Twarz

Na językach
/ autor:jk

„Twarz mówi się o człowieku i o bestyi; oblicze o człowieku tylko”, pisał dwieście lat temu w swoim słowniku Samuel Bogumił Linde, powołując się na szesnastowieczne źródła. Dziś trudno by się było z nim zgodzić – twarz stała się atrybutem wyłącznie ludzkim. I to jakim.

Bywa rozumna, zatroskana, kamienna, nieprzenikniona, uśmiechnięta, drwiąca. Potrafi odzwierciedlać emocje lub niczym maska doskonale je skrywać. Jako komponent wielu frazeologicznych związków symbolizuje na ogół siłę, honor i odwagę, jednym słowem wartości, które warto pielęgnować i które jednocześnie tak łatwo utracić. Mówimy: stanąć z czymś twarzą w twarz, zachować twarz, stracić twarz, być twarzą czegoś, wyjść z czegoś z twarzą.

Kto miałby ochotę przyjrzeć się uważniej plakatom wyborczym – czas przedwyborczy to szczególny urodzaj na twarze – dostrzeże subtelną robotę mistrzów politycznego marketingu. Każdy z tych papierowych wizerunków wpisuje się idealnie w swoją kampanijną opowieść. Niektóre patrzą zatroskane w dal, inne marszczą brwi w głębokim namyśle, jeszcze inne uśmiechają się szeroko zapowiadając szczęście i urodzaj.

Twarz staje się tu tworzywem. Podobieństwo brzmieniowe tych dwóch słów jest oczywiście nieprzypadkowe. Właśnie dlatego słowo „twarz” jest tak fascynujące –  przez swoje pochodzenie i liczne związki wyrazowe stanowi klucz do niezmierzonych interpretacji. Powiedziałabym, że wręcz filozoficznych.

I twarz, i tworzyć, i twardy, a także utwór, wytwór, potwór – wywodzą się z tego samego, prastarego bo prasłowiańskiego, słowa „tworzyć”, oznaczającego powoływanie czegoś do istnienia. Zatem działamy – a w rezultacie tej czynności powstaje coś, na przykład twarz. Przez długi czas twarz była zresztą po prostu synonimem stworzenia, materii, rzeczy lub istoty żyjącej. Dopiero później jej znaczenie zawęziło się do konkretnej części ciała. Dlaczego i kiedy tak się stało, to już temat na całkiem poważny esej.

Co ciekawe, oblicze, o którym wspomina cytowany na początku Linde, też wywodzi się z prasłowiańszczyzny i też ma zadziwiająco bogaty zasób znaczeniowy. Dawne *ličiti – dosłownie: pokazywać licem (czyli zewnętrzną stroną) –  oznaczało ponadto  formować się, kształtować, oceniać, szacować, rachować. Stąd wyraz liczyć i pochodne od niego wyrazy, takie jak liczba, licznik, liczebnik. Od czasownika tego utworzono też wtórnie słowo lik (stan liczbowy, ilość), dziś już nieistniejące. Mówiło się więc o liku wojska lub o tym, by mieć coś pod likiem (to jest: w pewnej, określonej ilości). „Zażywaj dóbr doczesnych pod miarą, pod likiem, nie bądź żądz wyuzdanych podłym niewolnikiem”, pisał Adam Naruszewicz, osiemnastowieczny poeta, jezuita i biskup smoleński, nazywany czasem polskim Horacym. Ten lik stał się potem podstawą wyrażenia przyimkowego „bez liku”, znanego nam i używanego po dziś dzień. Do tej samej rodziny wyrazów należą oczywiście – by wrócić do tematu – takie wyrazy, jak lico, licować (być stosownym, pasować – dziś najczęściej w znaczeniu: nie licować z czymś) oraz policzek i policzkować (czyli uderzyć po licu).

Można zatem napisać – lekko trywializując, ale bardzo się przy tym nie myląc – że i nasze oblicze, i nasza twarz to produkty, które powstały w wyniku rachub, kalkulacji i działań, zmierzających do tego, by zaprezentować się światu jak najlepiej. Czy jest w tym coś złego? Pewnie nie. Byłoby jednak jeszcze świetniej, gdyby ta kalkulacja, skoro już musi działać, działała na co dzień – nie tylko przed wyborami, ale i po nich.

O Joanna Kaliszuk 152 artykuły
Joanna Kaliszuk jest dziennikarką, redaktorką naczelną Gazety Południowej.

Bądź pierwszy, który skomentuje ten wpis

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany.


*