe? A jednak.
(12-12-2007 r.)

Do mieszkania przy ul. Czajkowskiego wprowadziła się w 1984 roku. Mąż, wojskowy, otrzymał tu kwaterę – jasną, dużą, przestronną, bo władze garnizonu wzięły pod uwagę sytuację rodzinną: żona, dwie córki. Szczęście nie trwało jednak długo. Osiem lat później małżeństwo rozpadło się, mąż odszedł. Pani Maria zwróciła się wówczas do komendanta garnizonu z wnioskiem o przyznanie jej prawa do lokalu – władze garnizonu odpowiedziały jednak, że powierzchnia mieszkania przekracza znacznie przysługujące jej i jej córkom normy i zaproponowały lokal zamienny „o powierzchni od 21 do 30 m2, odpowiadający przysługującym im 3 normom przypadającym na dzień orzeczenia rozwodu”.

Traf jednak chciał, że mniej więcej w tym samym czasie pani Maria poznała mężczyznę, emerytowanego wojskowego, również po rozwodzie, i oboje postanowili ułożyć sobie razem życie. Wzięli ślub, o czym pani Maria poinformowała garnizonowe władze, a drugi mąż wprowadził się do mieszkania przy ul. Czajkowskiego.
„6 października 1995 roku pani Maria wystąpiła z prośbą o wydanie na jego rzecz decyzji przydziału kwatery przy ul. Czajkowskiego. Przy ustalaniu powierzchni mieszkalnej kwatery uwzględniono ówczesnych członków rodziny, tj. żonę Marię oraz córki Magdalenę i Edytę. Spełnienie tej prośby wynikało wyłącznie z uprawnień, jakie posiadał drugi małżonek zainteresowanej, a nie z faktu, iż miała ona tytuł prawny do dysponowania lokalem. Występując z powyższą prośbą, pani Maria sama zrezygnowała z dalszego ubiegania się o przydzielenie jej lokalu zamiennego”, czytamy w piśmie Oddziału Regionalnego Wojskowej Agencji Mieszkaniowej we Wrocławiu.

Pani Maria pamięta tamte zdarzenia inaczej.
-To ówczesna Garnizonowa Administracja Mieszkaniowa zażądała ode mnie podpisania zgody na przydzielenie tej kwatery mojemu drugiemu mężowi – mówi dzisiaj. – Jakim prawem, skoro nie miałam do niej tytułu prawnego i tym samym nie mogłam nią dysponować? 

Sądowe perypetie
Pewnie nie byłoby całej tej sprawy, gdyby nie fakt, że drugie małżeństwo też nie wytrzymało próby czasu. Po kilku latach, jak twierdzi pani Maria, mąż przestał interesować się domem, do córek odnosił się wrogo, cały ciężar utrzymania przerzucił na nią. Kupione przez siebie nowe sprzęty trzymał pod kluczem, wspólny samochód sprzedał, a uzyskane ze sprzedaży pieniądze sprzeniewierzył. W domu coraz częściej dochodziło do kłótni. Bywał zaczepny, agresywny, wulgarny. Kulminacja nastąpiła pewnego sierpniowego wieczoru 2004 roku, gdy rzucił się z pięściami na młodszą córkę pani Marii. Interweniowała policja. Pani Maria zdecydowała się wnieść sprawę do sądu – o znęcanie się.

Postępowanie ciągnęło się półtora roku. Ostatecznie zostało umorzone, gdyż jak napisał sędzia w uzasadnieniu – „gdyby nie sugestia interweniującego funkcjonariusza policji, pokrzywdzona nie traktowałaby zachowania oskarżonego w kategoriach przestępstwa”. Posiłkując się opinią biegłego psychologa (badaniu poddano pokrzywdzoną, nie oskarżonego) uznał ją za osobę nadwrażliwą, egzaltowaną i „generującą emocje”, a opisując feralny wieczór, zastanawiał się, czy „czynu tego oskarżony nie dopuścił się działając w warunkach obrony koniecznej” (córka, według sądu, „prowokowała oskarżonego aby ten ją uderzył albo sam wyszedł z domu”).

Równolegle toczyła się sprawa rozwodowa.
-Sąd, orzekając rozwód, nie odniósł się do sprawy mieszkaniowej, gdyż mąż zeznał, iż dobrowolnie wyprowadził się do innego pokoju, a tym samym, że ustaliliśmy miedzy sobą podział mieszkania i zasady korzystania z niego – mówi pani Maria. – Dziś jednak czuje się bezkarny, nie chce żadnych pertraktacji w sprawie podziału mieszkania, czuje się jego właścicielem i wszystkim, nawet policji, oznajmia z satysfakcją, że wyrzuci mnie na bruk.

Ustawowe paradoksy
Do lipca 2004 roku przepisy pozwalały uniknąć tak dramatycznych sytuacji. W szczególnych przypadkach (czyli w praktyce – w wyniku  indywidualnych decyzji garnizonowych władz) prawo pozwalało na rozkwaterowanie rodziny po rozwodzie, czyli przyznanie każdej ze stron osobnego lokalu. Po nowelizacji Ustawy o Zakwaterowaniu Sił Zbrojnych RP nie ma już takiej możliwości.
-Przepisy zaostrzono, bo dochodziło do wielu nadużyć, jak fikcyjne rozwody na przykład – twierdzi Przemysław Kalemba, dyrektor Oddziału Regionalnego WAM we Wrocławiu. – W konsekwencji kwater zaczęło  brakować, a przecież Agencja powołana jest właśnie do tego, by zaspokajać potrzeby mieszkaniowe zawodowych żołnierzy. Nowe prawo nie pozwala nam już na orzekanie o sytuacji mieszkaniowej rozwiedzionych małżeństw, oni sami muszą rozstrzygnąć to między sobą. Poniekąd słusznie, bo trudno mi wyobrazić sobie Agencję jako stronę w rodzinnych sporach.

Urzędnicy przestali być stroną, nadużycia ukrócono, ale przy okazji wygenerowano tysiące ludzkich dramatów. Nowa ustawa nie gwarantuje żadnych praw osobom innym niż żołnierze służby stałej. Paradoksalnie, często działa też na niekorzyść samych żołnierzy. W myśl przepisów bowiem, żołnierz może zdać kwaterę wyłącznie wtedy, gdy jest ona wolna od osób i rzeczy. Nawet więc jeśli po rozwodzie zdecyduje się wyprowadzić z mieszkania, pozostawiając je żonie i dzieciom, w dalszym ciągu posiada do niego tytuł prawny.

-To komplikuje sytuację i rodzi ogromny problem – przyznaje Magdalena Wojciechowska, rzecznik prasowy WAM. – Żony żołnierzy bardzo często rezygnują z pracy, zajmują się wychowaniem dzieci. W razie rozwodu zostają zupełnie same i często bez środków do życia. Zdarza się, że zadłużają mieszkanie. Za długi te odpowiadają jednak formalni najemcy mieszkań, czyli właśnie żołnierze, nawet jeśli nie mają już ze swymi byłymi żonami żadnego kontaktu. Wielu z nich sygnalizuje nam, że chciałoby w tej sytuacji zrzec się prawa do lokalu. Ustawa na to nie zezwala. 

Podwójne standardy
Pani Maria czuje się podwójnie oszukana. Podwójnie, odkąd dowiedziała się, że jej były mąż zostawił swojej pierwszej żonie całkiem spore mieszkanie służbowe w Gorzowie. W 1995 roku żona dostała nań umowę najmu, a po dziesięciu latach wykupiła je z dziewięćdziesięcioprocentową bonifikatą.
-Działo się to w tym samym czasie, kiedy mnie odmówiono prawa do lokalu – mówi pani Maria. – Jej status prawny był taki sam, jak i mój. Pytam więc, jak to możliwe. Czy nie obowiązują nas te same procedury?

W tej sprawie napisała już dziesiątki pism, wnioskując, by zweryfikować sposób, w jaki jej były mąż rozliczył się ze swojej poprzedniej kwatery. Do prokuratury wojskowej, żandarmerii, zielonogórskiego oddziału WAM: „Uchybienia są ewidentne, biorąc pod uwagę fakt przedłożenia przez niego zwykłego zaświadczenia o zdaniu kwatery, bez jakiejkolwiek mocy prawnej, zamiast właściwej, odpowiadającej przepisom, decyzji komendanta garnizonu”. W styczniu 2006 roku otrzymała od wojskowej prokuratury garnizonowej decyzję o umorzeniu śledztwa w sprawie sfałszowania zaświadczenia  oraz przekroczenia uprawnień przez funkcjonariuszy gorzowskiej GAM – „wobec przedawnienia karalności czynu zabronionego”. Jednocześnie w uzasadnieniu napisano: „po uzyskaniu wszystkich niezbędnych dokumentów oraz zweryfikowaniu kwestii podpisu pod zaświadczeniem, ustalono że zostało ono sporządzone przez osobę uprawnioną”.

W zawieszeniu
Jakiś czas temu były mąż pani Marii rozpoczął starania o wykupienie mieszkania. Ma do tego prawo i – jak czytamy w piśmie Wojskowej Agencji Mieszkaniowej – „w następstwie nabycia lokalu, może, jako jego właściciel, realizować wynikające z tego tytułu wszelkie uprawnienia, włącznie z wszczęciem postępowania o wymeldowanie z urzędu zamieszkałych w tym lokalu osób”. Pani Maria wie, że nie omieszka z tego skorzystać. Zdesperowana, napisała do Ministra Obrony Narodowej z prośbą o pomoc „w sprawie zablokowania tego wykupu bądź zgody na to, by wykup nastąpił solidarnie z moim udziałem”. Poniżej uzasadniała: „przez 23 lata mego zamieszkiwania w kwaterze służbowej inwestowałam w nią, zwłaszcza w ostatnich latach, remontowałam i podnosiłam jej standard, bo mój drugi mąż niestety o to nie dbał. (…) Teraz mogę zostać osobą bezdomną”.

Do czasu rozstrzygnięcia sprawy wstrzymano procedurę wykupu. Jak mówi dyrektor Kalemba, wojskowe władze chcą jeszcze raz przyjrzeć się okolicznościom zwolnienia kwatery w gorzowskim garnizonie.
-Jeśli zarzuty się nie potwierdzą, trudno będzie cokolwiek zrobić, bo przepisy wiążą nam ręce – tłumaczy dyrektor. – To rzeczywiście tragiczna sytuacja, ale prawo nie przewiduje wyjątków. 

Panią Marię skazano więc na życie w zawieszeniu. Ją oraz setki innych rodzin w podobnej sytuacji. Tymczasem –  choć nikt nie ma już chyba wątpliwości, że przyjęta niespełna trzy lata temu ustawa to prawny bubel i choć przewidywano kolejną jej nowelizację,  sejm minionej kadencji nie zdążył pochylić się nad poprawkami. Teraz droga legislacyjna musi zacząć się od nowa.
(GP nr 12/156)

O Joanna Kaliszuk 152 artykuły
Joanna Kaliszuk jest dziennikarką, redaktorką naczelną Gazety Południowej.

Bądź pierwszy, który skomentuje ten wpis

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany.


*