Pijany kierowca zabijający idącą chodnikiem rodzinę, pijany motorniczy rozjeżdżający kobiety na pasach, pijany chłopak wjeżdżający samochodem w drzewo i masakrujący siebie i swoją dziewczynę – oto wydarzenia rozpoczynające nowy, 2014 rok, w mediach i inaugurujące krajowe życie polityczne. Media mają o czym pisać, publicyści dyskutować, natomiast posłowie, senatorowie i działacze partyjni otrzymali wielką szansę w licytacji o popularność.
Mądrzy ludzie twierdzą, że straszenie, zarządzanie lękiem jest najbardziej efektywną strategią wyborczą. Od wieków, właściwie od zawsze. Jak nie czarownice, to Żydzi, jak nie Żydzi – to masoni, jak nie masoni – to czerwoni, jak nie czerwoni – to ptasia grypa, albo świńska, jak nie grypa – to pedofile albo gender. A w Polsce aktualnie wrogiem publicznym numer 1 są pijani kierowcy, którzy chwilowo nawet przyćmili wraże feministki przebierające w przedszkolach chłopców w sukienki, i na pijanych kierowcach skupiła się cała wyobraźnia klasy politycznej.
Czekam na propozycję ucinania ręki albo nogi – i to na żywca – pijanemu za kierownicą w warunkach recydywy. I to z prawnym zakazem używania później protezy albo pojazdu przystosowanego dla niepełnosprawnych. Bo jakaż – pytam – inna skuteczna gwarancja, że taki pijak, nawet po odsiedzeniu wyroku i zabraniu ma dożywotnio prawa jazdy, nie usiądzie znowu za kółkiem? No, nie ma gwarancji: ciągle wszak słyszymy, że skazani i pozbawieni prawa jazdy junacy siadają do aut i zabijają! Więc amputować kończyny pijakom, czekam na projekt stosownej ustawy. Lud będzie zachwycony, a już masowo pobiegnie wybrać tego posła (posłankę), który zaproponuje amputacje publiczne. Na przykład na nowych stadionach piłkarskich: stoją puste, a dzięki temu zarobią górę szmalu.
W końcu są do dzisiaj kraje, w których ucina się ręce za kradzież, uszy za bluźnierstwo i kamienuje publicznie za wiarołomstwo. A i u nas pojawił się pomysł kastrowania pedofilów, całkiem przez lud życzliwie przyjęty. Komisji kodyfikacyjnej, która modyfikuje właśnie prawo karne, podsuwam więc ten pomysł, a szczególnie prof. Zollowi – jej przewodniczącemu, który jest zwolennikiem porządkowania prawa w tę właśnie stronę.
Na razie tak radykalnych pomysłów jeszcze nasi parlamentarzyści nie zgłosili. Zadowalają się licytacją liczby lat bezwzględnego więzienia dla jeżdżących „po spożyciu” i wysokości kar finansowych dla nich. Jest to jedyny kierunek myślenia dostępny naszej rodzimej klasie politycznej. Filozofowania i relatywizowania panie i panowie zasiadający na Wiejskiej nie lubią. A już tych prawniczych, profesorskich rozważań – na przykład, że nie wysokość kary, ale jej nieuchronność jest skuteczna – po prostu nie cierpią. Stąd pomysły, żeby karać również pasażerów, konfiskować pojazdy, publicznie piętnować.
Faktem jest, że zatrzymano w ubiegłym roku ponad 160 tysięcy pijanych kierowców. Ale blisko połowa to rowerzyści na bocznych dróżkach. Z pozostałych 90 tysięcy, 80 procent miało minimalną liczbę promili, uważali, że po wieczornej imprezie i po przespanej nocy są absolutnie trzeźwi. To zresztą powszechne przekonanie Polaków i dlatego pomysł Donalda Tuska, aby w każdym samochodzie był po ręką alkomat jest pomysłem doskonałym. Ale akurat najbardziej obśmianym. Może dlatego, że byłby rzeczywiście skuteczny?
I na koniec: kierowcy pod wpływem alkoholu są sprawcami 5 procent wypadków na polskich drogach. Ale ta informacja nie nadaje się do licytacji patriotyzmu, odpowiedzialności ani do amputacji.
Bądź pierwszy, który skomentuje ten wpis