Od kiedy, czyli w skali historycznej od niedawna, skazanym może być tylko ten, kto złamał prawo, pojawia się poważny problem: ważniejsze w sądach jest prawo czy sprawiedliwość. Albowiem prawo i sprawiedliwość nie zawsze dadzą się pogodzić. Dlatego współczuję ministrowi Bodnarowi, o którym – w odróżnieniu od większości znanych mi byłych ministrów sprawiedliwości – mogę śmiało powiedzieć, że jest fanatykiem przestrzegania praworządności. I ma przez to kłopot.
Prawo bowiem, te wszystkie kodeksy, ustawy, rozporządzenia, służą utrzymaniu porządku w państwie, czyli władzy (marksiści powiedzieliby, że służy klasie rządzącej). Jednocześnie prawo stanowione przez władzę musiało zawsze i dzisiaj musi uwzględniać społeczne poczucie sprawiedliwości, jeśli władza nie chce buntu czy rewolucji. I pierwsze kodeksy – jak te najbardziej znane, Hammurabiego czy biblijna Księga Powtórzonego Prawa – były właśnie spisem reguł moralnych i obyczajów ówczesnego społeczeństwa, za których złamanie władza obiecywała karać. Bo tylko władza miała mieć monopol na określanie winy i kary i stosowanie przemocy. Czyli sprawowanie władzy.
I od biblijnych czasów do dzisiaj problemem każdej władzy jest utrzymywanie, na ile się da, zgodności stanowionego prawa ze społecznym poczuciem sprawiedliwości A że tradycje, obyczaje, normy moralne mogą być różne, to i różne są normy prawne. Są kraje, w których do dzisiaj, na przykład, homoseksualistom czy kobietom za zdradę małżeńską czy aborcję grozi kara śmierci – i tamtejsze społeczeństwa uznają to za sprawiedliwe – a w Europie takie prawo uznane jest za barbarzyństwo. Różne są więc społeczne normy i oczekiwania sprawiedliwości, ale łączy wszystkich ludzi pragnienie, aby sprawiedliwości stało się zadość. I przez liczne stulecia publiczne wieszanie skazańców, łamanie ich kołem, ćwiartowanie, palnie żywcem na stosach, a kiedyś nawet rzucanie lwom na pożarcie było ulubioną rozrywką mas. Bo działa się sprawiedliwość!
I tak wracam do ministra Bodnara. Lud (chociaż może nie najwierniejsi wyborcy PiS) żąda rozliczeń i sprawiedliwości, bo wiedza o setkach milionów publicznych pieniędzy rozdawanych w minionych latach krewnym, znajomym i partyjnym działaczom oraz sojuszniczym organizacjom jest powszechna. A tu miesiące mijają i prawie nic. Udało się ekwilibrystką prawną ominąć Bodnarowi blokadę, jaką poprzednia koalicja rządowa w porozumieniu z prezydentem wymyśliła, aby uniemożliwić nowemu prokuratorowi generalnemu zmianę prokuratora krajowego. To umożliwiło wszczęcie jakichkolwiek postępowań śledczych. Ale to tylko pierwszy krok i do sądowych rozstrzygnięć jeszcze daleko. Wszak od przedstawicieli poprzedniej władzy słyszymy, że całe to rozdawnictwo odbywało się zgodnie z prawem. I wiedzą oni co mówią, i Bodnar wie, że ma kłopot.
Bo współczesne normy prawne – chroniąc przed skazaniem niewinnych – wymagają bezwzględnie, aby ferując wyrok nie kierować się poczuciem sprawiedliwości, ale wyłącznie przepisami kodeksów i dowodami złamania prawa. Jeśli, powiedzmy, w statucie PCK znalazłby się paragraf umożliwiający przekazywanie środków na inne cele, niż pomoc biednym i chorym – to szef Polskiego Czerwonego Krzyża mógłby kupić, bo ja wiem, traktory dla zaprzyjaźnionego rolnika albo willę dla znajomej. I byłoby to zgodne z prawem! Cóż z tego, że byłoby to sprzeczne z celami, dla jakich tę organizację powołano, że wywołałoby to gniew ludu i wołanie o sprawiedliwość. Sąd gryząc swoją togę w rozpaczy musiałby już na wstępnej rozprawie wniosek o karę odrzucić. A takie zapisy – a też zapisy o rezygnacji z przetargów i omijaniu konkursów – poprzednia władza wprowadziła we wszystkich fundacjach, funduszach i spółkach, którymi rządziła.
Ja wiem, że Adam Bodnar sobie poradzi. Wszystkich niezadowolonych z postępów w rozliczaniu namawiam do spokoju i cierpliwości. Bo nie jest to łatwe, i rzadko bywało, żeby i prawo i sprawiedliwość były jednocześnie. Chyba, że w nazwie.
Bądź pierwszy, który skomentuje ten wpis