Znajomy hydraulik umościł się w głębokim fotelu kawiarni „Literatka”, zamówił ciemne piwo, z kieszeni spodni wyciągnął własne słone orzeszki oraz opisane jako grożące niechybną śmiercią lub pewnym kalectwem „marlboro”, zachrupał orzeszkiem, zapalił i powiedział : „Wreszcie są nasze, moje, twoje, wreszcie! Arcydzieło Leonarda i cała reszta”.
Pani magister spojrzała ze zdumieniem na hydraulika, odstawiła kawę i powiedziała, że to było nasze, ale książę Czartoryski też potrzebował dobrej zmiany, finansowej.
– Pani oszalała, droga przyjaciółko – jęknął hydraulik i jednym haustem, choć nie ma takiego zwyczaju, wlał w siebie pół szklanicy „książęcego” (nomen omen) i spojrzał na mnie: – Słyszał pan, słyszał pan, to przecież czyste lewactwo!
Powiedziałem, że w zasadzie wszystko odbyło się zgodnie z prawem. Owszem, były problemy, bo na wieść, że pół miliarda za warte kilka zbiory Fundacji Czartoryskich ma trafić na prywatne konto księcia Adama Karola Czartoryskiego Burbona do dymisji podał się w grudniu Zarząd Fundacji, ale książę mianował sobie od razu nowy zarząd – w osobach książąt Lubomirskiego i Radziwiłła – i już miał kto podpisać umowę.
Faktem jest, zastanawiałem się dalej głośno, że w 1870 roku książę Władysław Czartoryski – prawdziwy arystokrata i patriota – zdecydował o przeniesieniu zbiorów do Krakowa i wraz z olbrzymim księgozbiorem oddania ich do użytku publicznego.
– No, tak było – przerwała mi pani magister – i jeszcze przed I wojną książę Władysław powołał Ordynację Sieniawską, która miała dbać o zbiory i udostępnienie ich Narodowi. Po II wojnie komuniści utrzymali ten stan prawny, to znaczy formalnie nie znacjonalizowali zbiorów, ale nimi zarządzali. Po odzyskaniu niepodległości nikt nawet nie odważył się pomyśleć o oddaniu tego skarbu w prywatne ręce, nawet książąt Czartoryskich, więc powołana została w 1991 roku Fundacja: była formalnym właścicielem, nawet z tego tytułu miała jakieś profity z praw do reprodukcji i takie tam, ale nie miała żadnych możliwości dysponowania zbiorami, na przykład ich sprzedaży. Było tak, jak chciał książę Władysław półtora wieku wcześniej. W akcie założycielskim Fundacji zostało napisane, że zbiory mają służyć po wsze czasy Narodowi polskiemu.
– To dlaczego rząd PiS dał pięćset milionów księciu? – zapytał hydraulik, który w trakcie tego wykładu osuszyć zdołał kolejne dwa „książęce” i lewactwo pani magister przestało mu doskwierać – To tyle, co daje milionowi dzieci, o cholera!
Pani magister wzruszyła ramionami i powiedziała, że widocznie książę potrzebował trochę kasy. A że nie można było mu oddać Damy z gronostajem czy dzieła Rembrandta, to dano gotówkę i ponoć obiecano jeszcze oddać sieniawskie majątki, co jest możliwe, bo odbudowany przez państwo z ruin pałac jest własnością Skarbu Państwa. Zresztą, skoro – wyrzucając szkoły, biblioteki, muzea oraz czynszowników – oddaje się pałace Radziwiłłom, Lubomirskim, Ossowskim, Potockim, to czemu nie Czartoryskim. Dobra zmiana i w tym obszarze musi być widoczna.
– A że podobnie, jak zbiorów Czartoryskich, tak i na przykład miasta Nysy nie da się oddać wrocławskim biskupom, a Zamościa potomkom Jana Zamoyskiego, to się im da gotówkę. Precedens już jest, a stać nas na wszystko, jak mówiła pani premier.
Bądź pierwszy, który skomentuje ten wpis