We Wrocławiu istnieje ponad trzydzieści barów mlecznych. Część z nich korzysta z dofinansowania, są jednak i takie bary, które nawet bez pomocy budżetówki oferują pyszne dania po przystępnych cenach – na każdą kieszeń. Jak się okazuje, jest to nie tylko możliwe, ale i opłacalne, bo klienci doceniają te starania.
Już od samego rana przychodzi tu sporo ludzi i zamawia obiady. Jeden z najtańszych i najbardziej lubianych barów mlecznych Wrocławia znajduje się w Hali Targowej. Istnieje od ponad 10 lat. Nazywa się „Karmazyn” i choć nigdzie w barze nie widnieje ta nazwa, klienci i tak ją znają.
– 10 lat temu była tu mała restauracyjka, kelnerka podchodziła do stolika, ale po krótkim czasie uznałam, że wygodniej dla klienta jest wybrać coś szybko i mieć to od razu, a nie czekać na realizacje zamówienia – opowiada właścicielka baru, Katarzyna Galas. – Praca w gastronomi zawsze była moją pasją. Najpierw sama stołowałam się często w barze „Smaczek” na ulicy Trzebnickiej.
Przepis na sukces jest prosty,
ale wymaga konsekwencji oraz pasji
i szczerego podejścia do klienta.
– Od lat mamy takie same ceny, prawie w ogóle niezmienne. A ludzie to lubią, tę pewność, że nic nagle się nie zmieni. Ważny jest również personel. U nas nie ma rotacji, od wielu lat pracują ci sami ludzie. Staramy się traktować z uwagą klientów, ale także dbamy o siebie nawzajem, wspieramy się w trudnych chwilach, staramy rozumieć. Oczywiście zdarzają się nam potknięcia, ale, co ważne, wszystkiego dowiadujemy się od naszych klientów, którzy wyrażają swoje uwagi, a my słuchamy i ulepszamy potrawy, serwis. Przed wprowadzeniem dania do sprzedaży najpierw sami je próbujemy – opowiada właścicielka.
O tym, jak bardzo lokal jest lubiany przez wrocławian, świadczą nie tylko codzienne tłumy i miłe komentarze słyszane podczas jedzenia, ale także „Dyplom Szczęścia”, jaki własnoręcznie wykonał jeden z klientów i wręczył go właścicielom. Na dyplomie wśród wielu haseł przeczytamy: „My ten bar tu polecamy, bo jadamy jak u mamy”.
W czasie obiadowym między 13.00 a 17.00 do baru przychodzą tłumy, aż trudno znaleźć miejsce. Niełatwo porozmawiać z klientami, bo wszyscy jedzą „aż się uszy trzęsą”.
– Wbrew pozorom dobrych barów nie ma dużo. Ten uważam za wyjątkowy i określam w samych superlatywach, jadam tu codziennie – mówi pan Marcin. – W czasie pracy szukamy takich miejsc, gdzie można napełnić żołądek w ciągu 15 minut, ale też bez obawy, że coś nam zaszkodzi. Oby więcej takich miejsc – dodaje.
– Chyba zaraz wezmę dokładkę – śmieje się pan Łukasz. – Jest tu bardzo duży wybór i zawsze świeże jedzenie. Wcześniej jadałem w innym barze i często miałem problemy żołądkowe, tutaj od paru lat zawsze czuję się dobrze, dosłownie tak jak w domu.
Ewenementem baru jest to, że przy jednym stole siadają tu wszyscy: emeryci, studenci, dzieci, profesorowie, budowlańcy, turyści. Przy jedzeniu często słyszy się komentarze: – Zwykle tu przyjeżdżam, bo jest tanio i smacznie.
Największy ruch w barze odbywa się od października do maja. Dziennie przewija się około 800 osób – mówi właścicielka. – Jednak ostatnio nawet w wakacje zaczynają do nas przybywać wycieczki z dziećmi i młodzieżą, bo ktoś się dowiedział z polecenia.
Dodajmy, że bar nie otrzymuje żadnego dofinasowania.
W całym Wrocławiu jest ponad 30 barów mlecznych. Część z nich otrzymuje dofinasowanie z Izby Skarbowej. Nie wszystkie jednak są aż tak tanie jak „Karmazyn”. Niekiedy w najtańszych barach ludzie boją się jadać ze względu na jakość.
Coraz częściej zwracamy uwagę na to,
żeby jedzenie było wartościowe
i zarazem tanie.
Bar w Hali Targowej pokazuje, że tanio nie oznacza gorzej.
W różnych miejscach Wrocławia ludzie również mają swoje ulubione bary, na przykład w Leśnicy czy na Gaju. Jest tam już jednak nieco drożej.
Niektóre bary starają się coraz bardziej uatrakcyjnić ceny.
Właściciel najnowszego w mieście baru mlecznego „Swojska Chatka” przy ul. Reja w Śródmieściu, Maciej Kupczyński opowiada, że jego celem jest przyrządzać coś dobrego niewielkim kosztem, ale zarazem zdrowo i smacznie:
– Od lat, gotując jeszcze w domu, głowiłem się nad sposobem, jak zrobić tani i zarazem pyszny kotlet. Teraz realizuję to w swoim barze. Chcę raczej obniżać ceny niż podwyższać. A także zaskakiwać klientów w miły sposób, na przykład serwując sushi za 7 zł co pewien czas – dodaje.
Bar wyróżnia to, że właściciel sprowadza produkty bezpośrednio od rolników: – Szukam stałych dostawców i negocjuję z nimi warunki.
Bar działa od maja tego roku, dziennie wydawanych jest około 600 posiłków. Lokal na Reja ma dofinansowanie z Izby Skarbowej na część produktów nabiałowo-mlecznych.
Trzeba zauważyć, że pasja właścicieli barów, restauracji czy kawiarni zawsze przyciąga klientów. Ludzie doceniają szczerość i konsekwencję. W czasach kryzysu, kiedy liczymy każdy grosz, stała niewielka cena ma duże znaczenie, coraz częściej tęsknimy do naszych rodzimych przysmaków, a tanie i domowej jakości jedzenie w barze, to po prostu skarb w codziennym zabieganiu.
Bądź pierwszy, który skomentuje ten wpis