Sieroty

Jakoś tak cały tydzień chyba rząd naszego dzielnego kraju deliberował, czy można pozwolić prezydentowi miasta Sopot na sprowadzenie do tamtejszego domu dziecka dziesięciorga sierot ze zbombardowanego Aleppo. To dobrze świadczy o naszym rządzie, że tak długo myśli, zanim podejmie istotne dla Narodu decyzje.

Aczkolwiek złośliwi znawcy polityki rzecz całą tłumaczą inaczej: że dlaczego mianowicie miałaby władza pozwalać prezydentowi Karnowskiemu, który jest oczywistym gorszym sortem, na robienie sobie dobrej opinii, zdobywanie punktów w sondażach? Stąd ten długi namysł i zwłoka. Bo przecież nie można było ogłosić, że jest się przeciw sierotom ani też przyznać, że Karnowski miał dobry pomysł. I znaleziono wyjście proste i jasne. Rzecznik rządu wyjaśnił, że sprawę trzeba gruntownie zbadać, gdyż sieroty mogą być potencjalnymi w przyszłości terrorystami.

– I to jest prawda – rzecze znajomy hydraulik wyciągając z foliowego worka kolejne kromki chlebka, którymi karmimy kaczki na Moście Tumskim. – Wiadomo przecież, że czym skorupka za młodu nasiąknie, tym na starość trąci, a więc nie można wykluczyć, że z pokiereszowanego bombami malca wyrośnie w sopockim sierocińcu okrutny dżihadysta. Troska ministra Błaszczaka wydaje się uzasadniona.

– Jest pan obrzydliwy – krzyknęła pani magister – przesiąkł pan tą kanalizacją, w której się pan nieustannie babrze. A ja wczoraj z panem… A pan tak o sierotach…

Pani magister zaniosła się szlochem, nie na długo jednak, bo hydraulik – zanosząc się iście homeryckim śmiechem – przytulił ją mocno, ucałował w zmarznięty nos, wołając: „Kochana, żartowałem!”.

– Nie żartuje się z sierot – powiedziała wycierając oczy pani magister. – Wycofuję słowa o kanalizacji, jeśli powie pan, dlaczego wojenne sieroty nie mogą trafić do Polski.

– A, tego to ja nie wiem – rzekł mistrz od rur i zaworów. – Może pan redaktor wie i nam powie.

Powiedziałem im. Otóż, moim zdaniem, gdyby to chodziło o sieroty, nie wiem, po jakimś wielkim pożarze albo trzęsieniu ziemi pewnie sprawy by nie było. Ale to sieroty wojenne. A właśnie tam, na Wybrzeżu, konkretnie w Gdańsku (czyli jakby w Sopocie) toczy się właśnie fundamentalny spór filozoficzny, patriotyczny i historiozoficzny o to, czym jest wojna. Sprawą wzniosłą i wychowawczą czy złą i potworną.

Twórcy powstałego w Gdańsku Muzeum II Wojny Światowej – oprócz zbrojnego wysiłku, bohaterstwa, techniki i myśli wojskowej – eksponują potworności wojny, towarzyszący jej bezmiar cierpień, nienawiści, zdziczenia, rozpadu cywilizacyjnych norm. Muzeum ma pokazywać zwiedzającym, że wojna jest nieszczęściem, potwornością, szczególnie dla ludności cywilnej, której ginie zawsze wielokrotnie więcej, niż żołnierzy.

A taka koncepcja nie podoba się dobrej dzisiejszej władzy, która godność i patriotyzm – rozumiany jako gotowość do poświęcenia życia i mienia – stawia na pierwszym miejscu. Zdaniem przyrządowych myślicieli i poetów, a szczególnie profesora socjologii i wicepremiera Glińskiego, takie muzeum nie ma patriotycznej ani żadnej racji bytu. Trzeba je zlikwidować i stworzyć na nowo. Tak, żeby pokazywało zalety wojny: patriotyzm, poświęcenie żołnierzy, geniusz dzielnych dowódców, ofiarność społeczeństwa, bohaterstwo itd. Muzeum nie ma przestrzegać przed wojną, ale ma przygotowywać społeczeństwo do wojny, którą – przy podkładzie pieśni „jak to na wojence ładnie…” – poprowadzą dzielni politycy i generałowie.

I w tej koncepcji intelektualnej, na tym fundamencie wychowawczym, współczucie sierotom wojennym (a tym bardziej setkom tysięcy unikających wojennego zaangażowania cywilów) jest zdecydowanie niepożądane. Wojna to wojna, ofiary być muszą i nie ma się co rozczulać.

 

Bądź pierwszy, który skomentuje ten wpis

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany.


*