Kiedy na ulicy Wita Stwosza zobaczyłam na murze napis „Jak się czujesz? Pandemia czułości”, pomyślałam, że to dobry temat na felieton. Twórcy tego graffiti wykazali się nie tylko świetnym wyczuciem językowym, ale i zmysłem ironii. W końcu obecne czasy, wymuszające na nas zachowanie dystansu społecznego, ostrożności, a nawet podejrzliwości („traktujmy każdego spotkanego na ulicy jak potencjalnego zakażonego”, apelowali lekarze) z czułością niewiele mają wspólnego.
Tymczasem wydarzyło się, co się wydarzyło – masowe uliczne protesty przeciw wyrokowi TK, które sparaliżowały ulice polskich miast i miasteczek, w skali niewidzianej dotąd po 89 roku. Szybko jednak przekierowano uwagę z istoty protestu na jego język. Że wulgarny, że nie uchodzi kobietom używanie takiego języka, że wstyd, hańba i w ogóle to degeneratki. Degeneratki to zresztą eufemizm, po który sięgam, by nie przytaczać słów uznawanych powszechnie za obelżywe, a których używali w stosunku do protestujących kobiet – i to w przestrzeni publicznej, nie na ulicy – obrońcy języka, głównie mężczyźni. Kto ciekaw tych inwektyw, niech sobie wyszuka w sieci posty choćby Rafała Ziemkiewicza.
Ale nie o Ziemkiewiczu będzie ten felieton, choć o wulgaryzmach. Będzie zatem felietonem dalekim od czułości – dlatego wypada mi prosić co wrażliwsze osoby o nieczytanie dalszej części tego tekstu. Padnie tu kilka nieobyczajnych słów, nie da się jednak pisać o pochodzeniu wyrazów bez przytaczania ich. Co ciekawe, słowa te w czasie zmieniały znaczenie, a to, co dziś wydaje się nam mocno niecenzuralne, kiedyś wcale takie nie było. I odwrotnie.
Jakiekolwiek nie były, wulgaryzmy towarzyszyły nam od zawsze. Spełniają zresztą pewną ważną rolę – przede wszystkim pozwalają rozładować napięcie. Ba, naukowcy twierdzą (takie badania prowadzono w Keele University w Wielkiej Brytanii), że brzydkie słowa, wypowiadane na głos, łagodzą odczuwanie bólu. Dlatego pewnie większość z nas, uderzywszy się młotkiem w palec, wykrzyknie zupełnie bezwiednie coś niecenzuralnego.
Najpopularniejszym polskim wulgaryzmem jest bez wątpienia słowo „kurwa”. Tak nazywano kobiety trudniące się prostytucją już w XV wieku. Niektórzy wywodzą to słowo od łacińskiego „curvus” – krzywy, ale większość badaczy skłania się ku tezie, że wywodzi się ono z prasłowiańszczyzny, od słowa kur i kura, czyli zwierząt, jak sobie wyobrażano, o nieposkromionym apetycie seksualnym (kurami lub kokotami zwano kobiety lekkiego prowadzenia się). W tamtych czasach również słowo „kobieta” było obraźliwe (pochodziło od „kob”, czyli chlewu, i oznaczało tak naprawdę posługaczkę, świniarkę). By obrazić mężczyznę, używano inwektywy „skurwysyn” (czyli syn kurwy) lub – lżejszego kalibru – „sukinsyn” (syn suki, czyli samicy psa, a więc zwierzęcia, które w staropolszczyźnie kojarzone było z nieczystością). Tak czy siak – obrażając mężczyznę, obrażało się de facto kobietę, jego matkę.
Istnieją oczywiście stricte męskie wulgaryzmy – fiut, kutas, chuj. Wszystkie dziś kojarzą się z męskim przyrodzeniem, choć jeszcze 300 lat temu tak nie było. Fiut (od słowa fiukać – gwizdać, pokrzykiwać fiu fiu) oznaczał lekkoducha, bumelanta, ewentualnie złodzieja („fiuknąć komuś portfel”). Kutas był niczym innym jak frędzlem zdobiącym pas szlachcica, elementem dekoracyjnym (o kutasach przy kluczach pisze przecież Adam Mickiewicz w „Panu Tadeuszu”). A chuj? Zakłada się, że pochodzi od chujca – samca rozpłodowego świni. Tak nazywano też kiedyś osoby wredne, popędliwe i złośliwe.
Niegdyś bardzo wulgarnym słowem było słowo „kiep” (oznaczało żeńskie narządy płciowe) – takim słowem stygmatyzowano w renesansie zniewieściałych mężczyzn. Dziś pozostało nam po tym słowo „kiepski”. Choć ciągle oznacza coś pejoratywnego, nikt nie dopatrzyłby się w nim jednak wulgaryzmu. A słowo „pierdolić”? Aleksander Brückner wyjaśnia, że powstało ono ze słowa „pierdoła” (stary, zniedołężniały człowiek), a to z kolei od słowa „pierdzieć”. „Pierdolić” to mówić głupoty, bzdury. Jeszcze 200 lat temu mało kto uznawał je za niecenzuralne, dziś już tak. Stało się nawet bazą dla innych pochodnych wulgaryzmów. Choćby słynnego już bezokolicznika, tak popularnego na protestach. Oczywiście protestujący wiedzą, że łamią językowe tabu. Stąd pojawiające się też na transparentach bardziej wykwintne zamienniki: „Czem prędzej się wybierajcie”, „Uprzejmie prosimy uciekać prędziutko” czy „Cni panowie, umykajcie chyżo”. Ale tego nie da się jednak wyskandować. Niestety.
Bądź pierwszy, który skomentuje ten wpis