W latach sześćdziesiątych generał Jaruzelski – wówczas minister obrony – bardzo się trapił ilością rozwodów w oficerskich rodzinach. Generał wywodził się, o czym warto pamiętać, z drobnego ziemiaństwa, z rodziny głęboko religijnej i patriotycznej, czyli z kręgów, w których rozwodów w zasadzie nie bywało i nie mieściło mu się w głowie, że można rozłączyć co połączone, nawet jeśli połączone zostało w urzędzie, bez księdza.
Zlecił był więc generał socjologom zbadanie, dlaczego jego dzielni oficerowie tak często się rozwodzą. I cóż się okazało? Ano okazało się, że z powodu zakazu uczestnictwa w mszach dla rodzin wojskowych. Uczeni socjolodzy napisali generałowi, że nacisk żon, teściowych, babć i ciotek był dla oficerów nie do wytrzymania. Zakaz więc rychło cofnięto: oficerowie nadal nie powinni chodzić do kościoła, ale ich żony, dzieci i teściowe już tak.
Można więc powiedzieć, że pryncypialna w sprawach ideologicznych władza (bo to jednak były jeszcze rządy przedwojennych komunistów, chociaż już nie tych „moskiewskich”) na wniosek generała ugięła się, poszła na kompromis z tradycją narodową, z odwiecznymi obyczajami ludu. Mówiąc inaczej, władza uznała, że nie warto kopać się z koniem. Dla spokoju w armii i rodzinnej stabilizacji oficerskiego korpusu warto było cofnąć się na froncie walki z Kościołem.
Co zrozumiałe, bo na tym przecież polega uprawianie polityki: na elastyczności i gotowości do kompromisu. W końcu, jak pamiętamy, Gomułka, ten pryncypialny do szpiku kości komunista, walczył ze stalinistami o indywidualne rolnictwo w Polsce nie dlatego, że uznawał je za lepsze od kołchozów, ale dlatego, że to reforma rolna uczyniła ze wsi sojusznika i pozwoliła komunistom rządzić. Wiedział, że chłopów, a na wsi w latach sześćdziesiątych mieszkała jeszcze większość Polaków, nie warto drażnić.
Komuna pokazała, że można zniewolić sądy, można znacjonalizować cały przemysł, wydziedziczyć kamieniczników, objąć partyjną nomenklaturą całą państwową i gminną administrację, partyjnymi zrobić wszystkie gazety, radia i telewizję – i rządzić, rządzić do woli, dopóki lud ma chleb, igrzyska (w ramach igrzysk jakiegoś wroga) i dopóki lud może żyć i myśleć po swojemu. Opowieści o jakimś znaczącym sprzeciwie społecznym trzeba między bajki włożyć; po likwidacji zbrojnego podziemia w latach czterdziestych, opozycji w zasadzie nie było (Modzelewski, Kuroń, Moczulski, Michnik i im podobni, to może kilkaset osób kraju), naród marudził i kpił z władzy, żył w d…., ale się w tej d…. urządził, jak to celnie ujął Kisielewski. Poznań, Radom i Gdańsk to były wstrząsy ekonomiczne; jedynym politycznym buntem był ten inteligencki w roku 68 – bez wsparcia mas, a wręcz przeciwnie, lud dostał niespodziewane igrzyska.
Nietrudno zauważyć, że obecna władza ma dokładnie taki sam problem, z jakim mierzyli się komuniści: na ile musi ludowym żądaniom ustąpić, nawet w pryncypiach, żeby władzę spokojnie utrzymać (a jest jej trudniej, niż komunistom, bo są już wybory). Władza przeto za potężne pieniądze zatrudnia najlepsze zespoły badawcze, aby na bieżąco znać i kontrolować, wzmacniać i osłabiać propagandą nastroje i potrzeby ludu, jednak opozycja również to robi, bo ma swoje gazety i telewizje, w związku z tym istnieje cały czas margines niepewności. Niepewnością w ostatnich dniach zasadniczą jest stosunek ludu do Unii Europejskiej. Stąd się biorą sprzeczne komunikaty partyjnych i rządowych bonzów.
Raz słyszymy od posła Suskiego, że to okupacja, a zaraz potem, że przenigdy z Unii nie wyjdziemy. Władza oczywiście wie (jak to wiedział Bierut i Gomułka), że tak zwane europejskie wartości (sądownictwo, edukacja, prawa mniejszości itp.) są dla polskiego ludu mało atrakcyjne, i przeciw polexitowi protestowałoby trochę dziadersów, studentów i licealistów, a lud zatarłby ręce, że wreszcie jesteśmy suwerenni, wolni, bez gejów i Niemców na karku. I obecna władza już by, choćby nocną ustawą, porzuciła tę całą Europę … ale te pieniądze, te miliardy, miliardy europejskie, które ludowi władza obiecała. I taki ma władza problem: zgodzić się na okupację i mieć od okupanta pieniądze dla ludu, czy nie? Problem akurat na głowę posła Suskiego.
Bądź pierwszy, który skomentuje ten wpis