16 listopada obchodzimy Międzynarodowy Dzień Tolerancji. Słowa obchodzimy używam zresztą nieco na wyrost, bo nie jest to święto szczególnie w Polsce celebrowane. Może dlatego, że ONZ, które ustanowiło je oficjalnie w 1995 roku, jest u nas ostatnio na cenzurowanym, a może raczej z tego powodu, że z samym pojęciem tolerancja mamy jednak spory kłopot?
Zapożyczone z łacińskiego ‘tolerare’ – wytrzymywać, znosić coś, ścierpieć (łac. tolerans to po prostu cierpliwy) – otwiera przed nami tak szerokie pole znaczeniowe, że właściwie ciągle nie wiemy, jak dokładnie rozumieć i jak zdefiniować taką postawę. Znoszenie, choć niechętne, wszelkiej, niekoniecznie akceptowanej, inności? Neutralna zgoda na odmienność – postaw, poglądów, sposobów życia? A może wręcz – akceptacja tej różnorodności?
W dawnej Polsce używano na ogół – i zgodnie ze źródłosłowem – słowa cierpliwość. Tolerancja, jako osobny termin, pojawiła się dopiero w połowie XIX wieku i bywała tłumaczona jako: „pobłażanie dla ludzi innej wiary i innego sposobu myślenia, byle byli zacni”. Jest więc u zarania nacechowana emocjonalnie, zawiera w sobie ten nieznośny pierwiastek wyższości, protekcjonalne, ciche przekonanie, że to jednak my mamy rację, a ci inni – tolerowani – się mylą.
„Rozważ, jak trudno jest zmienić siebie, a zrozumiesz, jak znikome masz szanse zmienić innych”, pisał francuski myśliciel epoki oświecenia Wolter. Ten niezawodny racjonalista wskazał nam jedyną sensowną drogę – skoro nie możemy zmienić innych, spróbujmy ułożyć sobie z nimi życie w jakiej takiej równowadze, to jest z pożytkiem dla wspólnoty, ale i z poszanowaniem odrębności jednostki.
O Wolterze wspominam nie bez przyczyny – 21 listopada przypada 322 rocznica jego urodzin. A tak się jakoś składa, że 21 listopada to kolejna data w humanistycznym kalendarzu, nawołująca do wyzwalania pozytywnych emocji i otwarcia się na drugiego człowieka – Międzynarodowy Dzień Życzliwości. Ten dzień akurat jest u nas (a zwłaszcza we Wrocławiu, który od 10 lat urządza z tej okazji wesołe happeningi) dużo bardziej popularny. Może dlatego, że wydaje się mniej zobowiązujący? Uśmiechnij się do sąsiada w tramwaju, ukłoń przechodniowi na ulicy, uściśnij przyjaciela… a życie stanie się przyjemniejsze, apelują organizatorzy Dnia Życzliwości.
W gruncie rzeczy jednak, gdybyśmy znów odwołali się do źródłosłowu, życzliwość (tak jak i jej łaciński odpowiednik benevolentia – dobra wola) jest dużo głębszą, ba, jest jedną z najbardziej humanitarnych postaw. Być życzliwym to życzyć komuś dobrze (słowo życzyć należy do bardzo bogatej rodziny wyrazowej – tak jak pożytek, użytek, pożyczka – i odwołuje się do pierwotnego: dawać coś do (u)życia), to wyjść naprzeciw drugiemu człowiekowi, z całą otwartością i sympatią.
Można, choć to rodzaj umysłowego oksymoronu, życzyć komuś źle. Ale takich postaw akurat nikomu nie życzę – ani w Dzień Życzliwości, ani żaden inny.
Bądź pierwszy, który skomentuje ten wpis