Polityka to czynienie rzeczy możliwych, to mierzenie zamiarów na siły, to uzyskanie maksymalnych korzyści przy wykorzystaniu własnych zasobów w aktualnej sytuacji geopolitycznej. Kierowanie się w polityce emocjami to gwarantowany przepis na klęskę.
Właśnie się dowiadujemy, że Węgry, Słowacja, a nawet Finlandia – a więc kraje ciężko w historii doświadczone w relacjach z Rosją – wykorzystują sytuację konfliktu Unii z Rosją i znakomicie dogadują się z Putinem. Nacjonalista Orban załatwia sobie tańszy gaz i kredyty, Finowie właśnie zdecydowali się kupić elektrownię atomową od Rosji a nie od Niemiec, Słowacy aktywizują kontakty polityczne i handlowe. To nie zdrada ideałów, jak krzyczą nasi politycy, ale polityka właśnie: cyniczna gra interesów. Putin zyskuje polityczne wsparcie, łamie wspólny unijny front proukraiński, a Węgrzy, Słowacy i Finowie w zamian mają gospodarcze profity. Samo życie.
Tym pragmatyzmem Węgrów, Słowaków czy Finów można się brzydzić. I polscy politycy, szczególnie ci prawicowi, brzydzą się niesłychanie. Tak samo, jak brzydzą się postawą Francuzów, którzy jednak sprzedadzą Putinowi supernowoczesne ofensywne okręty wojenne, brzydzą się uległością Niemców, którzy nie zamierzają nakładać żadnych prawdziwych sankcji gospodarczych, a wręcz przeciwnie: pani kanclerz Merkel życzliwie konferuje z Putinem na temat kompromisu, i brzydzą się bezczynności całego południa Europy, której cały ten ukraiński kram i Krym kompletnie wisi.
Polska polityka jest ponad te przyziemne interesy. Polska polityka jest polityką historyczną.
Weźmy przykład Słowacji. Na wielkie obchody 70 rocznicy wyzwolenia prezydent Słowacji Robert Fico zaprosił Władimira Putina. Oficjalna propaganda głosi, że Słowacy są wdzięczni Armii Czerwonej, czczą jej bohaterów i pielęgnują pamięć o stratach, które poniosła w walkach o wyzwolenie Słowacji. O niezliczonych ofiarach stalinowskich czystek taktycznie się na Słowacji zapomina.
W tym samym czasie TVN nadaje długi reportaż ze Szczecina, gdzie trwa wielka wojna o usunięcie pomnika poległych żołnierzy radzieckich. Przez cały kwadrans, albo i dłużej, występują przed kamerą patrioci i mówią, że ten pomnik to skandal i obraza, bo to przecież żadni wyzwoliciele, ale okupanci, gwałciciele i w ogóle dzicz. Dziennikarz, autor tego reportażu, całkowicie się z tym zdaniem identyfikuje: to hańba, mówi, żeby w Szczecinie stał ruski pomnik. I ani słowa przez ten długi czas na antenie, że akurat Szczecin został odebrany Niemcom i przekazany Polakom przez Rosjan. I to wbrew woli Churchilla (Rooseveltowi to było obojętne), który jeszcze w Poczdamie chciał to miasto zostawić Niemcom.
Ja wiem: Stalin zabrał nam Wilno, Lwów i prawie pół przedwojennej Polski, a w zamian dał tłusty kawał Niemiec. Dał dlatego, że akurat podobała mu się zwasalizowana polska władza (która bardzo o ten Szczecin wojowała w Poczdamie) i w ogóle miał taki kaprys. Więc ja to wiem, wszyscy to wiemy, ale żeby akurat w Szczecinie patrioci zapominali, kto to miasto krwawo zdobył, od kogo i komu dał – to już przesada, aberracja historyczna.
Z taką polityką historyczną daleko nie zajedziemy. Zostaniemy sami na tym europejskim placu wojny z Rosją. Ze wszystkim konsekwencjami. I z Ukrainą oczywiście, której akurat zapomnieliśmy wołyńskie rzezie. Może nawet pomożemy im postawić pomnik Banderze, bo on Rosjan też nie lubił.
Bądź pierwszy, który skomentuje ten wpis