1 września br. obchodzono rocznicę napaści III Rzeszy na nasz kraj. Prominenci wygłosili okolicznościowe przemówienia, delegacje różnych organizacji społecznych i politycznych złożyły pod pomnikami wieńce oraz wiązanki kwiatów, a artyści odtworzyli kilka przegranych przez polską armię bitew z hitlerowcami. Zaś w mediach znów skorzystano z usług utytułowanych naukowców, którzy popisywali się swoimi przemyśleniami na rocznicowy temat. Jakiego lotu intelektualnego były to wypowiedzi, o tym poniżej.
Pierwszy mędrzec, z tytułem profesora (nazwiska nie podaję, bo co rodzina winna, że w swoich szeregach ma takiego wykształciucha), załamywał ręce nad postawą Józefa Becka – ministra spraw zagranicznych Rzeczpospolitej. Twierdził, że to przez jego brak kompetencji doszło do wybuchu II wojny światowej. No bo gdyby „jesienią 1938 i wiosną 1939 nie odrzucił składanych Polsce przez Niemcy propozycji, w których, jako rekompensatę za zgodę na przyłączenie Gdańska do Rzeszy i zbudowanie eksterytorialnej autostrady przez polskie Pomorze do Prus Wschodnich, Niemcy proponowali udział Polski w pakcie antykominternowskim oraz przedłużenie paktu o nieagresji z 10 do 25 lat, Wehrmacht pozostałby w koszarach”.
Drugi mędrzec sugeruje, że zachowanie Józefa Becka wynikało z jego pochodzenia rasowego i dlatego nie przeszedł do historii jako ten, który zapobiegł II wojnie światowej.
Basuje im inny uczony prof. Marian Zgórniak, wypowiadając się na temat ewentualnych konsekwencji przyjęcia przez Polskę w 1939 r. propozycji Hitlera:
„Wielokrotnie nad tym się zastanawiałem. Z pewnością Polska poniosłaby mniejsze straty materialne, może mniej ludzi by zginęło. Prawdopodobnie nasz kraj musiałby wziąć udział w wyprawie na ZSRR. Trudno przeceniać siłę polskich 30 dywizji, ale być może miałyby znaczenie przesądzające. Pytaniem jest, czy w razie zwycięstwa Niemiec hitlerowskich byłoby miejsce dla Polaków w Europie. Co stałoby się z polskimi Żydami?”.
A może zamiast się „zastanawiać” pan profesor znalazłby czas na uzupełnienie wykształcenia i sięgnął po ogólnie dostępne dokumenty? „Mein Kampf” jest już wydane po polsku, a tam Hitler nie ukrywa swojego obrzydzenia podludźmi, do który zalicza przede wszystkim Polaków. Co więcej, w czasie, gdy w 1938 roku trwały polsko-niemieckie negocjacje w sprawie paktu o nieagresji, Hitler wydał rozkaz: „Polscy przywódcy muszą zniknąć. Tam gdzie są, muszą zostać zabici, jakkolwiek brutalnie to brzmi”. No i odpowiednie służby przygotowały listę 61 tysięcy polskich polityków, naukowców, księży, działaczy społecznych, którzy mieli „zniknąć” w pierwszej kolejności. Lista była gotowa na kilka miesięcy przed rozpoczęciem działań wojennych.
Jeżeli ma się w sobie choć odrobinę rzetelności naukowej, to nie sposób pominąć też tej myśli Hitlera, którą ujawnił na naradzie z dowódcami Wehrmachtu: „Zniszczenie Polski jest naszym pierwszym zadaniem. Celem musi być nie dotarcie do jakiejś oznaczonej linii, lecz zniszczenie żywej siły. Nawet gdyby wojna miała wybuchnąć na Zachodzie, zniszczenie Polski musi być pierwszym naszym zadaniem. Decyzja musi być natychmiastowa ze względu na porę roku. Podam dla celów propagandowych jakąś przyczynę wybuchu wojny. Mniejsza z tym, czy będzie ona wiarygodna, czy nie. Zwycięzcy nikt nie pyta, czy powiedział prawdę, czy też nie. W sprawach związanych z rozpoczęciem i prowadzeniem wojny nie decyduje prawo, lecz zwycięstwo. Bądźcie bez litości, bądźcie brutalni”.
Józef Beck doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że Hitlerowi wcale nie chodzi o dobrosąsiedzkie stosunki z Polską, że negocjacje traktatowe to zwykła gra pozorów i dlatego 5 maja 1939 roku w swoim sejmowym przemówieniu stwierdził:
„Słyszę żądanie aneksji Gdańska do Rzeszy z chwilą, kiedy na naszą propozycję, złożoną 26 marca wspólnego gwarantowania istnienia i praw Wolnego Miasta, nie otrzymuję odpowiedzi, natomiast dowiaduję się następnie, że została ona uznana za odrzucenie rokowań – to muszę sobie postawić pytanie, o co właściwie chodzi? Czy o swobodę ludności niemieckiej Gdańska, która nie jest zagrożona, czy o sprawy prestiżowe, czy też o odepchnięcie Polski od Bałtyku, od którego Polska odepchnąć się nie da! (…)
Pokój jest rzeczą cenną i pożądaną. Nasza generacja, skrwawiona w wojnach, na pewno na okres pokoju zasługuje. Ale pokój, jak prawie wszystkie sprawy tego świata, ma swoją cenę, wysoką, ale wymierną. My w Polsce nie znamy pojęcia pokoju za wszelką cenę. Jest jedna tylko rzecz w życiu ludzi, narodów i państw, która jest bezcenna. Tą rzeczą jest honor”. Posłowie, niezależnie od orientacji politycznych, przyjęli jego słowa owacją na stojąco.
Reasumując: obwinianie Józefa Becka o fiasko rozmów z hitlerowcami jest po prostu zwykłym świństwem. Hitler nigdy nie ukrywał, że „Polska musi nie tylko zostać pokonana, ale także zlikwidowana najszybciej, jak to jest możliwe”. „Kraj ten nie ma być po prostu podbity, ale unicestwiony raz na zawsze”.
Co do sugestii drugiego mędrca o żydowskim pochodzeniu Józefa Becka, to takie same podejrzenia mieli hitlerowcy. Kiedy zaś uzyskali informacje, że jego rzekomi żydowscy krewni mieszkają w Białej Podlaskiej, gubernator Hans Frank polecił bibliotece w tym mieście wydać wszelkie niezbędne dokumenty dotyczące rodziny Becka. Ostatecznie niemieckie podejrzenia okazały się nieuzasadnione. Czyżby nasz mędrzec był lepszym specjalistą od zagadnień rasowych niż gestapo?
Prof. Marianowi Zgórniakowi, prorokującemu, że po podpisaniu układu z Hitlerem „prawdopodobnie nasz kraj musiałby wziąć udział w wyprawie na ZSRR” proponuję uważną lekturę przemówień Hitlera oraz jego prominentów. Otóż wynika z nich, że nie wyobrażali oni sobie, aby w siłach zbrojnych III Rzeszy, a nawet „ramię w ramię” z żołnierzami niemieckimi walczyli Polacy, Żydzi czy Romowie. To byli podludzie i kropka.
Polacy, co najwyżej, mogli mieć swoje formacje policyjne i wykonywać rozkazy wydawane im przez hitlerowców. Zupełnie inny status miały pozostałe narody Europy, o czym otwarcie mówił szef SS Heinrich Himmler:
„Narody europejskie: Łotysze, Estończycy, Galicjanie (Ukraińcy), Bośniacy (bośniaccy Muzułmanie), Chorwaci i Albańczycy, przyłączą się do nas, nadludzi Europy”.
Nie były to słowa bez pokrycia. Już latem 1942 roku rozpoczął się werbunek do Waffen SS cudzoziemskich ochotników. W samej tylko dywizji „Nordland” służyli Holendrzy, Duńczycy, Norwegowie, Flamandowie, Szwedzi, Szwajcarzy i Niemcy etniczni. W lecie 1943 roku w mundurach Waffen SS walczyli również Bośniacy, Ukraińcy, Łotysze i Estończycy. Rok później, w połowie 1944 roku, Himmler pozyskał kolejnych wojowników SS, połykając dywizje Wehrmachtu utworzone z Ostruppen na okupowanych ziemiach Związku Radzieckiego, a także Legion Hinduski i brytyjskich faszystów znanych jako Britische Freikorps. Tak więc pod koniec 1944 roku nieco ponad połowa mężczyzn służących w Waffen SS nie była „aryjskimi Niemcami”.
A oto dane szacunkowe opracowane przez Henri Landemera tuż po zakończeniu wojny:
Albania – 4000, Armenia – 2000, Belgia – 18 000, Bułgaria – 3000, Chorwacja – 10 000, Dania – 6000, Estonia – 15 000, Finlandia – 4000, Francja – 10 000, Grecja – 1000, Gruzja – 2000, Hiszpania – 500, Holandia – 25 000, Litwa – 5000, Łotwa – 25 000, Norwegia – 8000, Rumunia – 5000, Rosja – 65 000, Serbia – 3000, Ukraina – 30 000, Uzbekistan – 2000, Węgry – 40 000, Włochy – 10 000.
Jak wyjaśnić zapał, z jakim setki tysięcy mężczyzn niebędących Niemcami ruszyły, żeby wstąpić do sił zbrojnych III Rzeszy, a przede wszystkim do Waffen SS? Czy owi zagraniczni kolaboranci nie byli również gorliwymi katami? Czy Holokaust nie był zbrodnią wyłącznie niemiecką, lecz zjawiskiem na skalę Europy? – zastanawia się w swojej książce „Kaci Hitlera” Christopher Hale i nie znajduje ostatecznej odpowiedzi.
W okupowanej Polsce nie było biur werbunkowych,
bo podludzi w Waffen SS nie potrzebowano. Natomiast Ślązaków, Kaszubów i Mazurów po prostu wcielano jak swoich do Wehrmachtu i wysyłano na front. Ten stan rzeczy próbował zmienić Leon Tadeusz Kozłowski, premier rządu II RP w latach 1934–1935.Otóż w niejasnych okolicznościach opuścił oddziały armii Andersa i jesienią 1941 w rejonie Tuły przedostał się na niemiecką stronę frontu. Później najpierw w Warszawie, a następnie w Berlinie, usiłował prowadzić rokowania z Niemcami w sprawie sformowania kolaboracyjnego rządu polskiego i powołania armii złożonej z Polaków. W Berlinie został internowany w hotelu Alemannia i pobierał wysoką comiesięczna pensję, ale jego propozycje nie doczekały się realizacji. Za to sąd polowy armii Andersa skazał go na karę śmierci za zdradę.
Inny nasz rodak, Bronisław Kamiński, był dowódcą brygady (Waffen-SS Brigadeführer) Rosyjskiej Wyzwoleńczej Armii Ludowej (RONA). W 1944 r. brał udział m.in. w tłumieniu powstania warszawskiego w rejonie Ochoty, gdzie RONA popełniła liczne zbrodnie wojenne (mordy, gwałty, rabunki) i dlatego nazywano go „katem Ochoty”:
„Był awanturnikiem politycznym, wygłaszał do swych ludzi mowy propagandowe o wielkiej, faszystowskiej Rosji, której chciał być przywódcą – führerem. Kobiety i alkohol były treścią jego życia. Dowództwo wojskowe pozostawiał swym dowódcom pułków. Pojęcie własności było mu obce, żadnego narodu nie nienawidził tak, jak Polaków, których wspominał jedynie obelżywymi słowami”.
Kto go tak go charakteryzuje? Inny hitlerowski prominent mający polskie korzenie, a mianowicie Erich von dem Bach-Zelewski – generał SS (SS-Obergruppenführer). W latach 1943-1944 dowódca oddziałów do walki z partyzantami w państwach okupowanych i dowódca tzw. Korpsgruppe von dem Bach, w trakcie tłumienia powstania warszawskiego w 1944 roku.
No, ale o takich „wstydliwych sprawach” panowie naukowcy wolą nie mówić, bo wychodzą z założenia, że jeżeli fakty nie przystają do ich światopoglądu, to tym gorzej dla faktów.
Bądź pierwszy, który skomentuje ten wpis