Wzór

Dzwonią do mnie ludzie, żebym wreszcie napisał co miłego o Polakach i dla Polaków, coś w rodzaju, żeśmy nie pawiem i papugą narodów – ale wzorem. Proszę bardzo. Oto w połowie XIV wieku – kiedy rządy sprawował mądry Kazimierz, zwany Wielkim – dyktowaliśmy modę w Europie. Może nie całą, ale obuwniczą.  

Z przyjemnością i poczuciem wielkiej dumy dowiedziałem się (od angielskiego historyka Iana Mortimera), że  na dworze angielskim modne stawały się coraz dłuższe buty. Na dworze Edwarda III – w połowie lat 30. – arystokraci rywalizują w długości noszonego buta, 15- a nawet 20-centymetrowe czubki wypychane są wełną i wzbudzają podziw dam. Ale to tylko wstęp. Bo oto najwięksi modnisie przywieźli nad Tamizę podpatrzone w Pradze (tej czeskiej, warszawska, jeśli w już ogóle była, to najwyżej przysiółek), a wylansowane na krakowskim dworze krakowy (stąd ich nazwa cracow).

Nie wiem, jaką długość osiągały krakowy na wawelskich komnatach (nic na ten temat u Szajnochy, nic u Tazbira, nic u Jasienicy, może IPN by zbadał, kto i z czyjej inspiracji wydłużał nam ciżmy), ale w Pałacu Westminsterskim za Ryszarda II czubki osiągały już pół metra! Te czubki przywiązywano sznurówką do łydek, a i tak chodzenie w nich było akrobacją. Sunąc w takich butach po królewskich i książęcych komnatach, lordowie z czułością zapewne rozmyślali o Polakach.

Niestety, mimo wielkich chęci, nie znalazłem więcej przykładów, abyśmy dyktowali modę dworom, a choćby mieszczańskim kantorom Europy. Przeciwnie, ubiory kopiowaliśmy, chociaż nie od Europy na szczęście, ale od wschodnich ludów – te kontusze, żupany, szarawary a na głowie kołpaki, to wszystko z Turcji i ze stepów przyszło, aż stało się arcypolskim strojem. Tak arcypolskim, że goście pokazujący się we frakach, pończochach, perukach – przywiezionych z Wersalu za dane Francuzom widelce – nie byli wręcz przyjmowani w najbardziej patriotycznych salonach. Już lepsza była chłopska sukmana!

Ale co tam stroje, to marność i tylko marność. Słuchając sporów, jakże mądrych i ważnych, w sprawie posiedzenia sejmu – jak mianowicie sprawić, aby 460 wybrańców mogło obradować bezpiecznie – uświadomiłem sobie, że wystarczyło sięgnąć do naszych wspaniałych sejmowych doświadczeń i tradycji. Nie tylko zresztą sięgnąć, ale światu je zaoferować za darmo. Żeby inni wybrańcy w innych parlamentach wiedzieli, jak stanowić prawo i ratować obywateli w dobie strasznych epidemii – aktualnej i przyszłych.

Otóż nasz szlachecki parlamentaryzm rodził się w czasach noszenia na Wawelu owych cudownych krakowów – za króla Kazimierza. Nie sposób opisać tu bogatej i pięknej historii naszych sejmów, powiedzmy tylko o pewnej  najważniejszej i raczej w Europie niepraktykowanej zasadzie. Nie, drogi Czytelniku, nie chodzi mi o liberum veto: ten największy wykwit obywatelskiego, szlacheckiego prawa.  Chcę przypomnieć o instrukcji poselskiej, która – uchwalana na ziemskich sejmikach i wręczana wybranym tam posłom – bezwzględnie obowiązywała tegoż posła. Inaczej mówiąc: miał głosować tylko tak, jak mu nakazano. Koniec, kropka. Żadnego myślenia, żadnej, broń Boże, inicjatywy.

Czyż nie praktykuje tej wspaniałej tradycji dzisiejszy nasz sejm? Różnica tylko taka, że instrukcje poseł otrzymuje nie na sejmikach od wyborców, ale esemesowym przekazem od szefa. I, jak kiedyś, też nie wolno mu tej instrukcji się sprzeniewierzyć (kiedyś za coś takiego bigosowano, dzisiaj rodzina straci posady w radach nadzorczych i zarządach państwowych spółek). Po co więc ma się zbierać i narażać zdrowie 460 posłanek i posłów, skoro wystarczy choćby 10-osobowa reprezentacja? Wynik obrad (?) będzie taki sam, a zaoszczędzimy mnóstwo pieniędzy, nerwów, o zdrowiu wybrańców nie wspominając.

Dajmy światu wzór na XXI wiek. Nie butów tym razem, ale nowoczesnej obywatelskiej debaty i demokracji.

Bądź pierwszy, który skomentuje ten wpis

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany.


*