Istnieje wiara, że książka może zmienić człowieka i dać mu wolność, nawet za kratami.
Na oddziale zamkniętym zakładu karnego, w slangu: na zamku, więźniowie muszą spędzać w celi prawie całą dobę. Wychodzą tylko na poranny apel, na krótki spacer w ciągu dnia, dwa razy w tygodniu do łaźni. Śniadania i obiady jedzą w celach. Sposobem na ich częstsze opuszczanie jest praca, dlatego chcą ją mieć i muszą sobie na nią zasłużyć dobrym sprawowaniem. Sprzątają, wydają posiłki, obsługują radiowęzeł, wykonują inne obowiązki związane z potrzebami codzienności za kratami. Pieniędzy nie dostają. Przywilej pracowania jest nagrodą samą w sobie. Bardziej pożądane są ponoć tylko dwie: przepustka za mury i mokre widzenie, czyli odwiedziny w pełni prywatne, bez nadzoru.
W bibliotece więzienia na Kleczkowskiej spotykam dwójkę osadzonych. Pracują jako bibliotekarze zamiennie z czteroma, pięcioma innymi skazanymi. Dzień pracy trwa 5 godzin.
— W zakresie ich obowiązków jest ewidencjonowanie nowo przyjętych książek, przygotowywanie starych zaczytanych egzemplarzy do wybrakowania, naprawa zniszczonych woluminów, a przede wszystkim realizacja bieżących zamówień — przybliża ppor. Paweł Cyrulik, starszy inspektor z działu ochrony i rzecznik prasowy dyrektora Zakładu Karnego nr 1 we Wrocławiu.
Bibliotekarze dostają zamówienia rano. Są to kartki z numerami katalogowymi, wypisane przez czytelników. Najczęściej proszą o kryminały, thrillery i fantastykę. W południe bibliotekarze roznoszą książki do cel. Bynajmniej nie chodzą po korytarzach sami. Towarzyszy im wychowawca ds. kulturalno-oświatowych. Dzieje się to w dniu ustalonym wewnętrznymi zasadami więzienia.
Oprócz biblioteki głównej na terenie zakładu są dwa punkty biblioteczne, w tym jeden na oddziale kobiecym (oddzielny budynek).
— Jego zasoby są co kilka miesięcy odświeżane. Osadzone z pawilonu kobiecego mogą również składać zamówienia do biblioteki centralnej za pośrednictwem swojego wychowawcy — informuje ppor. Paweł Cyrulik.
Ja stoję w centralnej i przypominam sobie starą bibliotekę szkolną. Nieduże, skromne pomieszczenie, ciasne, niewiele miejsca pomiędzy regałami. Małe okna. Dwa, trzy stoliki pod ścianami. Jakieś biurko i trochę gratów w kątach. Na podłodze parkiet, z sufitu zwisają podłużne jarzeniówki. Pachnie starym, sczytanym papierem. Bibliotekarze mówią, że w więzieniu czyta się dużo i często (służby więzienne podają, że 80 procent więźniów wypożycza regularnie). Chwalą się, że ich zbiór liczy 27 tysięcy (niejedna filia biblioteki miejskiej ma mniej), nie tylko wolumenów każdego rodzaju. Są gry planszowe, filmy, czasopisma. Skąd wzięły się na półkach?
Większość to dary zebrane w akcji „Książka za kraty”, wymyślonej w 2006 roku przez dr Agnieszkę Kłos. Dziś jest pisarką. Pracuje jako dydaktyk na wrocławskiej Akademii Sztuk Pięknych. Jako dziewczynka chodziła wokół murów więzienia w Rawiczu, zawsze z ciekawością, co jest w środku.
Pewnego dnia, już jako kobieta, weszła do środka i obejrzała bibliotekę. Widziała książki owinięte szarym papierem. Głównie były to stare, zniszczone podręczniki. Wyszła z mrocznym wspomnieniem. Działo się to niedługo przed Bożym Narodzeniem. Postanowiła spróbować wysłać kilka książek za mury w prezencie. O pomyśle napisała w internecie. Znaleźli się chętni do pomocy.
Dziś akcja jest ogólnopolska i trwa niemal nieustannie. We Wrocławiu dołączają do niej osiedlowe centra kultury, szkoły, instytucje i każdy, kto chce zorganizować zbiórkę i przekazać literaturę do więzienia. Zawsze można zanieść tomy do „Barbary” przy ul. Świdnickiej i powiedzieć, że to na akcję „Książka za kraty”. Biorą w niej udział także funkcjonariusze z więzienia przy Kleczkowskiej.
Gdy Agnieszka Kłos rozkręcała pomysł, wydawało jej się, że to jedyne, co może zrobić dla więźniów. Bez wchodzenia w ich historię i bez koncentrowania się na każdej osobie, nie myśląc, ile zła wyrządzili. To nie było jej potrzebne. Chciała po prostu dać im trochę książek, bo wierzy, że one potrafią zmienić człowieka i dać mu wewnętrzną wolność.
Na facebookowy profil akcji wrzuciła niedawno taki cytat z pisarza Christophera Morley’a: „Kiedy sprzedajesz komuś książkę, wszak nie sprzedajesz mu dwunastu uncji papieru, atramentu i kleju. Sprzedajesz mu całkiem nowe życie. Miłość, przyjaźń i dowcip, i statki żeglujące w nocy.”
Bądź pierwszy, który skomentuje ten wpis