Rosnące z roku na rok opłaty za mieszkania były i są najgoręcej dyskutowanym tematem przez mieszkańców spółdzielni i wspólnot mieszkaniowych. Tymczasem w zasięgu ręki jest rozwiązanie, które mogłoby realnie ograniczyć bieżące rachunki.
Pole manewru zarządców, czy to nieruchomości spółdzielczych, czy wspólnot mieszkaniowych, jest bardzo ograniczone, bo blisko 90 procent płaconych przez mieszkańców opłat stanowią koszty niezależne od spółdzielni: to faktury za ciepło, wodę, prąd, podatki, koszty utrzymania technicznego nieruchomości, koszty utrzymania terenów osiedlowych i koszty wywozu odpadów. Te ostatnie były przez dziesięciolecia – co wiedzą starsi mieszkańcy – w zasadzie symboliczne. Dzisiaj stanowią jedną z wyższych kwot w rachunku opłat czynszowych. I jakby nie widać końca podwyżkom w tej pozycji.
– Myśmy to przewidzieli – mówi Mirosław Lach, przewodniczący Rady Nadzorczej SM Wrocław-Południe, od ponad 20 lat zaangażowany we wrocławską spółdzielczość mieszkaniową. – Kiedy w 2012 roku ustawowo zrewolucjonizowano zasady gospodarki odpadami w Polsce, odebrano spółdzielniom i wspólnotom możliwość negocjowania umów z odbiorcami śmieci i całość tej gospodarki scentralizowano, ostrzegaliśmy, że w konsekwencji doprowadzi to do monopolizacji na tym rynku.
I tak faktycznie się stało. A jak tworzą się monopole, zanika konkurencja, czego nieuchronną konsekwencją jest wzrost cen. Tym bardziej, że sprzętowe i organizacyjne wymagania, jakie dzisiaj muszą spełniać firmy odbierające i zagospodarowujące odpady komunalne, a także ustawowe regulacje rządzące tą działalnością, znakomicie utrudniają pojawianie się na tym rynku nowych uczestników. Bo oprócz doświadczenia i chęci – potrzebny jest poważny kapitał inwestycyjny. Tak więc gminy, na które spadł obowiązek organizowania przetargów i dokonanie wyboru firmy zajmującej się wywozem i zagospodarowaniem odpadów, w zasadzie zdane są na właśnie ofertę monopolisty, czyli wyboru nie mają.
Co w tej sytuacji mogą zrobić płacący za to wszystko mieszkańcy? Mogą poważnie, w każdym razie poważniej i rygorystycznie podejść do segregacji. Najpierw dlatego, że za segregację – czyli za to, co znajduje się w pojemnikach określonej kategorii – odpowiada właściciel odpadów, czyli mieszkańcy. Jeśli niedbalstwo w segregowaniu zostanie przez kontrolerów stwierdzone – naliczane są kary. Kara obciąży wszystkich mieszkańców nieruchomości. A że to się coraz częściej zdarza, takie niechlujstwo bądź lekceważenie zasad, doliczone muszą zostać kary do miesięcznej opłaty.
Przy czym ten akurat problem jest perspektywicznie do opanowania. W większości krajów europejskich, które wcześniej wprowadziły segregację, w zasadzie już nie istnieje. Nie tylko z obaw o kary, ale przede wszystkim z powodu utrwalonej w powszechnej świadomości dbałości o środowisko. W Polsce też niebawem wielu zadrży ręka zanim wrzuci worek ze zmieszanymi odpadami do pojemnika z plastikiem, bo akurat ten był bliżej. Problemem dużo poważniejszym jest to, że coraz bardziej dotkliwy jest brak miejsca na składowanie odpadów. O ile porządnie posegregowane odpady szklane, plastikowe czy makulaturę da się w najbliższym czasie pożytecznie przetworzyć, o tyle te zmieszane i te oddawane do PSZOK (sprzęt AGD, elektronika, baterie itp.) zapewne długo jeszcze będą musiały być składowane.
Ukryty potencjał bioodpadów
Biogazownie są powszechne w Europie, ale w Polsce jest jeszcze dużo do zrobienia, zanim opinia społeczna uwierzy, że są bezpieczne i nieuciążliwe. Jednak nie można mówić, że nic się nie da zrobić.
– Przecież chodzi o góry odpadów, w skali jednego tylko Wrocławia to 300 tysięcy ton śmieci – mówi Mirosław Lach. – Nie ma gdzie ich składować! Zastanówmy się więc, co możemy zrobić już dziś, teraz. Nie rozwiążemy wszystkiego naraz, ale coraz więcej świadomych mieszkańców uważa, że na przykład frakcję bioodpadów możemy i powinniśmy przetwarzać w biogazowniach na prąd i ciepło. Chroniąc środowisko, przysporzymy sobie ewidentnych korzyści – dodaje.
– Biogazownia to instalacja, która zamienia odpady organiczne np. resztki roślin, trawę, obornik, gnojowicę, odpady spożywcze w czystą energię – prąd i ciepło – wyjaśnia ekspertka Agnieszka Spirydowicz. – Odpady te trafiają do fermentora – czyli dużego, szczelnie zamkniętego zbiornika – w środku którego panują idealne warunki do rozkładu, podobne do naturalnych procesów w przyrodzie. W zbiorniku działają specjalne bakterie, które rozkładają odpady i dzięki temu powstaje biogaz – mieszanka metanu i CO₂. Biogaz trafia do silnika lub turbiny, gdzie powstają: energia elektryczna, może zasilać domy, oświetlenie, infrastrukturę oraz ciepło, które można wykorzystać w budynkach lub procesach technologicznych. Powstaje też pożyteczny nawóz, tak zwany poferment, bezpieczny, bezzapachowy, który może użyć na polach zamiast sztucznej chemii – dodaje ekspertka.
Nowoczesne biogazownie są ciche, nie wydzielają zapachów, nie emitują toksycznych substancji. Mieszkańcy mają dzięki nim czystszą energię i mniejsze emisje CO₂, możliwość wykorzystania taniego ciepła (jeśli instalacja działa lokalnie), a odpady, zamiast trafiać na wysypisko, tworzą energię i poprawę jakości powietrza i gleby. W niepewnych czasach produkowany lokalnie biogaz jest stabilnym paliwem, gwarantującym ciągłość dostaw energii. Przykład Ukrainy pokazuje, że rozproszona energetyka może być gwarancją bezpieczeństwa w różnych nieprzewidzianych sytuacjach, gdy zagrożone są centralne dostawy ciepła i prądu.
W Polsce odpady frakcji bio stanowią, jak się szacuje, ok 40-50 % ogółu wytwarzanych odpadów. Rolniczych niewielkich biogazowni jest już w Polsce kilkaset, ale są spore doświadczenia w prowadzeniu kilkunastu dużych biogazowni fermentacji metanowej. W Krakowie są dwie biogazownie: jedna produkuje gaz z osadów ścieków w oczyszczalni, a druga z odpadów komunalnych. Dużą biogazownię komunalną projektuje się w Łodzi.
W europejskich krajach, niekoniecznie bogatszych od nas
– To już standard i wydaje się, że Wrocław powinien zastanowić się nad taką kluczową szansą stworzenia modelowego rozwiązania w zakresie gospodarki odpadowej i energetycznej – mówi Agnieszka Spirydowicz. – Takie działania przewiduje autorski projekt Wrocław 360. Mowa w nim o zmniejszeniu kosztów odbioru odpadów w Gminie Wrocław poprzez wykorzystanie wysokokalorycznej frakcji bioodpadów do produkcji energii elektrycznej oraz cieplnej i jej integracji z miejską infrastrukturą sieciową – dodaje.
Budowa takiej instalacji trwa najwyżej rok i tyle samo wcześniejszy proces ustaleń administracyjnych. Jej powierzchnia – w zależności od przewidywanej technologii – zajmuje około hektara.
Jeśli Wrocław należy do najbogatszych miast w Polsce, a Polska jest w 20 najlepiej rozwiniętych gospodarczo państw, to chyba ten śmieciowy koszmar może łagodzić przerabiając te śmieci na prąd i ciepło. Kiedy Spółdzielnia Mieszkaniowa Wrocław-Południe, jako pierwsza w Polsce, zapowiadała budowę elektrowni na dachach swoich domów, mało kto wierzył w sukces. A elektrownia jest i działa, co pozwala z optymizmem myśleć o kolejnych przyjaznych mieszkańcom i środowisku projektach, gwarantujących bezpieczeństwo energetyczne i finansowe.
Bądź pierwszy, który skomentuje ten wpis