Od tygodni i my, i gazety żyjemy tylko jednym. „Polityka w czasach zarazy”, „modlitwa w czasach zarazy”, „prawo w czasach zarazy” to dziś najpopularniejsze nagłówki. To też oczywiste odwołanie do tytułu jednej z najsłynniejszych powieści Gabriela Garcii Marqueza – „Miłości w czasach zarazy”. I choć powieść Marqueza nie jest bynajmniej opowieścią o epidemii, po tytuł ten chętnie się sięga, bo jest chwytliwy i nośny.
Co ciekawe, i co warto zaznaczyć, w oryginale brzmi on nieco inaczej: „El amor en los tiempos del cólera”, czyli – tłumacząc dosłownie – „Miłość w czasach cholery”.
Zacznijmy zatem od cholery, ostrej choroby układu pokarmowego, która – do czasu, gdy najpierw Pacini, a potem Koch odkryli wywołującego ją przecinkowca – dziesiątkowała ludność, budząc niepewność i strach. Zwłaszcza w XIX-wiecznej Europie. Na cholerę zmarli wówczas filozof Georg Hegel i generał Carl von Clausewitz (autor słynnego powiedzenia, że pokój to jedynie zawieszenie broni pomiędzy dwoma wojnami), a także – najprawdopodobniej – nasz Adam Mickiewicz (choć są i inne, bardziej sensacyjne hipotezy dotyczące jego śmierci).
Samo słowo znane było już w starożytności i wywodzi się z greckiego „chole” (żółć). Stąd choleryk i choleryczny – jeden z czterech temperamentów opisywanych przez Hipokratesa. Tak nazywano człowieka gwałtownego, skłonnego do rywalizacji i łatwo wpadającego w szał (to właśnie żółć miała być motorem jego działania). W staropolszczyźnie słowo cholera (także w wariancie kolera) szybko zaczęło oznaczać po prostu gniew, złość, pobudzenie nerwowe. Jak w zapomnianym już przysłowiu: „Więcej z przysadą kolery sprawi obrotny w roku, niż flegmatyk za dziesięć”. Jednocześnie, a już na pewno pod koniec XVIII wieku, stało się jednym z mocnych przekleństw (do jasnej cholery, niech go cholera), a także wyzwisk (ty cholero). Czy miał na to wpływ lęk przed nieznaną i nieopanowaną jeszcze chorobą czy raczej przed czyimś nieopanowanym gniewem (jak u Krasickiego: „W niezmiernej cholerze, rozjuszeni rycerze, Dla przymórki lub flaszki, kładą życie za fraszki”), tego już dziś nie rozstrzygniemy.
W każdym razie tłumacze Marqueza zdecydowali się zastąpić słowo „cholera” słowem „zaraza”. Z pewnością jest bardziej pojemne, oznacza przecież nie tylko „masowo występującą chorobę zakaźną”, ale i (w bardziej metaforycznej warstwie) „groźne i trudne do zwalczenia zjawisko”.
To nasze rodzime słowo, pochodzące od czasownika zarazić, który z kolei bierze swój początek (tak jak: obrazić, urazić, narazić, przerazić, raz, teraz, zaraz) od rzezać – zadawać cios, uderzać, robić cięcie. Jak pisze w swoim etymologicznym słowniku Aleksander Brückner, „zarazić znaczy pierwotnie tylko porazić, uderzyć (jeszcze w psałterzu tak), ale już w Biblii ‘zaraził Pan rzeki’, tj. zatruł”.
Od zarazy utworzono oczywiście słowo zarazek, ale było to możliwe dopiero wtedy, gdy uświadomiono sobie, że choroby wywołane są przez mikroorganizmy (zwane dawniej mikrobami czy bakcylami). Czyli praktycznie dopiero u progu XX wieku.
Słowo zaraza do dziś budzi strach. Pewnie dlatego, że nadal kojarzy się głównie z zarazą morową, zwaną też czarną śmiercią – czyli dżumą, która w średniowieczu wyludniła połowę Europy. Zostały nam po niej wyjątkowe ślady w kulturze, w postaci alegorycznych obrazów danse macabre, ukazujących ludzi prowadzonych w tanecznym korowodzie przez śmierć (najsłynniejszym z nich jest chyba „Taniec śmierci” z 1525 roku Hansa Holbeina, który zmarł zresztą dwadzieścia lat później podczas kolejnej epidemii dżumy). Obrazy szkieletów porywających do tańca ludzi wszystkich stanów pełniły tę samą funkcję co współczesne memy. Oswajały lęk.
Czy Covid 19 doświadczy nas aż tak, by ostać się w pamięci pokoleń i języku? Oby nie.
Bądź pierwszy, który skomentuje ten wpis