Jedną z ostatnich decyzji Ewy Kopacz, jako Marszałka Sejmu, było nagłe wycofanie z porządku obrad sprawozdania komisji sprawiedliwości nt. rządowego projektu ustawy o ratyfikacji Konwencji o zapobieganiu przemocy wobec kobiet i przemocy domowej.
Uczyniła tak na wniosek PiS, którego posłowie napisali, że: „Konwencja wymusza zmiany, które ingerują w instytucję małżeństwa, rodziny czy wychowanie dzieci, zaburzając tym samym ich dotychczasowe funkcjonowanie oparte na akceptowanej społecznie tradycji i wyznaniu”.
I od września trwa w mediach ożywiona dyskusja o motywach, jakimi ta światła kobieta i lekarz kierowała się, blokując przyjęcie wreszcie po wielu latach dokumentu, który w całej Europie – o chrześcijańskich przecież korzeniach – uznawany jest za oczywistą oczywistość.
Owszem, w Arabii Saudyjskiej, Kuwejcie, Etiopii czy, dajmy na to, w Birmie lub na Madagaskarze pomysł, aby mąż nie mógł przyłożyć lagą babie albo skatować krnąbrnego dzieciaka jest egzotyczny i nie do przyjęcia. W większości państw naszego globu kobieta jest bytem prawnie podrzędnym, własnością najpierw ojca, potem męża, można ją sprzedawać, kupować, maltretować, a nawet – co nadal się powszechnie dzieje w Afryce – makabrycznie okaleczać. W tych wielu częściach świata ta Konwencja rzeczywiście, jak głosi PiS i polscy biskupi, zaburza funkcjonowanie rodziny oparte na akceptowanej społecznie tradycji i wyznaniu.
W Polsce jednak – w odróżnieniu od Indii na przykład – za spalenie żony idzie się do więzienia, a i dziecka już teraz nie wolno potraktować kijem bejsbolowym, kiedy nie chce spać. Więc w czym problem? W polityce oczywiście.
To, że posłowie PiS takie opinie głoszą, to jakoś zrozumiałe: ta partia realizuje wytyczne biskupów, mając w zamian poparcie Kościoła w zdobywaniu wyborczych głosów. Na pytanie natomiast, co biskupom przeszkadza zakaz maltretowania żon i zobowiązanie się państwa do przeciwdziałania temu maltretowaniu – nie umiem odpowiedzieć. Prawie 2 tysiące lat temu św. Augustyn orzekł, że kobieta źródłem grzechu jest i naczyniem szatana, i że ma być twardą ręką trzymana przez męża – i tego poglądu Kościół się trzyma.
Dlaczego jednak Ewa Kopacz uległa takiej argumentacji i zablokowała ratyfikację Konwencji? Przecież nie dlatego, że podziela w tej sprawie zdanie biskupów! W to nie uwierzę. Uwierzę natomiast, że – jak wcześniej Donald Tusk – poznała wyniki badań opinii społecznej i prognozy poparcia. Te badania, jak wiadomo, dla polityków ważniejsze są od Ewangelii, o tym, że ważniejsze od własnych przekonań, poglądów, a nawet zdrowego rozsądku już nie wspominając. I wyszło sztabowi PO, że jeszcze nie pora, aby kopać się z koniem i zajmować się Konwencją.
Co właśnie jest w tej sprawie najciekawsze, wręcz frapujące. Bo jeśli, proszę zauważyć, z tych badań opinii wynika, że wyborcy mają w nosie jakieś konwencje utrudniające bicie żon i dzieci i na obronie rzeczonych bab i bachorów przed przemocą głosów wyborczych się nie zyska – to znaczy, że ta przemoc jest rzeczywiście „akceptowaną społecznie tradycją i wyznaniem”. Tak jest! PiS ma rację.
Baby stanowią połowę elektoratu. Gdyby baby chciały Konwencji, to żadna partia by tych głosów nie zlekceważyła. Jednak nie chcą. Widać – jak słusznie uważają biskupi i Prezes – nie mają nic przeciwko temu, żeby im chłop przyłożył od czasu do czasu, byle był obok, dał na życie i nie szlajał się z ta zdzirą z warzywniaka za często.
Bądź pierwszy, który skomentuje ten wpis