BUDUJ I BURZ

W 2007 roku, raptem 15 lat temu, na miejscu biurowców Energomontażu (była taka firma) spółka Leszka Czerneckiego zbudowała Arkady – potężną budowlę, z galerią handlową, salami kinowymi, restauracjami, biurami, pomieszczeniami usługowymi i wielkim wielopoziomowym parkingiem. Nowoczesność i szyk w centrum miasta, na skrzyżowaniu Powstańców Śl. i Swobodnej. Imponująca i kosztowna inwestycja.

Ale z różnych powodów, o których donosiły media, nie tylko wrocławskie, właściciel tego obiektu (a też innych obiektów, banków, spółek itd.) popadł w tarapaty, sprzedał Arkady i ich właścicielem została developerska spółka Develia. I oto ta spółka potwierdza plotki (w które nie wierzyłem), że zamierza niebawem złożyć wniosek o pozwolenie na wyburzenie obiektu. Że wyburzono pod Arkady stare, z lat 60., biurowce Energomontażu – rozumiem. Że wyburzono pod Sky Tower imponujący wieżowiec Poltegoru – mogę jeszcze zrozumieć, chociaż z trudem, bo – moim zdaniem – w tym pierwszym wrocławskim drapaczu chmur można było wymienić te wszystkie kable, rury, szyby, zorganizować od nowa wnętrze, ale niech tam! Ale kiedy burzono dom handlowy Solpol na Świdnickiej zacząłem podejrzewać, że świat zwariował. A teraz Arkady…

Nadal nie wierzę, że ten gigantyczny obiekt zostanie zrównany z ziemią.

I powiem tak: kapitalizm kapitalizmem, ale temu szaleństwu burzenia chyba należy położyć kres.

To, że na globalnym rynku finansowym jest za dużo pieniędzy i korporacje nie wiedzą, co z nimi robić, nie może wystarczać jako uzasadnienie takiego przerażającego marnotrawstwa.

Wyjaśniał mi to długo i zawile pewien znajomy ekonomista, że tu nie chodzi o takie pieniądze, o jakich dwa lata temu mówił Adam Glapiński, prezes naszego NBP („gotówki mamy nieprzebrane ilości i pieniędzy nam nie zabraknie”), bo on mówił o złotówkach, które może w dowolnej ilości wydrukować. Chodzi o rzeczywiste kapitały zgromadzone przez międzynarodowe korporacje, fundusze inwestycyjne, firmy ubezpieczeniowe, z którymi to bilionami dolarów, euro, juanów i franków trzeba coś robić, żeby akcjonariuszom wypłacać dywidendy a zarządom premie. Czyli trzeba je inwestować. Banki się duszą od nadmiaru gotówki, czego dowodem – zdarzeniem niespotykanym wcześniej – że lokaty bankowe są nieoprocentowane albo oprocentowane symbolicznie, a jakiś czas temu banki szwajcarskie nawet kazały sobie płacić za przechowywanie gotówki!

Ja to rozumiem. Rozumiem, że kapitał musi pracować, bo musi – jak to wyjaśniał kupiec Wokulski swoim arystokratycznym partnerom – przynosić procenty. I przez stulecia ten system, to prawo ekonomii działało znakomicie: inwestowane w przedsięwzięcia gospodarcze, w infrastrukturę, w budownictwo, w handel, a też w naukę kapitały przynosiły owe procenty, budowały pomyślność państw i społeczeństw. Ale jednak, trzymając się przykładu Wokulskiego, jeśli kupował on kamienicę Łęckich, to doprawdy nie przyszłoby mu do głowy, aby ją zburzyć! Wyremontować, jeśli dzięki temu powiększyłyby się zyski z najmu mieszkań – owszem, przebudować na luksusowe apartamenty albo biura – czemu nie, jeśli zwiększyłoby to jej wartość, ale burzyć? W życiu! Rozsądek i rachunek ekonomiczny kazał wykorzystywać wszystko, co wykorzystywać dało. Dzięki temu mamy dzisiaj możliwość podziwiać staromiejską architekturę i urbanistykę setek europejskich miast, krakowski i wrocławski Rynek (chociaż ten był zrujnowany), Zamość, średniowieczne mury i zabudowę Paczkowa czy Szydłowa.

System się sprawdzał, system był efektywny, dopóki dyspozycyjnego kapitału było mniej, niż potrzeb jego wykorzystania.

Dopóki, mówiąc językiem kapitalistów, ten kapitał był drogi. I kiedy taniej i lepiej było wybić w starej kamienicy czy pałacu nowe okna, dobudować jeszcze jedno piętro albo skrzydło, wybić w stropach dziury na rury wodne i kanalizacyjne niż burzyć wszystko i stawiać od nowa. Dzisiaj jest inaczej. Bogactwo odebrało ludzkości rozum; reklama, która niegdyś była informacją (że oto jest na rynku coś, czego nie było), przeobraziła się w potworną, wykorzystującą najnowszą wiedzę psychologiczną, machinę kreującą przymus kupowania, zastępowania sprawnych i dobrych urządzeń, ubrań, samochodów, żywności i czego tam jeszcze nowszymi urządzeniami, ubraniami, samochodami i zalegającymi kilometry regałów pomysłami przetworzonych produktów żywnościowych. Bogiem współczesności jest PKB. Im więcej produkuje się śmieci (bo dobre rzeczy trzeba wyrzucić, aby zastąpić nowymi), tym lepiej. Dramatyczne konsekwencje dla klimatu, wyczerpywanie się zasobów Ziemi nie mają znaczenia – PKB musi rosnąć, procenty od kapitału muszą być.

Już się przyzwyczailiśmy do obowiązującego w globalnej gospodarce a śmiertelnego dla środowiska nakazu: „Kup i wyrzuć”, nakazującego producentom projektowanie wszystkiego – lodówek, pralek, mebli i samochodów –  tak, aby trzeba było je wymieniać, aby naprawa telewizora czy komputera kosztowała więcej niż kupno nowego urządzenia. Czyżbyśmy wkraczali w epokę nakazu „Zbuduj i zburz?!”  

I takim symbolicznym przykładem tego szaleństwa, upadku rozumnej cywilizacji i totalnego kryzysu kapitalizmu, jako systemu efektywnego gospodarowania, jest pomysł zburzenia Arkad. Obiekt jest nowy (cóż to jest 15 lat?!) w pełni sprawny, dostosowany do dzisiejszych norm (tych wszystkich p-poż, sanepidów itp.) i wymagań cywilizacyjnych (windy, okna, instalacje itd.), a właścicielowi może się opłacać jego wyburzenie. To oznacza, że niebotyczna ilość energii i zasobów wykorzystana do jego budowy (przecież to tysiące ton betonu, stali, szkła i czego tam jeszcze) zostanie zmarnowana. Bezpowrotnie, bez sensu. Ochrona Ziemi, ochrona klimatu, całe to ekologiczne wzmożenie niezliczonych organizacji i naukowych środowisk musi ulec potrzebie pozyskiwania procentów od duszących banki kapitałów.

Jakie jest wyjście? Nie ma. Chyba, że miasto Wrocław zażyczy sobie, bo ja wiem, pół miliarda opłaty za utrudnienia w ruchu w rejonie prac wyburzeniowych i kurz oraz hałas dotkliwy dla mieszkańców okolicy. Bo dlaczego nie? Jeśli właściciel może sobie pozwolić na wyrzucenie w kosmos ponad 200 milionów (tyle ponoć warte są Arkady) i ponieść niemałe, też liczone w milionach, koszty burzenia i utylizacji – to musi go być stać na dodatkowe opłaty. Albo, jeśli przedsięwzięcie będzie przez to ekonomicznie nieopłacalne – Arkady zostaną, rozum i ekologiczna przyzwoitość będą górą. Oby!

Bądź pierwszy, który skomentuje ten wpis

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany.


*