Rura 3.0: Reaktywacja

Słynne podwórko Rury (fot. Czesław Czajkowski)
Słynne podwórko Rury (fot. Czesław Czajkowski)

W piwnicach ćwiczył Jan Borysewicz, a Paweł Kukiz pilnował wejścia. Ubecy pytali o wieczory wigilijne, a sąsiedzi rzucali jajkami w muzyków palących papierosy. To były dawne czasy. Na tyle dawne, że młodzi, przyjezdni mieszkańcy Wrocławia mogą nie wiedzieć, że Rura istniała. Starsi doskonale ją pamiętają. Szczególnie tęsknią za nią jazzmani. Może znów uda się ją przywrócić? Na razie na jedną noc.

Gdyby niezapomniana Rura istniała, w tym roku obchodziłaby 40. urodziny. Założona w 1980 roku w kamienicy przy ul. Łaziennej 4 była jedynym w ówczesnych czasach profesjonalnym klubem jazzowym w Polsce, oprócz warszawskiego Akwarium. Każdy mógł tam zagrać lub posłuchać jazzu. Została zapamiętana jako niesztampowe miejsce całonocnych koncertów i jam sessions do rana, integracji muzyków i środowisk artystycznych. Była klubem otwartym dla wszystkich.

– Pełniła szczególną rolę. W ciemno można było przyjść i spotkać znajomych. Niemal każdego dnia, o każdej porze grało się jazz – wspomina Wojciech Siwek, współzałożyciel Rury.

Dziś takiego klubu już nie ma

Była klubem festiwalowym legendarnego już Jazzu nad Odrą, od początku jego istnienia, a także innych wrocławskich festiwali. Grywali w niej znani i zupełnie nieznani. Mistrzowie i adepci. W piwnicach pod Rurą ćwiczył wrocławianin Jan Borysewicz z kolegami.

– Tak w zasadzie narodził się zespół Lady Pank – wspomina Wojciech Siwek. – O ile mnie pamięć nie myli, to na bramce stał kiedyś Paweł Kukiz – dodaje.

Początkowo Jazz Klub Rura działał na parterze, później zajął także piwnice. A pewnego razu zrobił się jeszcze większy.

– Do Rury przylegał opuszczony, niszczejący budynek. Koledzy wywalili ścianę i tak powiększyli klub dwukrotnie. To oczywiście było nielegalne, ale jakiś czas działało, bo ten sąsiedni budynek i tak stał pusty – opowiada współzałożyciel Rury. – Kultowe było także podwórko pomiędzy Rurą a Teatrem Współczesnym, absolutnie obskurne, ale z niepowtarzalnym klimatem. Wychodziło się tam na przerwy. Nie raz ktoś oberwał jajkiem lub pomidorem, spadały nawet ekskrementy.

Przeróżne przedmioty ciskali z góry mieszkańcy budynku, rozłoszczeni muzyką i rozmowami dobiegającymi z dołu. Raz właściciele spróbowali udobruchać ich koncertem Tercetu Egzotycznego, ale rozejm nie trwał długo. Właściciele musieli tłumaczyć się nie tylko sąsiadom, ale i służbom bezpieczeństwa, które żywo interesowały się organizowanymi w klubie wieczorami wigilijnymi. – Było ciekawie, ciągle coś się działo – kwituje Wojciech Siwek.

Rura grała do 1992 roku. Głównym powodem zamknięcia był brak pieniędzy. W kolejnych latach podejmowano próby wznowienia, ale na niewiele się zdały. Udało się po 10 latach. Rura została reaktywowana – na stałe, ale nie na długo. Ponownie została zamknięta wraz z końcem 2009 roku. Na pożegnanie zorganizowano trzydniowy jam session pod nazwą The End Festival. Do grania zaproszono wszystkich, dla których Rura była bliska.

– Miasto wystawiło budynek na sprzedaż, więc Rurę trzeba było zamknąć. Chwilę później firmujące ją przez 30 lat Polskie Stowarzyszenie Jazzowe z przyczyn finansowych zostało rozwiązane – opowiada Wojciech Siwek.

Na jedną noc

Czy to, co się rozsypało kilkanaście lat temu, da się teraz odbudować? Pierwszą cegiełką ma być całonocny koncert w sali Art Hotelu przy ul. Kiełbaśniczej, gdzie kiedyś przez moment mieścił się klub. Wydarzenie początkowo było zaplanowane na 4 listopada, ale z wiadomych przyczyn nie doszło do skutku. Wszystko jest jednak załatwione, nawet zespoły, i czeka na odpowiednią chwilę. Koncert pod hasłem Wskrzeszamy Rurę na jedną noc to pomysł saksofonistki z Wrocławia, Matyldy Gerber, która do Rury – tej po reaktywacji – chodziła, gdy miała 15 lat i była uczennicą Wrocławskiej Szkoły Jazzu. Była stałym bywalcem.

– Od paru lat zastanawiam się, dlaczego ten klub nie działa. Wszyscy moi znajomi muzycy uważają, że to wielka strata dla Wrocławia. Klub był przytulny, nastrojowy i tolerancyjny. Najważniejsza była atmosfera i muzycy, którzy tam występowali. Byli tak blisko, wręcz było ich można dotknąć. W środku wyczuwało się podekscytowanie muzyką. Każdy czuł się komfortowo i swobodnie, niezależnie ile miał lat – pamięta.

A może na dłużej?

Matylda Gerber i Wojciech Siwek mają nadzieję, że jednorazowy koncert będzie impulsem do kolejnego odrodzenia klubu. – Liczę na to, że uda się zebrać ludzi z inicjatywą i przywrócić to miejsce na stałe – wyraża nadzieję saksofonistka.

– Taki klub jest potrzebny, sprawdzał się przecież przez tyle lat. We Wrocławiu gra się dziś jazz w różnych miejscach, ale nie są to kluby z prawdziwego zdarzenia, panuje w nich inny klimat i pełnią inną rolę – podkreśla Wojciech Siwek.

Od kilku lat pustkę po Rurze próbuje wypełnić Vertigo Jazz Club & Restaurant przy ul. Oławskiej. Jak sama nazwa wskazuje, jest to klub jazzowy i restauracja w jednym. Ma swoich zwolenników, często jest pełny, ale nie spełnia oczekiwań wszystkich. Wśród muzyków słychać głosy, że owszem są tam wspaniałe koncerty, ale muzyka jest nierzadko dodatkiem do kolacji lub biznesowych spotkań, a poza tym lokal nie jest na każdą kieszeń. Czegoś we Wrocławiu wciąż brakuje. – Innego rodzaju klubu jazzowego. Miejsca, do którego zawsze fajnie przyjść, nie tylko z powodu dobrego koncertu – uważa Matylda Gerber.

Marzeniem Wojciecha Siwka jest reaktywacja klubu w jego pierwotnym miejscu. Inicjatorzy pomysłu mówią, że właściciel budynku przy ul. Łaziennej 4 wstępnie się zgodził. Tym niemniej ponowne otwarcie nie będzie łatwym zadaniem, przede wszystkim dlatego, że klub jazzowy nie jest intratnym biznesem.

– Do takich miejsc często trzeba dopłacać. Musiałby się znaleźć jakiś wielki miłośnik z pieniędzmi i pomysłami, powiem nawet: desperat. Ale może wspólnymi siłami? W Polsce istnieją przecież takie prywatne kluby, chociażby w Krakowie, ale to jest Kraków… – mówi współtwórca pierwszej Rury.

Wypada prosić o pomoc miasto, które w przeszłości wspierało Rurę. Matylda Gerber informuje, że starała się o dofinansowanie wydarzenia „Wskrzeszamy Rurę na jedną noc”, ale jej  wniosek przepadł w urzędzie miejskim. Pieniądze zbiera więc w sieci. Niezależnie od sumy, którą wpłacą darczyńcy, koncert dojdzie do skutku, gdy tylko pozwoli na to sytuacja związana z pandemią. Co później? Wojciech Siwek podejrzewa, że gdyby znaleźli się śmiałkowie do założenia i prowadzenia klubu, teraz też nie zostaliby bez pomocy, jednak miasto za jazzmanów Rury nie reaktywuje. „Sami muszą to zrobić.”

Bądź pierwszy, który skomentuje ten wpis

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany.


*