RAZEM CZY OSOBNO

9 czerwca wybory do Parlamentu Europejskiego. I znowu dyskusja – nie tylko w Polsce! – że ta Unia nas zniewala, odbiera suwerenność, że biurokracja, no i Niemcy, a drudzy z kolei wołają, że Unia to rozwój, współpraca, no i bezpieczeństwo, bo przecież jest wojna za naszą granicą.

Gospodarcze zyski z członkostwa są raczej bezdyskusyjne i nie kwestionują ich nawet najwięksi populiści: do Polski trafiło ponad 250 mld euro (prawie 80 mld na rolnictwo), a Polska wpłaciła do unijnego budżetu ok. 80 mld euro. I te zainwestowane 170 mld euro nadwyżki widać w każdym polskim mieście, powiecie, gminie i wiosce.

Eurosceptycy (bo jawnych przeciwników naszego członkostwa niby nie ma) mówią o utracie suwerenności. Owszem: żeby wejść do Unii musiała Polska dostosować swoje prawa – karne, administracyjne, gospodarcze – do obowiązujących w Unii. Musiała, żeby wyroki polskich sądów były w Unii obowiązujące i żeby zasady obrotu gospodarczego, praw pracowniczych i obywatelskich były spójne. Dlatego manipulacje z sądami, przerwanie kadencji KRS i jej upolitycznienie, opanowanie przez rządzącą partię Trybunału Konstytucyjnego spowodowało stanowczy protest Unii i zablokowanie wypłat należnych nam funduszy. A deklaracja, że Polska nie będzie respektować wyroków Trybunału Sprawiedliwości Unii Europejskiej oznaczała praktycznie opuszczenie Unii przez nasz kraj.

Idąc 9 czerwca do wyborów i stawiając krzyżyk na konkretnej liście musimy pamiętać, że w istocie dokonujemy (jak w pamiętnym referendum 20 lat temu) fundamentalnego wyboru: chcemy być razem czy osobno. Jeśli razem, to oczywiście godząc się na ograniczenia suwerenności, godząc się na kompromisy i walkę o swoje interesy na unijnych zasadach, bo każde z 27 państw swoje interesy ma i walczy o nie. Jeśli wybierzemy opcję drugą, to świadomi konsekwencji: będziemy sami sobie radzić na globalnych rynkach i z wojenną zawieruchą za wschodnią granicą. Pamiętając, że uzbrojony po zęby, możny sojusznik zza oceanu pilnuje przede wszystkich swoich globalnych interesów…

Warto też pamiętać, że poprzedniczka Unii Europejskiej – Europejska Wspólnota Węgla i Stali – to był pomysł na uniknięcie kolejnej wojny. Francuski minister Schumann – były więzień nazistów! – kiedy w 1950 roku zgłaszał pomysł europejskiej integracji, nie był germanofilem i zwolennikiem ograniczenia francuskiej suwerenności, a kanclerz Adenauer, który podjął inicjatywę, nie był pacyfistą ani lewakiem. Oni obaj po koszmarnych ludobójczych doświadczeniach dwóch wojen światowych próbowali zapobiec trzeciej wojnie. Wymyślili, że jeśli odwieczni wrogowie – Francja i Niemcy – zlikwidują celne granice, handlowe i gospodarcze bariery, to powodów do wojny nie będzie. Poparły tę ideę Włosi i kraje Beneluksu i zaczęła się integracja, której finałem jest Unia Europejska z 27 państwami.

A tak w ogóle, pomysły integracyjne mają długą historię.

Już cesarz Otton III wdrażał w życie uniwersalistyczną koncepcję zjednoczenia chrześcijańskiej Europy. Po to się spotkał z naszym Chrobrym w Gnieźnie. Ale umarł młodo. Zresztą wtedy i przez następne stulecia wojny były sposobem na życie – władców i zawodowych żołnierzy.

Był Kongres Wiedeński, na którym grono najpotężniejszych władców podzieliło sobie Europę, żeby z sobą nie walczyć. Ale nic z tego, bo za chwilę Prusy wojowały z Austrią, Austria z Rosją na Bałkanach, później Prusy z Francją. Później był pomysł socjalistów, a raczej wyłonionych z socjalistów – komunistów, aby pozbyć się „panów magnatów, prałatów, cesarzy”, bo kiedy lud przejmie władzę, to wojen nie będzie; wszak niby po co robotnik francuski miałby mordować niemieckiego? Ale taka pacyfistyczna uchwała I Międzynarodówki upadła z hukiem, kiedy robotnicy francuscy i niemieccy ochoczo popędzili w 1914 roku do punktów werbunkowych.

Przez wieki wojny były realizacją gospodarczych i finansowych interesów władców. Od XIX wieku – przede wszystkich narodowych interesów. Urodził się nacjonalizm. Unia Europejska z nacjonalizmem jeszcze sobie nie radzi, ale i jeszcze nie przegrywa. Chociaż niemieckie i francuskie próby okiełznania – przez eksport dobrobytu, inwestycje, uprzywilejowany handel – imperialistycznych skłonności Rosji spalił na panewce. I Unia musi się zbroić i integrować, wrócić do zimnowojennej doktryny odstraszania.

Idąc do wyborów 9 czerwca musimy wiedzieć, że nacjonalistyczne upiory są w Unii nadal czynne. Węgry, od ponad 100 lat wojujące z traktatem z Trianon, chcące odzyskać dawną świetność, tereny Siedmiogrodu, kawałka Słowacji, Ukrainy, sprzymierzyły się nawet z Hitlerem, a teraz jawnie wspierają Putina. Więc można zrozumieć Orbana, ale nie można przecież polskiego byłego premiera, który w Budapeszcie przyjaźnie konferuje z nacjonalistami z Niemiec, Włoch, Słowacji…

A więc – razem czy osobno. Taki jest nasz wybór.   

Bądź pierwszy, który skomentuje ten wpis

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany.


*