Relatywizm

Już mamy przedsmak jesiennej kampanii wyborczej. Trwa budowa partyjnych umocnień i tworzenie taktycznych związków przełamania linii obronnych przeciwnika. Inicjowane są też wstępne potyczki, czyli, jak to się mówi w wojsku, rozpoznanie bojem silnych i słabych miejsc przeciwnika. Przede wszystkim jednak trwa gromadzenie amunicji: informacji z ośrodków badania opinii.

To są dane bezcenne. Dzięki nim można pokazać wyborcom i powiedzieć dokładnie to, co wyborcy chcą zobaczyć i co usłyszeć.  Można dopasować się do oczekiwań większości: od koloru oczu i węzła krawata począwszy, na stosunku do in vitro i globalizmu skończywszy. Prawdziwe poglądy polityka i prawdziwe zamiary partii nie mają żadnego znaczenia; wszystko jest na sprzedaż, wszystko do ustalenia, klient nasz pan, bo klient płaci – przy wyborczej urnie.
Sztaby tak zwanych spin-doktorów, fachowców od PR, specjalistów od  modnego dziś marketingu politycznego oraz – przepraszam za wyrażenie – kreatorów wizerunku piszą analizy, ekspertyzy, konsultują, szkolą, tworzą programy, czeszą, pudrują, robią manicure, ubierają i piszą przemówienia. Tłumy świetnie opłacanych fachowców pracują, żeby sprzedać ten polityczny towar i nas, wyborców, oszukać. Nigdy już się nie dowiemy, czy Tusk jest liberałem czy konserwatystą; nie zgadniemy, czy Kaczyński prawdziwy jest głosząc hasła radiomaryjne, czy populistyczno-socjalistyczne.

Powiem więcej: po latach takiego dopasowywania się z poglądami, wyglądem i zachowaniem do wymagań wyborczego rynku, politycy sami już nie wiedzą, jakie mają poglądy. Nawet jeśli szli do tej politycznej rywalizacji (jeśli u niektórych tak było!) z ideą, systemem wartości i wizją – to po kilku latach głosowań według wytycznych szefa i głoszenia zamówionych przez sztaby poglądów i opinii została tylko żądza władzy, prestiżu i diet poselskich.
W środę można mówić zupełnie coś innego, niż mówiło się w poniedziałek, za cnotę u siebie można uważać to, co uważało się za hańbę u konkurenta, można kręcić, lawirować, kłamać, oszukiwać. To jest polityka. Wedle komentatorów – to jest relatywizm (etyczny, moralny, ideowy). To brzmi tak mądrze.

A to żaden relatywizm. Powiem, czym jest relatywizm. Ponad 30 lat temu wracaliśmy z kolegą autostopem z Mielna; byliśmy biedni i piekielnie głodni. Przez tydzień żywiliśmy się nad morzem winem, na które wydaliśmy wszystkie pieniądze, zupą pomidorową z piętkami chleba, które dawał nam właściciel nadmorskiej budy, oraz hektolitrami piwa, które stawiali nam wczasowicze w zamian za śpiewacze popisy z gitarą.
I oto w jakiejś wsi, do której dowiózł nas kolejny żuk i w której czekaliśmy na następną okazję, wytrzepaliśmy z kieszeni wszystkie pozostałe grosze. A tu cud: znalazło się całe pięć złotych w pokrowcu gitary. Kupiliśmy sobie w GS-sie po bułce „dupce” (za komuny nie było przyspieszaczy i polepszaczy) oraz po kostce serka topionego, bodaj „ementalskiego”. Siedząc w rowie zjadłem tego lipcowego dnia najlepszy posiłek w życiu. Do dzisiaj czuję smak pieczywa i serka.

I to jest relatywizm. Że jak się jest młodym, pięknym i głodnym – to kawał topionego sera z bułką lepszy być może od jedzonego na starość  płatu argentyńskiej wołowiny pod kołderką z trufli. Relatywizm to nie kłamstwo, nie oszustwo i nie interesowne cwaniactwo.
Relatywizm to prawda i tylko prawda. Chociaż spostrzegana różnie, zależnie od okoliczności.

Bądź pierwszy, który skomentuje ten wpis

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany.


*