Wywołana do tablicy przez jednego z Czytelników (jego list opublikowaliśmy w styczniowym numerze), wracam po raz kolejny do tematu żeńskich końcówek. Tematu, który, jak się okazuje, budzi wiele skrajnych emocji i wywołuje wiele żywiołowych dyskusji, co zresztą – o tym w puencie – nie jest dla mnie jakimś specjalnym zaskoczeniem.
Pisze Czytelnik: „wiem, że język jest żywy i cały czas ewoluuje, ale czy wolna amerykanka jest dopuszczalna? Mam na myśli wypowiedź prof. Bralczyka, który zwrócił uwagę, że poprawną żeńską formą od słowa poseł jest poślica! Zupełnie tak samo, jak od karzeł karlica, a diabeł – diablica”.
Profesor Bralczyk jest autorytetem, z którym nigdy nie śmiałabym polemizować, ale od początku wydało mi się podejrzane, że miałby aż tak kategorycznie formułować swoje sądy. I faktycznie. We wzmiankowanym wywiadzie (kto ciekaw, znajdzie go w internecie), prof. Bralczyk wcale nie używa sformułowania „poprawna”. Zwraca jedynie uwagę, że według dawnego paradygmatu słowotwórczego (tworzenie rzeczowników żeńskich od tych męskich zakończonych na -eł), słowo poślica byłoby bardziej uzasadnione. Jednak – jak zauważa od razu – forma posłanka znalazła „większe uznanie w naszym języku”, choć nie komentuje i nie uzasadnia dlaczego.
Szerzej pisze o tym dr Krystyna Długosz-Kurczabowa, przypominając, że słowo poseł jest słowem bardzo starym, odziedziczonym jeszcze z prasłowiańszczyzny i występującym niegdyś w kilku wariantach: posłańca (który coś doręczał), wysłannika (który załatwiał jakąś sprawę), delegata (który udawał się z misją) czy wreszcie reprezentanta (a więc odpowiednika dzisiejszego parlamentarzysty). Stąd mnogość dawnych męskich form, dziś już niewystępujących, oraz odpowiadających im form żeńskich, jak choćby: posłanek i posłanka, posłannik i posłannica czy poseł i posełkini – dawniej służąca – lub posełka – dawniej zwiastunka. (Słowa poślica jakoś nie odnotowano).
Co ciekawe, dyskusja, którą dziś prowadzimy, toczyła się już w Polsce od 1919 roku, kiedy to pojawiły się pierwsze deputowane do parlamentu (wybrano wtedy do Sejmu 434 mężczyzn i 8 kobiet!) . „Poślica. Horribile dictu! Jakże można tak nazywać członkinię sejmu ustawodawczego”, lamentował ówczesny „Poradnik Językowy”. I przytaczał również inne proponowane formy, jak posełkini właśnie (w XVI wieku Łukasz Górnicki pisał: „Białym głowom nie każesz na sejm być posełkiniami”), posełka czy poślina. Przeciw tej ostatniej „Poradnik” protestował zresztą, pisząc: „Poślina nie może być z tego powodu, że to nie oznacza innego rodzaju, ale gatunek podlejszy, jak szewczyna, pisarzyna, chłopina itp.”. Ostatecznie, mniej więcej pod koniec lat 20., przyjęła się forma posłanka. I taką – bo zdecydował o tym zwyczaj językowy – uznajemy dziś za poprawną.
Tymczasem po stu latach od międzywojnia, które nie wstydziło się feminatywów, uznawanych wówczas za naturalne i neutralne stylistycznie, znów toczymy batalię o żeńskie końcówki. Tak zaciętą, że Rada Języka Polskiego uznała za stosowne (w listopadzie 2019 roku) opublikować oficjalne stanowisko w tej sprawie. „Większość argumentów przeciw tworzeniu nazw żeńskich jest pozbawiona podstaw – czytamy w nim. – Jednakowe brzmienie nazw żeńskich i innych wyrazów, np. pilotka jako kobieta i jako czapka, nie jest bardziej kłopotliwe niż np. zbieżność brzmień rzeczowników pilot ‘osoba’ i pilot ‘urządzenie sterujące’. Trudne zbitki spółgłoskowe, np. w słowie chirurżka, nie muszą przeszkadzać tym, którzy wypowiadają bez oporu słowa zmarszczka czy bezwzględny (5 spółgłosek). Nie powinna też przeszkadzać wieloznaczność przyrostka -ka jako żeńskiego z jednej strony, a z drugiej zdrabniającego, tworzącego nazwy czynności czy narzędzi, ponieważ polskie przyrostki są z zasady wielofunkcyjne. Dlatego zresztą nie dziwi szczególna popularność jedynego przyrostka wyłącznie żeńskiego -ini/-yni, np. naukowczyni czy gościni„. Dalej pisze też Rada: „Sporu o nazwy żeńskie nie rozstrzygnie ani odwołanie się do tradycji (różnorodnej pod tym względem), ani do reguł systemu. Dążenie do symetrii systemu rodzajowego ma podstawy społeczne; językoznawcy mogą je wyłącznie komentować. Prawo do stosowania nazw żeńskich należy zostawić mówiącym”. I na tym właściwie należałoby poprzestać. Skoro kobiety chcą nazywać się chirurżkami, psycholożkami, pilotkami – mają do tego prawo.
Ale bądźmy raz szczerzy – przecież w sporze o feminatywy nie chodzi wcale o reguły języka, o paradygmaty, o prawidła gramatyczne. Wszyscy to wiemy. Chodzi tak naprawdę o władzę.
W końcu słowo kucharka nie wzbudza żadnych językowych kontrowersji, tak samo jak słowa opiekunka czy sprzątaczka. Ale już prezeska, prezydentka… ach, jakże fatalnie to brzmi! Jak zamach na powagę funkcji, zarezerwowanych dotąd wyłącznie dla mężczyzn. Prawda, panowie?
Bądź pierwszy, który skomentuje ten wpis