Się

Przyznam się od razu – mam do tego słowa wielką słabość. Żadne inne nie wydaje mi się tak interesujące. Nie posiada swojego desygnatu, bo nie oznacza żadnego konkretnego przedmiotu, osoby, miejsca ani czynności, a jednak potrafi zawładnąć zdaniem. Choć właściwie nie istnieje samodzielnie, modyfikuje treści i otwiera zupełnie nową perspektywę. 

Z gramatycznego punktu widzenia „się” jest po prostu zaimkiem zwrotnym w formie biernikowej. Wyewoluowało z prasłowiańszczyzny, jest obecne we wszystkich językach słowiańskich. Już w najdawniejszych tekstach, jak „Kazania świętokrzyskie,” można je odnaleźć, choć jeszcze w pierwotnej, przypominającej tę prasłowiańską, formie („A iż sę człowiek nie boja Boga…”). 

Początkowo „się” służyło głównie do oznaczania czynności zwrotnych – czyli takich, które podmiot wykonuje na sobie: myć się, czesać się, ubierać się. Z czasem jego rola zaczęła się rozszerzać. Nadaje czasownikom odcień intensywności (Wrócił się bez potrzeby), wzajemności (Psy goniły się po trawniku) lub bezpodmiotowość (Zrobiło się późno). Te konstrukcje nieosobowe są właśnie najciekawsze. Bo tu zaczyna się rola „się” jako językowego alibi. Albo lustra. 

W reklamach „dzieje się”, w memach „nie chce się”, w codzienności „nie da się”. To słowo, które nie potrzebuje podmiotu, bo samo nim bywa, choć udaje, że wcale nim nie jest. W języku potocznym „się” stało się wręcz symbolem uniku – pozwala mówić o rzeczach, jakby same się działy, bez wskazywania winnych. Jakby świat był pełen autonomicznych zdarzeń: zbiło się, zepsuło się, zapomniało się.

Zamiast powiedzieć „Zbiłem szklankę”, mówimy więc „Szklanka się zbiła”. Niby nikt nie jest winny, niby samo się stało. „Się” pozwala nam wycofać się z sytuacji z twarzą. W końcu to nie ja zepsułem komputer – to komputer się zepsuł. A że akurat wtedy, gdy wylałem na niego herbatę (lub, jeszcze lepiej, gdy wylała się na niego herbata)? Cóż…

„Się” nie narzuca się, a jednak się wtrąca. Samo się nie tłumaczy, a jednak tłumaczy wszystko. Bez niego język polski byłby uboższy i coś by się tu nie zgadzało. Prawda?

Edward Stachura, poeta bardzo wrażliwy na niuanse języka, dostrzegł potencjał „się”. I bardzo często się nim posługiwał. W „Całej jaskrawości” pisał: „Człowiek się rodzi, człowiek się męczy, człowiek się śmieje, człowiek się smuci…” Ta powtarzalność Stachurowej frazy nie opisuje przecież określonych czynności ani stanów, a raczej etapy życia, którym człowiek jest „poddawany”. Wybija rytm egzystencji i  podkreśla jej nieuchronność. Tę nieuchronność odnajdujemy też w cytacie: „Zrobiło się późno. Zrobiło się ciemno. Zrobiło się smutno” („Fabula rasa”). Jakby coś wymknęło się spod kontroli, coś działo się ponad naszymi głowami. Jakby ten smutek też był narzucony, jak ciemność. 

Stachura – o czym być może pamiętają starsi czytelnicy, bo młodsi na pewno nie – napisał nawet całe opowiadanie pod tytułem „Się”, oparte o tę właśnie konstrukcję („Się jest. Się jest stanem. Nie panem. Koniec z panem. Z panem amen. Się jest stanem. Się jest duch”). Choć krytycy ostrożnie podeszli do tego eksperymentu, a wielu z nich nazwało go wprost nieudanym, pokazuje on, jak wielkie możliwości kryją się w tym niepozornym słówku. 

Bo pomyślmy przez chwilę, co by było, gdyby go nie było. Brak głębi. Zero tajemnicy. Oczywista oczywistość. No i niemożność powiedzenia: „naprawdę nie wiem, jak to się stało”. 

O Joanna Kaliszuk 158 artykułów
Joanna Kaliszuk jest dziennikarką, redaktorką naczelną Gazety Południowej.

Bądź pierwszy, który skomentuje ten wpis

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany.


*