Będzie jak dawniej! Będzie po prostu szkoła podstawowa i będzie po tej szkole, do wyboru, albo czteroletnie liceum albo pięcioletnie technikum. Jeszcze żeby pani minister Zalewska zrobiła podstawówkę siedmioklasową – bo do takiej poszedłem w 1958 i taką skończyłem w 1963 – byłbym zachwycony. Niech tam sobie świat eksperymentuje i wydziwia, gnębi w szkołach sześcioletnie maluchy, wprowadza do szkół gender i edukację seksualną. My nie musimy!
– Ale dlaczego taka wielka reforma edukacji postanowiona została nocą, bez konsultacji z pedagogami, bez społecznej dyskusji – pyta zatroskana pani magister.
Znajomy hydraulik spojrzał na panią magister ze współczuciem, odstawił szklanicę ciemnego piwa i rączo wybiegł z ogródka kawiarni „Literatka”, zniknął w przestrzeniach Rynku. Po kwadransie wrócił z balonem w kształcie różowego słonia.
Wzruszona pani magister całuje słonia w różową trąbę, a hydraulika w nos; już ma twarz pogodną, już nie trapi się przyszłością polskiej edukacji, a tylko niebezpieczeństwem kontaktu nadmuchanego słonia z żarzącym się papierosem hydraulika.
– Oczywiście, że ten wielki plan był konsultowany – rzekł hydraulik gasząc papierosa. – Może nie z lewackimi profesorami i przemądrzałymi pedagogicznymi działaczami, ale na pewno z prezesem, który też kończył siedmioklasową podstawówkę i normalne liceum. No i na pewno pani minister zasięgała opinii państwa Elbanowskich. W końcu nie po to unieważniała pierwszy konkurs na organizację konsultacji społecznych, który wygrała jakaś tam Federacja Inicjatyw Oświatowych, i ogłosiła drugi konkurs, który wygrała Fundacja państwa Elbanowskich, żeby z wiedzy tych państwa nie skorzystać.
Mistrz od rur i zaworów trafił, jak zwykle, w sedno problemu. Mądra władza wie, czego chce i co jest dla ludu dobre. I nie po to urządza konsultacje i dyskusje, żeby słuchać frustratów i jajogłowych, ale żeby potwierdzić słuszność swojej mądrej decyzji. To elementarz rządzenia. Patrząc więc na różowego słonia unoszącego się nad naszym stolikiem, wyraziłem pogląd, że warto ponieść znaczne koszty, aby dobrą zmianą przywrócić normalność. Tym bardziej, dodałem po łyku piwa, że koszty ponosić będą nauczyciele i uczniowie, a nie mądra władza, a nawet nie budżet państwa.
– Bo tradycje trzeba pielęgnować – zakrzyknąłem, – tradycje i obyczaje tworzą tożsamość narodu i kościec patriotyzmu. Dlatego też nie od rzeczy byłoby sięgnąć do silniejszych tradycji, nie tylko siedmioklasowej podstawówki, ale głębiej i dalej, do czteroklasowej szkoły elementarnej. Wróćmy do sprawdzonego modelu: w każdej wsi, a nawet przysiółku, jest szkoła, choćby w wynajętej izbie, żeby było taniej. Kilkoro dzieci, ciepły nauczyciel uczący je pisania i rachowania. Sielanka. Notabene, Finowie w ramach unowocześniania swojego systemu edukacji właśnie testują klasy uczniów w różnym wieku. Bo to sprzyja naturalnej współpracy dzieci…
– To pójdźmy jeszcze dalej w przywracaniu tradycji – zaśmiał się hydraulik. – Pani minister już robi wyjątek dla Kościoła i katolickich gimnazjów nie likwiduje. I słusznie, bo w dawnej Polszcze, kraju Sarmatów i Sobieskiego, szkoły elementarne były przy plebaniach, odpowiedniki liceów przy katedrach i u jezuitów, a uniwersytet był jeden, w Krakowie. I było dobrze, lepiej niż wtedy u Finów czy jakichś Szwedów. Katechetów jest dość, plebanii sieć wystarczająca, współpraca już dzisiaj ścisła, można wprowadzić w życie pomysły księdza Kołłątaja i jego Komisji Edukacji Narodowej, a odrzucić precz późniejsze pomysły różnych masonów i cyklistów.
– A państwo Elbanowscy załatwią właściwe konsultacje, za unijne pieniądze, więc też w zasadzie nie na koszt rządu – mruknęła pani magister, wzięła różowego słonia i poszła do domu.
Bądź pierwszy, który skomentuje ten wpis