Autolustracja (2007)

To będzie tylko kawałek historii. Na początek, bo może będzie dalszy ciąg, kto wie, a wiec na ten numer „GP” – opowieść historyczna o współpracy mojej na studiach.

Najpierw przyznać się muszę do współpracy z reżimem i obchodzenia zbrodniczych świąt jeszcze przed studiowaniem. Otóż jako absolwent I LO we Wrocławiu wśród ludu pracującego miast i wsi krzewiłem przekonanie, że patron mojej szkoły – gen. Karol Świerczewski, „Walter” – walczył był w Hiszpanii po słusznej stronie, czyli Republiki, i zginął był od kul bandytów z UPA.
Biję się w piersi za głupotę i współpracę z reżimem w sprawie krzewienia fałszywego świadectwa.

Dzisiaj – po wielostronnych i dociekliwych badaniach historycznych polityków – wiadomo, że w hiszpańskiej wojnie należało stać po stronie katolickiego generała Franco i przysłanego przez Adolfa Hitlera Legionu „Kondor”. Dzisiaj wiadomo też, że zginął agent Świerczewski pod Baligrodem z rąk ukraińskich patriotów, i zginął słusznie, ponieważ komuniści robili Akcję „Wisła” pozbawiającą ukraińskiego patriotę i demokratę Stefana Banderę logistycznego zaplecza w Bieszczadach. Oczekujemy jeszcze komunikatów z IPN i deklaracji władz państwowych, ze Wołyńska Brygada AK przez pomyłkę wojowała z nacjonalistami ukraińskimi i Polska wyraża ubolewanie…

A przejdźmy do rzeczy, czyli do spowiedzi. Studiowanie rozpocząłem w 1970 roku w Wyższej Szkole Rolniczej (czyli „Wysrolu”), którą następnie przemianowano na Akademię Rolniczą, a która dzisiaj się nazywa jeszcze inaczej, ponoć Uniwersytet Przyrody, czy jakoś tak. Mniejsza o nazewnictwo, bo istotne jest, ze zanim wręczono mi indeks – wręczono zobowiązanie do współpracy. Powiedziano mi mianowicie: „Jeżeli chcesz studiować, pokaż na swoim przykładzie że państwo ludowe wspierasz słowem i czynem i hegemona, czyli robotnicza klasę, która bezdyskusyjnie rządzi i kieruje, czynem oraz umysłem wspierasz i szanujesz ponad wszystko”.

Krótko mówiąc, aby studiować musiałem najpierw zatrudnić się na dwa miesiące do kopania rowów melioracyjnych. Kopiąc rowy okazywałem nie tylko szacunek dla ludzi prawdziwej pracy ale, przede wszystkim, poznawałem radość płynącą z fizycznego trudu i uodparniałem na różne takie inteligenckie hamletyzowania, zawsze wrogie przecież ludowemu państwu. Kopiąc rowy, czynnie i otwarcie wspierałem władzę ludową i demonstrowałem przeciw wrażym knowaniem Michnika, Kuronia, Modzelewskiego oraz Radia Wolna Europa, którzy nawoływali do reform i protestów a nie do kopania rowów.

Młodszym Czytelnikom należy się w tym miejscu krótkie wyjaśnienie. Otóż w 1968 roku miały w Polsce miejsce dolegliwe dla ludowej władzy rozruchy i bunty w szkołach wyższych.  Po dzisiejszemu mówiąc – wykształciuchom odbiło, wykształciuchy pisały jakieś petycje i protesty, urządzały okupacje uniwersytetów, politechnik i innych wyższych uczelni, wrzeszczały o demokracji, więc im te demokratyczne inteligenckie dyrdymały pałami wybito z głów. Najbardziej aktywnych studentów posłano do wojska (niektórych do kompanii karnych od razu),  zbuntowanych profesorów doktorów habilitowanych posłano na emerytury albo na chorobowe (część mianowano syjonistami i wysłano do Ameryki, Izraela lub Kanady) a na ich miejsce władza mianowała docentami (bez habilitacji) posłusznych władzy doktorów.

Obecnej władzy, która też ma problemy z krnąbrnymi wykształciuchami, warto podpowiedzieć sprawdzony w 1968 roku sposób: trzeba zmobilizować aktyw zdrowych sił narodowych, dowieźć ów aktyw na uczelnie, dać aktywowi trzonki od kilofów i kawałki rur calowych do spracowanych patriotycznych dłoni – i problem wykształciuchów się rozwiąże…
Praktyki robotnicze, czyli kopanie rowów i róże takie odpowiedzialne zajęcia wakacyjne, a także dodatkowe punkty na studia za robotnicze i chłopskie pochodzenie, miały uodpornić młodzież studencką na wrogie hasła i pokazać gdzie jest Prawda, Prawo i Sprawiedliwość.

Po otrzymaniu indeksu współpracę gorliwie rozwijałem. Zapisałem się do ZSP i ZMW a  w ZMS miałem całą bandę kumpli.
Jako przykrywkę naszej współpracującej działalności, założyliśmy na Akademii Rolniczej organizację półjawną pod nazwa „Klub Podróżnika” w żeńskim akademiku „Talizman” powołaliśmy do życia wspierającą organizację „Pueblo” (nazwa od pieśni patriotycznej: „Niebo skąpi suchej ziemi kropli deszczu”). Co przykrywały te tajne związki już nie pamiętam, ale musiało to być coś ważnego. Co robiłem ja i inni współspiskowcy dniami i nocami w żeńskim akademiku – tego z kolei nie zdradzę nawet na mękach. Mogę powiedzieć, co robiliśmy dniami i poza akademikiem – jeździliśmy na liczne rajdy, wyprawy, wycieczki i szukaliśmy nieustannie piwa we Wrocławiu. Na fotografii  jest uwiecznione „Pueblo” wraz z sympatykami i sojusznikami na majowej imprezie pod nazwa „Rejs Zwycięstwa”.

Biję się w piersi i przyznaję: udział w tej imprezie, podróż statkiem spacerowym – pełnym piwa i śpiewu – z Wrocławia do Szczecina był niegodziwością. Już wyjaśniam dlaczego. Otóż – uwaga, uwaga! – tym rejsem świętowaliśmy zwycięstwo nad faszyzmem, forsowanie Odry przez I Armię Wojska Polskiego, zdobycie Berlina przez Armię Radziecka i I Dywizję WP. Kulminacyjnym wydarzeniem Rejsu był wielka patriotyczna impreza na Cmentarzu Wojskowym w Siekierkach, gdzie pochowano ponad 6 tysięcy Polaków poległych w trakcie forsowania Odry i w operacji zdobywania Berlina. Okropne! Skandaliczne!

Dzisiaj, dzięki wybitnym znawcom historii, jak pan Macierewicz albo pan Dudek z IPN, wiemy, że nie było żadnego zwycięstwa, tylko zniewolenie, że I Armia Wojska Polskiego nie była armią polską i nawet nie należą się żołnierzom tej armii przywileje kombatanckie (trwają prace, żeby ich tych przywilejów pozbawić) i wiemy, że świętować w maju nam, Polakom, nie wolno, bo wszędzie była zdrada i ohyda.

A na koniec wróćmy do „Klubu Podróżnika”, będącego przykrywką nie pamiętam już czego. Aby owa przykrywka była bardziej wiarygodna, nie tylko organizowaliśmy jakieś wspinaczki na skały i zjazdy na linach, nie tylko urządzaliśmy zimowe wejścia na jakieś absurdalne szczyty tatrzańskie, ale w roku 1974 zorganizowaliśmy wielką wyprawę traktorem po Europie. Co prawda tylko po części Europy, i tylko części komunistycznej – ale zawszeć to zagranica była i tym samym dowód agenturalnej współpracy oczywisty!

Bo powiedz Czytelniku: czy bez pomocy i wsparcia wiadomych służb i nikczemnych organizacji będących na służbie i na pasku reżimu, SZSP, ZSMS, SZMW, POM w Kobierzycach* pożyczyłby studentom nowiutki ciagnik Ursus, czy fabryka w Jelczu* pożyczyłaby studentom autobusowa przyczepę, czy mleczarnia w Miliczu podarowałaby 20 kilo żółtych serów „Edamski” i „Gouda”, PSS „Społem” przekazał sto puszek mielonki „Turystycznej” oraz zup w proszku a ZPO im „1 Maja”* podarowało 10 par dżinsów? Wykluczone!
Można zapytać profesora Suleję, obecnie szefa IPN a w owych czasach jeszcze magistra i partyjnego aktywistę: na pewno potwierdzi, że było to wykluczone!

Jedząc owe sery żółte (często, ze względu na upały, w postaci półpłynnej), przekąszając mielonką i popijając zupami w proszku dojechaliśmy tym ciągnikiem z przyczepą aż na plaże Bułgarii i wróciliśmy (no, prawie, bo traktor rozpadł się za Opolem definitywnie) cali i zdrowi, opaleni i pełni zachwytu nad życiem. Dzisiaj wiem, że cała ta wyprawa była jedną wielką kolaboracją z czerwonym reżimem. Po pierwsze: w naszej 14-osobowej grupie studentów i asystentów musiało być przynajmniej trzech agentów bezpieki i dodatkowo jeden innych służb.

To wiem, bo słucham dra Żaryna z IPN i studiuję wypowiedzi prof. Paczkowskiego. Po drugie – niegodziwe było zwiedzać obce kraje, śpiewać i bawić się, kiedy wszyscy patrioci albo siedzieli zamknięci w kazamatach albo dzielnie walczyli z komuną i bynajmniej nie było im do śmiechu, a kto się cieszył życiem, śpiewał i tańczył, ten był po stronie ZOMO (to wiem od samego premiera Kaczyńskiego). Po trzecie w końcu, w owych czasach zniewolenia w ogóle było niemożliwe, aby uczciwy student mógł jechać sobie tak normalnie w zaprzężonej do ciągnika przyczepie przez pół Europy. Wyprawa nasza była więc z definicji jawną i czynną współpracą ze służbami, która to współpraca miała podstępny cel: stworzyć mylne wrażenie, że w Polsce jest normalnie i nawet wesoło, przynajmniej żakom. A przecież wiadomo, ze było smutno i ponuro strasznie.

*Wyjaśnienia:
1. POM – Państwowy Ośrodek Maszynowy. Takie POM-y działały w gminach, miały sprzęt i obsługiwały rolników indywidualnych, z których wielu ciągników i innych maszyn nie miało. Dzisiaj POM-y są zbędne: chłop albo ma maszyny, albo niech spada na drzewo, zreszta chłopów coraz mniej a mleko produkuje Danon.
2. Fabryka w Jelczu – Jelczańskie Zakłady Samochodowe. Kiedyś robiono tam autobusy marki Jelcz. Bardzo słabe, ale były. Dzisiaj mieszka w Jelczu stróż.
3. ZPO im „1 Maja”. Myła taka firma i robiła na ulicy Szewskiej we Wrocławiu tony odzieży. Bywały to ciuchy wcale niezłe. Dzisiaj jest tam dom towarowy „Kameleon”, a jaki jest, szkoda mówić.

Bądź pierwszy, który skomentuje ten wpis

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany.


*